Pojechałem na zlot z okazji 30. urodzin Mazdy MX‑5. Fani roadstera są jak rodzina
Kierowcy Mazdy MX-5 machają do siebie, gdy spotykają się na drodze. Jeżdżąc ulicami Łodzi w ostatnią sobotę sierpnia, rękę musiałem mieć w powietrzu w zasadzie cały czas. To właśnie tam zjechali się fani japońskiego roadstera, by uczcić 30. urodziny auta.
Podobno pierwszych się nie zapomina. Coś w tym jest, bo ciągle pamiętam o ciemnozielonej Maździe MX-5 drugiej generacji, która była moim pierwszym samochodem kupionym za własne pieniądze. Pod maską 146-konny silnik, do tego skrzynia "szóstka" i torsen, ale nie miała klimatyzacji. Gdy kupowałem auto wszyscy przekonywali mnie, że nie będę jej potrzebował. Po dwóch tygodniach wiedziałem, że trzeba było ich nie słuchać.
Właśnie za ciemnozieloną MX-5 drugiej generacji jechałem do Łodzi w ostatnią sobotę sierpnia. Przed nią była granatowa NC, a jeszcze wcześniej mocno przerobiona NA. Sam siedziałem w MX-5 czwartej generacji koloru pomarańczowego, czyli jubileuszowej wersji. Łącznie w kawalkadzie było kilkanaście sztuk różnych odmian Miaty, a wszyscy jechaliśmy świętować 30-te urodziny kultowego modelu.
Zaczęło się w 1989 roku
Choć pierwsza MX-5 została pokazana na salonie w Chicago w 1989 roku, początków historii tego modelu trzeba szukać znacznie wcześniej. Ojciec auta, Bob Hall, już w drugiej połowie lat 70. powiedział w rozmowie z przedstawicielami japońskiego producenta, że na rynku brakuje małego, lekkiego i taniego roadstera. Wtedy był dziennikarzem, ale ostatecznie trafił do Mazdy, gdzie pracował w dziale rozwoju.
Od udzielenia zielonego światła na samochód do jego premiery minęło 7 lat. Twórcy zastanawiali się, czy auto powinno mieć napęd na przód, czy na tył. Czy to powinien być roadster, czy coupé? Czy silnik powinien trafić do przodu, a może ma być umieszczony centralnie? Jedno było pewne. Mazda Experiment 5 (bo stąd się wzięła nazwa) miała być lekkim, przystępnym cenowo autem sportowym. I takie właśnie było.
Resztę historii tego wyjątkowego modelu można było doświadczyć w Łodzi, gdzie na przełomie sierpnia i września zjechały się praktycznie wszystkie wersje auta. Były pierwsze NA z 1,6-litrowym silnikiem o mocy 115 KM. Nie brakowało NB, czyli pokazanej w 1997 roku drugiej generacji oraz debiutującej 4 lata później NBFL. Przyjechały liczne egzemplarze produkowanej w latach 2005 - 2013 wersji NC oraz najnowsza, oferowana obecnie ND.
Na standardowych wersjach się nie kończyło. Były auta w stylu retro. Były modele przerabiane tak, żeby wszyscy się za nimi oglądali (ostra zieleń naprawdę zwraca uwagę). Były też takie, które po prostu miały być szybkie. Rekordzista przyjechał MX-5, które pod maską miało ok. pół tysiąca koni mechanicznych. Było też 6 egzemplarzy pomarańczowych ND, które powstały dla uczczenia 30 lat kultowego roadstera. Właśnie takim wozem na zlot przyjechałem ja.
MX-5 30th Anniversary
Powstało ich tylko 3000, a do Polski trafi 47 sztuk. Nie będę pisał, ile kosztują, bo wszystkie już znalazły właścicieli. Co stracili ci, którzy nie zdążyli ustawić się w kolejce? Wersja specjalna wyróżnia się pomarańczowym lakierem i akcentami wewnątrz, specjalnymi felgami z kutego aluminium oraz naprawdę świetnymi hamulcami. Poza tym ma - dostępne też opcjonalnie w zwykłej odmianie - amortyzatory Bilstein, fotele Recaro oraz zestaw audio Bose.
Do napędu służy ten sam silnik, co w poliftowej MX-5. To dwulitrowy silnik wolnossący, który kręci się do 7 tys. obrotów na minutę i generuje 184 KM, czyli o 19 KM więcej niż wcześniej. Ten zastrzyk mocy sprawił, że japoński roadster jest teraz naprawdę szybkim autem. Do setki rozpędza się w 6,5 sekundy, ale umówmy się, tu nie chodzi o liczby. Ważniejsze są wrażenia z jazdy. A te są tak dobre, że każdego dnia krótkiej przygody z autem wybierałem się na nocną przejażdżkę.
Mazda cały czas jeździ w charakterystyczny dla siebie sposób. Mamy tutaj bardzo precyzyjny układ kierowniczy, który w połączeniu z lekkim nadwoziem (jechałem modelem RF, który waży 1073 kg) daje uczucie pełnej kontroli nad autem. Zawieszenie ma bardzo duży skok, co jest pożądane na wybojach (MX-5 jest zaskakująco wygodnym autem), ale już mniej na zakrętach (MX-5 jest zaskakująco przechylającym się autem). Ostateczny efekt jest jednak lepszy niż dobry, szczególnie, gdy otworzy się dach.
A jak było na zlocie?
Już od pierwszych chwil wiedziałem, że trafiłem do wyjątkowego miejsca. Na parkingu zastawionym różnymi wydaniami MX-5 wszyscy się znali, a każdy z kimś rozmawiał. Rodzinna atmosfera nie ustała, gdy poszliśmy na odprawę. Organizatorzy przygotowali dla nas bowiem grę miejską.
Zadania były cztery. Każdy musiał nakręcić krótki film, w którym opowiadamy, za co lubimy MX-5, pomóc w malowaniu muralu w Ogrodach Geyera i przejechać dwie próby sprawnościowe. W pierwszej trzeba było pokonać tor bez wylewania wody z postawionego na masce kieliszka. W drugiej kierowca prowadził auto, a pasażer musiał strzelać z łuku do tarczy. To nawiązanie do filozofii Jinba Ittai, czyli jedności jeźdźca z koniem.
Odhaczając kolejne punkty naszej gry obserwowałem fanów Miaty. Ważniejsza od rywalizacji była tutaj dobra zabawa. Wszyscy sobie kibicowali i pomagali. A w przerwach rozmawiali o samochodach. O tym, kto ostatnio gdzie pojechał i co zrobił w swoim wozie. Wspominali dawne czasy i pierwsze, organizowane lata temu zloty. A po wszystkim wrócili do Ogrodów Geyera, gdzie odbyła się impreza urodzinowa dla MX-5. Był duży tort, była muzyka, nagrody dla najlepszych w grzej miejskiej i było ponad 160 aut. Zwieńczeniem zlotu była parada, która w niedzielę przejechała ulicami Łodzi. Na mnie jednak czekała jeszcze jedna niespodzianka.
Kumulacją wrażeń, jakich dostarczył ten weekend, był bowiem powrót do Warszawy. Ominęliśmy autostrady i wybraliśmy drogi krajowe, które prowadziły przez lasy i małe miejscowości. Jechaliśmy na pięć samochodów: cztery "nowożytne" MX-5 i jedna NA. Prędkość rzadko dochodziła do przepisowych 90 km/h, co pozwalało rozkoszować się jazdą bez dachu. Muzyka z głośników dopełniała relaksacyjnego nastroju. Przyznam, że nie wiem, ile jechaliśmy. Nawet nie wiem, którędy jechaliśmy. Wiem natomiast, że jeśli jest powód, dla którego warto kupić roadstera, to są nim właśnie takie wycieczki.
Przejazd był też okazją do przemyśleń. Zdałem sobie sprawę, że na rynku nie ma drugiego auta, które dawałoby taki stosunek ceny do frajdy z jazdy. I – patrząc na obecne normy i kierunek rozwoju motoryzacji – pewnie MX-5 nie doczeka się bezpośrednie konkurenta. Dlatego z okazji 30. urodzin życzę jej kolejnych 30 lat na drogach. Zobaczyłem, ile ma fanów w Polsce i wiem, że też by się pod tym podpisali.