Mniej zleceń, wcześniejszy odbiór auta i odmowa przyjęcia. Z powodu koronawirusa problem mają nie tylko producenci, ale także mechanicy
Zamykanie kolejnych fabryk ze względu na koronawirusa nie jest już niczym zaskakującym. W branży motoryzacyjnej jest jednak więcej gałęzi, które również w znaczący sposób odczuwają wpływ sytuacji. Mowa o prywatnych warsztatach samochodowych. Niektórzy mechanicy, mimo obawy przed chorobą, ze względów ekonomicznych decydują się nie zamykać swoich zakładów.
Wpływu koronawirusa na branżę motoryzacyjną wcale nie trzeba szukać za granicą. I nie chodzi mi tu o wielkie zakłady czy taśmy montażowe, które w niektórych przypadkach już zostały, lub niebawem zostaną tymczasowo zamknięte, a o warsztaty samochodowe. W końcu tu też chodzi o motoryzację, prawda? Sprawa wcale nie jest tak różowa, jak mogłoby się wydawać. Jeśli do warsztatu przyjedzie zarażony klient, który jeszcze nie jest świadom swojej choroby, potencjalnie istnieje ryzyko zarażenia się wirusem.
Aby dowiedzieć się więcej o sytuacji, odwiedziłem Marka - mechanika i współwłaściciela rodzinnego warsztatu samochodowego pod Warszawą.
Filip Buliński: Koronawirus zatacza coraz większe kręgi i wpływa na kolejne obszary gospodarki. Zauważyliście mniejszy ruch lub spadek liczby klientów w związku z chorobą?
Marek: W ostatnich dniach wiele było sytuacji, gdzie klienci wcześniej zabierali swoje samochody, albo pytali się, czy już zaczęliśmy zleconą naprawę, bo chcieliby jednak przyjechać po auto. Powody były różne, ale najczęściej pojawiał się wątek pracy zdalnej, przez co taka osoba potrzebowała przewieźć niezbędne rzeczy z pracy, albo musiała wrócić do domu, bo nie mieszka w Warszawie.
Odniosłem też wrażenie, że niektórzy woleli mieć samochód pod ręką na wszelki wypadek, choć nie mówili o tym wprost. Oczywiście wcześniejsze odbiory dotyczyły przede wszystkim zleceń i napraw, których niewykonanie nie wpływało na bezpieczeństwo jazdy. Lwią część aut na podwórku stanowią samochody rekreacyjne używane cyklicznie, których kierowcy nie potrzebują na co dzień.
F.B.: Problem mniejszej liczby zleceń dotyczy tylko waszego warsztatu, czy inne miejsca również są dotknięte problemem?
M.: Od kierowcy hurtowni wiem, że w niektórych warsztatach w ogóle nie zajmują się już mniejszymi rzeczami jak np. wymiana żarówek, płynu chłodniczego czy oleju, bo po prostu nikt do nich z takimi problemami nie przyjeżdża. My zresztą zaobserwowaliśmy to samo u nas. Ludzie, póki są mobilni, wolą siedzieć w domu niż jeździć po warsztatach. Jest wyraźny spadek zleceń, warsztaty głównie zajmują się większymi naprawami, tj. wymianą rozsypanej skrzyni biegów czy przywróceniem do życia niesprawnego silnika.
Ruch, jaki teraz możemy zaobserwować, porównałbym do tego, który panuje w okresie świątecznym albo podczas ferii. Przez całą tę sytuację jest zauważalnie mniejszy obrót. Problem jest tylko taki, że w przypadku świąt czy ferii, odgórnie wiemy, kiedy się skończą. Finisz tej sytuacji trudno jest trafnie przewidzieć.
F.B.: Wprowadziliście jakieś środki ostrożności w warsztacie w związku z koronawirusem?
M.:Jak przyjeżdża klient, staramy się ograniczyć z nim kontakt do minimum, zachowując bezpieczną odległość – w końcu nie znamy wszystkich ludzi, nie wiemy, gdzie byli i co robili. Kluczyki staramy się zawsze przecierać i zdecydowanie częściej myjemy ręce, nie szczędząc także płynu dezynfekującego, szczególnie po tym, jak prace naprawcze prowadzone są w kabinie. Zwracamy też uwagę na dezynfekcję newralgicznych miejsc jak klamki, kierownica, gałka zmiany biegów czy panel klimatyzacji, czyli miejsca, które kierowca dotyka najczęściej. W końcu nie wiemy, jak długo wirus jest w stanie przetrwać "na wolności".
Staramy się też ograniczyć kontakty między sobą, wiadomo, że niemożliwe jest nieprzebywanie w jednym pomieszczeniu, ale staramy się nie podchodzić blisko do drugiej osoby i unikamy prac i napraw, które wymagają bezpośredniej współpracy dwóch lub więcej mechaników, nawet kosztem tego, że sami musimy włożyć więcej wysiłku lub poświęcić na coś więcej czasu.
F.B.:Zdarzyło wam się już odmówić przyjęcia samochodu do warsztatu z powodu obawy o wasze zdrowie?
M.:Mieliśmy jedną sytuację, gdzie zaprzyjaźniony warsztat poprosił nas o zrobienie zbieżności kół w samochodzie ich klienta. Zauważyliśmy jednak, że w aucie zamontowana jest alkoblokada, a podłączony do zapłonu alkomat leżał sobie swobodnie w kabinie – z założonym ustnikiem, który w żaden sposób nie był zabezpieczony czy odizolowany, a jego stan wskazywał na wielokrotne użycie.
Trochę nas to odrzuciło i uznaliśmy to za wysoce niehigieniczne, dlatego odmówiliśmy przyjęcia samochodu. Stwierdziliśmy, że trudno, może i nie zarobimy w tym przypadku, ale szczególnie teraz, gdy koronawirus rozprzestrzenia się w ekspresowym tempie, uznaliśmy to za zbyt ryzykowne. I będziemy odmawiać też kolejnych zleceń, jeśli będziemy mieli jakiekolwiek podejrzenia czy obawy.
F.B.:Wiele fabryk musiało zawiesić pracę nie tylko z powodu choroby, ale także braku dostaw części. Jak wygląda to w przypadku zaopatrzenia magazynów i hurtowni?
M.:Z samymi częściami problemu nie ma, ale strategię kontaktu z dostawcami postanowiliśmy my nieco zmienić. Bezpośrednio do hurtowni staramy się też już nie jeździć, do tej pory czasem odbieraliśmy niektóre części osobiście, a czasem korzystaliśmy z usług kuriera. Teraz, żeby też ograniczyć kontakt z osobami, które pracują w magazynach, bo trochę ich się tam kręci, wszystkie części zamawiamy z dostawą. Wiadomo, że kontaktu z kurierem już nie unikniemy, ale też staramy się go ograniczyć do minimum.
F.B.:Gdybyście mogli, zamknęlibyście warsztat?
M.:Gdyby tylko była taka możliwość, a nic nie wskazywałoby na poprawę obecnej sytuacji związanej z rozprzestrzenianiem się koronawirusa, to na pewno podjęlibyśmy decyzję o zamknięciu warsztatu. Niestety fakt, że z czegoś musimy żyć, a na koniec miesiąca trzeba zapłacić ZUS, sprawia, że nie możemy sobie pozwolić na dłuższą przerwę w pracy. Choć boimy się ewentualnego zarażenia, cały czas wykonujemy swoje obowiązki.