"Może 10 proc. kierowców potrafi jeździć. Reszta wymaga gruntownego szkolenia"
Są tacy, którzy podczas trudnych manewrów zamykają oczy. Inni mylą pedał gazu z hamulcem. Ale to nie zawsze tylko ich wina. Instruktorzy jasno wskazują palcem na grzechy szkół jazdy, które uczą jak zdać egzamin, a nie jak bezpiecznie jeździć po drodze.
03.04.2018 | aktual.: 01.10.2022 18:54
Kilka tygodni temu miało miejsce dość ważne dla uczestników ruchu wydarzenie. Policjanci z drogówki wysłali kierowcę na ponowny egzamin, ponieważ zwrócili uwagę na jego nieporadną jazdę. Próbował on się odwoływać, ale kolejne organy przychylały się do decyzji funkcjonariuszy. Słusznie?
Takie rzeczy dzieją się rzadko, ale liczba kierowców, co do których można mieć duże wątpliwości czy potrafią bezpiecznie prowadzić 1,5 tony żelaza na kołach, jest spora. I wynika to nie tylko z moich obserwacji.
– Jeżeli miałbym podać, ile osób na 100 nie wymaga większych, poważniejszych korekt, to podałbym liczbę między 5 a 10 – mówi Maciej Pawelec, instruktor techniki jazdy i kierowca wyścigowy.
Aż tak źle?
Jest bardzo źle i wynika to zarówno z niechlujstwa szkół nauki jazdy, które przygotowują swoich adeptów do egzaminu, a nie do bezpiecznego prowadzenia samochodu, jak i złych nawyków samych kierowców, wynikających z wygody lub lenistwa.
– Przez Skoda Auto Szkołę przewija się mnóstwo osób z różnym doświadczeniem jako kierowcy, w różnym wieku i można zauważyć, że cześć osób nie powinna przemieszczać się samochodami po drogach publicznych – mówi dosadnie Radosław Jaskulski, trener Škoda Auto Szkoła.
– Takich osób w każdej grupie jest przynajmniej kilka, a zdarza się, że większość – zauważa Maciej Pawelec. – Nagle okazuje się, że w zaskakującej sytuacji tak samo niepoprawnie zachowują się kierowcy zarówno z doświadczeniem ,jak i początkujący z małym stażem za kierownicą – dodaje instruktor.
Mówimy tu o grupach, które z jakiegoś powodu – często zupełnie świadomie – wybierają się na szkolenie z doskonalenia techniki jazdy. Nie o przypadkowo wybranej grupie z ulicy. Większość kierowców nigdy nie była i nie będzie na takich zajęciach.
Czego nie potrafią polscy kierowcy?
– Niepoprawna praca rąk na kierownicy, nieumiejętność wykonania prawidłowego hamowania awaryjnego, fatalna pozycja za kierownicą czy nie zapinanie pasów bezpieczeństwa – to tylko kilka pozycji z listy "grzechów głównych" polskich kierowców – punktuje Maciej Pawelec.
Podobne spostrzeżenia ma Radosław Jaskulski.
– Braki są bardzo różne, od totalnych podstaw, jak pozycja za kierownicą czy zapinanie pasów, do strachu, który jest wynikiem jakichś złych doświadczeń – stwierdza instruktor.
Pisałem już o tym, ale powtórzę się. Wyobraźcie sobie, jak wielką odpowiedzialnością jest jazda po drodze publicznej, gdy raz po raz mijamy inne auto ważące ponad tonę i pędzące 50-90 km/h w naszym kierunku. Jakie trzeba mieć zaufanie do umiejętności innych, przejeżdżając przez skrzyżowanie na zielonym świetle bez spoglądania, czy nikt nie jedzie z drogi poprzecznej? Błąd w takich sytuacjach może zakończyć się tragedią.
Nie oszukujmy się – nawet będąc bezpiecznymi kierowcami możemy nie uniknąć wypadku spowodowanego błędem osoby, która nie ma elementarnych podstaw, nie ma techniki, nie ma wiedzy i w dodatku czuje się niepewnie. Nie dziwmy się, że na drogach ginie więcej osób niż w jakichkolwiek innych wypadkach – to norma, bo jazda autem jest naprawdę niebezpieczna. Jest wielką odpowiedzialnością.
A tymczasem…
– Bardzo duża grupa osób, które nie miała jakiejkolwiek styczności z doskonaleniem techniki jazdy, w sytuacji zagrożenia w ogóle nie reaguje. Auto potrafi obracać się wokół własnej osi natomiast osoba kierująca trzyma prosto kierownicę, nie dotykając hamulców albo, co jeszcze bardziej niebezpieczne, dodając gaz – opowiada o swoich doświadczeniach Maciej Pawelec.
– Zdarzyło mi się kilku kierowców, którzy pomylili gaz z hamulcem, bądź kręcili kołami w dokładnie odwrotną stronę niż powinni. Osobiście największym zaskoczeniem dla mnie była osoba, która zamknęła oczy, puściła kierownicę i opanowanie sytuacji pozostawiła mi na prawym fotelu. Kilku moich znajomych instruktorów też trafiła na takie osoby.
Popatrzmy dookoła. Jadąc ulicą wielopasmową, zobaczcie, co robią kierowcy w autach obok. Prowadzą, czy są prowadzeni przez samochód? Jak siedzą? Często kobiety ustawiają fotel tak, że kierownica niemal dotyka ich piersi. Nie chcę tu generalizować, ale nigdy nie widziałem mężczyzny w takiej pozycji. Ci jednak wcale nie są lepsi – leżą w fotelach, zamiast na nich siedzieć. I tu dla równowagi – nigdy nie widziałem tak kierującej kobiety.
Pozycja za kierownicą, choć zwykle ignorowana, jest bardzo istotna dla wykonania jakiegokolwiek dynamicznego manewru, a nawet dla hamowania. Instruktorzy są co do tego absolutnie zgodni.
– Nawet bardzo doświadczeni kierowcy nie zwracają uwagi na pozycję za kierownicą, co może mieć straszne konsekwencje. Dla przykładu, fotel zbyt oddalony od pedału hamulca powoduje nieskuteczne hamowanie. Zbyt duża odległość od kierownicy może skutkować brakiem możliwości zapanowania nad samochodem podczas szybkich, niespodziewanych manewrów, takich jak np. omijanie przeszkody. Zbyt mocno odchylone oparcie może podczas gwałtownych manewrów spowodować wypadnięcie z fotela – ostrzega Radosław Jaskulski.
– Kierowcy nie zdają sobie sprawy z niebezpieczeństwa, jakie niesie ze sobą niepoprawna pozycja za kierownicą, którą obserwuję niestety u sporej grupy. Uniemożliwia im to prawidłową reakcję w kryzysowej sytuacji, która może być decydująca w ratowaniu siebie i być może innych – powtarza Maciej Pawelec.
Instruktorzy są też zgodni co do powszechnego grzechu kierowców.
– Ciężko określić przyjaznymi epitetami osobę, która dosłownie przykleja się nam do zderzaka, gdy podróżujemy z prędkościami autostradowymi – zauważa Maciej.
- Nagminnym problemem jest zbyt mała odległość do poprzedzającego samochodu, co może mieć tragiczne konsekwencje – mówi Radosław.
Zwłaszcza na autostradach, gdzie jedna kolizja może zakończyć się karambolem, a nie tylko drobną stłuczką.
Żeby było lepiej
Co można zmienić w szkoleniach kierowców, by było lepiej? Zaskakującą odpowiedź na to pytanie dał trener Škoda Auto Szkoły.
– Przede wszystkim trzeba zacząć od weryfikacji umiejętności samych szkolących. Instruktor powinien brać odpowiedzialność za zdawalność swoich kursantów i w przypadku zbyt niskiej, powinien mieć zawieszane uprawnienia, co wyeliminowałoby "śpiących" instruktorów. Obowiązkowe doszkalanie, które ustawodawca przewidział dla instruktorów nie podnosi ich kwalifikacji, to raczej tylko smutny obowiązek. Kursanci sami nie wiedzą, czego wymagać i często boją się odezwać, gdy czują, że czegoś nie potrafią – stwierdza Jaskulski.
Z innej strony temat podejmuje Maciej Pawelec.
– Przede wszystkim należy skończyć z nauką jazdy samochodem "pod egzamin". Trendem, który jest obserwowany od paru lat w wielu szkołach jazdy, jest właśnie nauka, jak zdać egzamin, a nie jak poprawnie oraz bezpiecznie jeździć. Wiedza oraz nabyte umiejętności powinny pozwolić kursantowi przede wszystkim bezpiecznie poruszać się po drogach. Egzamin powinien tylko weryfikować te umiejętności, a nie być celem nauki samym w sobie – uważa instruktor.
Czy słusznie policja odsyła nieudolnych kierowców na ponowny egzamin? Moim zdaniem jak najbardziej. Więcej – uważam, że każdy kierowca, który spowodował wypadek drogowy – nie kolizję – powinien przynajmniej odbyć obowiązkowe szkolenie z tematyki, w jakiej popełnił błąd. Nawet zamiast mandatu, który nie jest karą, lecz opłaceniem rachunku za przyjazd patrolu policji.
Odesłanie na sam egzamin, czyli ponowną weryfikację umiejętności jego zdania, nie przyniesie dużego efektu i podobnego zdania jest mój rozmówca Maciej Pawelec.
– Odsyłanie na ponowny egzamin osób, które mają problem z prowadzeniem pojazdu, może mieć pozytywny efekt, jednakże tylko w sytuacji, gdy będzie wiązało się to z edukacją, choćby w ośrodkach doskonalenia techniki jazdy. Musimy pamiętać, że statystycznie rzecz biorąc, ci najniebezpieczniejsi kierowcy nie uważają siebie za nieudolnych – kwituje Pawelec.