Wielu kierowców nie zna dziwnego znaku. Widzą go pierwszy raz

Wielu kierowców nie zna dziwnego znaku. Widzą go pierwszy raz

Znak bezkolizyjny skręt w lewo – "mijanka"
Znak bezkolizyjny skręt w lewo – "mijanka"
Źródło zdjęć: © Autokult | Szymon Jasina
15.02.2024 12:16, aktualizacja: 16.02.2024 09:24

Dwie czarne strzałki wskazujące w przeciwległych kierunkach na żółtym tle – to znak bezkolizyjnego skrętu w lewo. Nie ma mocy prawnej, występuje tylko w wybranych regionach Polski. Mimo to warto go znać, bo potrafi być bardzo pomocny.

Warszawscy kierowcy znają ten znak drogowy bardzo dobrze, ale co ciekawe, w Krakowie czy Trójmieście raczej go nie uświadczycie. Chodzi o żółtą kwadratową tablicę z dwiema zagiętymi strzałkami wskazującymi w przeciwległych kierunkach. Ten znak nie jest ujęty w kodeksie drogowym, a mimo to można go spotkać na wielu warszawskich skrzyżowaniach.

Szczególnie w miejscach, gdzie krzyżują się większe ulice, prosty skręt w lewo może okazać się problematyczny. Przepisy nie opisuje dokładnie jaką trajektorię obrać przy skręcie w lewo. Wielu kierowców myśli, że powino się minąć z pojazdem jadącym z naprzeciwka i wykonującym ten sam manewr lewą stroną pojazdu. A to oznacza kolizyjną trajektorię skrętu, konieczność przepuszczenia aut jadących z naprzeciwka i zmniejszenie płynności ruchu.

Są miejsca, gdzie z tego powodu ruch się korkuje i kierowcy są zmuszeni opuszczać skrzyżowanie już po zapaleniu się czerwonego światła. Przepisy zakazują co prawda wjazdu na skrzyżowanie, póki sytuacja nie pozwala na jego opuszczenie. Jednak w praktyce, przy dużym natężeniu ruchu, bywa to trudne do oszacowania. Z kolei zbytnia ostrożność prowadzi do irytacji innych kierowców, którzy muszą dłużej stać na światłach w kolejce do skrętu.

Często bardziej logicznym rozwiązaniem na dużych skrzyżowaniach wydaje się skręt bezkolizyjny, który potencjalnie może upłynniać ruch. Przepisy jednak nie regulują takiego manewru. I tu z pomocą przychodzi wspomniany znak. Rzecz w tym, że jest on jedynie sugestią, a nie nakazem – czyli w świetle przepisów nie ma mocy prawnej. Jeśli kierowca mimo znaku zdecyduje się obrać kolizyjny tor jazdy, paradoksalnie nie dostanie za to mandatu. Brzmi absurdalnie, ale tak jest, bowiem kierujący nie musi ani znać znaczenia tego znaku, ani się do niego stosować.

Sytuacja wygląda nieco inaczej, jeśli na skrzyżowaniu namalowano pasy w taki sposób, by wymusić bezkolizyjną organizację ruchu. Wówczas żółty znak z czarnymi strzałkami pełni funkcję uzupełniającą, ale prawnie wiążące są znaki poziome. Za zignorowanie oznaczeń poziomych na drodze mandat już jak najbardziej grozi.

Jak dowiedział się Aleksander Ruciński w Zarządzie Dróg Miejskich w Warszawie, tego typu oznakowanie nie ma szans na zatwierdzenie przez Biuro Organizacji Ruchu. Rozpowszechnienie leży więc w gestii lokalnych władz. Mimo to warto się stosować do sugestii znaku – mijanie się "pod prąd" pozwala bezpieczniej i szybciej pokonać skrzyżowanie, pod warunkiem że inni kierowcy go nie zignorują.

Niestety kierowcy czasami próbują stosować bezkolizyjną trajektorię skrętu też w miejscach, gdzie linii i znaku brakuje, ale taki tor jazdy wydaje im się wygodniejszy – kierowca jadący z naprzeciwka niekoniecznie musi podzielać punkt widzenia drugiego uczestnika ruchu. Jedzie zgodnie z przepisami, więc w razie "niedogadania się" i kolizji wina będzie leżała po stronie "tego kreatywnego", który nie ustąpił pierwszeństwa.

Warto też wspomnieć, że istnieje przeciwny znak. Kształt niektórych skrzyżowań powoduje, że jazda "na zakładkę", czyli skręt w lewo po minięciu pojazdu wykonującego ten sam manewr w drugą stronę, jest bardziej optymalna. W takich miejscach kierowcy są o tym informowani odpowiednią tabliczką.

Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (3)