Marne dziennikarstwo
Praktycznie na jaką stronę internetową nie wejdziemy, znaczna część komentarzy narzeka na jakość materiałów na niej prezentowanych. Niektóre nawet wieszczą koniec zawodu dziennikarza. I nie chodzi tutaj o literówki – to najmniejszy z zarzutów, znacznie poważniejszym jest brak jakiegokolwiek merytorycznego przygotowania autora (lub autorki) do tematu i słowotwórstwo nie mające nic wspólnego z językiem polskim. Ale, czy taki stan rzeczy powinien nas dziwić?
10.02.2017 | aktual.: 01.10.2022 20:37
Co w dzisiejszych czasach najbardziej liczy się dla portali internetowych? Ilość wiadomości pojawiających się na nich. Ilość, nie jakość. Dlaczego? Jeżeli nie będzie ich odpowiedniego natłoku, jeżeli praktycznie co chwilę nie pojawi się nowy, ludzie przestaną odwiedzać stronę, a tym samym nikt nie będzie oglądał reklam, które na niej się znajdują. Dlatego autorzy – zwani potocznie – dziennikarzami, mają ich wyprodukować określoną ilość. I nieważne, że niejednokrotnie nie mają pojęcia o temacie na który piszą. Ważne jest żeby stworzyć chwytliwy tytuł (który zaciekawi i sprowokuje do kliknięcia) i treść o określonej długości. Najwyżej zostaną skorygowani w komentarzach przez internautów, a w najgorszym wypadku wyśmiani. Ale, żeby odnieść się do tego co napisali, trzeba to przeczytać. I właśnie o to chodzi. O klikalność tekstu, nie jego jakość.
Ktoś spyta: a co z wiarygodnością portalu?
Z czym?
Internet jest na tyle elastycznym medium, gdzie praktycznie wszystko można poprawić w parę minut, że sprawdzanie informacji przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Liczy się szybkość z jaką udało się „wypuścić” informację. Czasami tak bardzo, że autorzy nie mają już czasu podpisać się i publikowany jest tekst „no name”. Najwyżej poprawi się jak komentujący będą za bardzo wytykać błędy merytoryczne. A jak już zostaną poprawione te najbardziej oczywiste, to komentujący jego pierwotną wersję wychodzą na czepialskich i nieżyczliwych danemu serwisowi. I życie toczy się dalej, a powyższy tekst po niedługim czasie spada z głównej strony i „znika” w odmętach serwisu, pozostając praktycznie nie do odnalezienia. Wypełnił swoją rolę – wygenerował odpowiednią ilość kliknięć – i ... zapominamy o nim.
Nawet wykonując lub aspirując (tak, wiem jak to brzmi) do zawodu – zgodnie z nomenklaturą korporacyjną - „konserwatora powierzchni płaskich” (potocznie: osoba sprzątająca), musisz posiadać jakiekolwiek wyobrażenie o wykonywanej pracy, żeby podłogi nie umyć pastą do polerowania lub mopem nie czyścić okien. Zostając dziennikarzem względem ciebie nie ma żadnych wymagań, oprócz jednego: masz się dobrze „klikać”. Literówki poprawi komputer, a merytorykę tekstu internauci go czytający. Gorzej ze stylem pisania, ale z tego zawsze można się wytłumaczyć, że to taka awangarda, znaczy się nowość językowa.
A sami autorzy? Znaczy się dziennikarze. Kim właściwie są? W skrócie, można by napisać, że „automatycznymi tłumaczącymi maszynami do pisania”. Tłumaczącymi teksty lub sklejającymi parę w jeden. Bo kto dzisiaj mieni się dziennikarzem? Każdy. Nieważne, czy potrafi pisać. Nieważne, czy ma wiedzę i coś do powiedzenia. Potrafi założyć bloga i już ... jest dziennikarzem. Potrafi podpisać zdjęcie, które zrobił i umieścił w internecie? Świetnie, już nic nie stoi na przeszkodzie, żeby tytułował się dziennikarzem. Drugiego tak zdegradowanego zawodu (a może już „zawodu”), jakim obecnie jest dziennikarz, chyba nie ma. Dziennikarzami dzisiaj są blogerzy, vlogerzy, osoby posiadające wiedzę i piszące tylko na określone tematy, testerzy jedzenia czy też ubrań, jak również prezenterzy telewizyjni czytający wiadomości. Nieważne, że niektórzy tworzą dzieła jakby nie powiodła im się praca sprzątacza i wypili, zamiast wylać, wodę z wiadra po uprzednim umyciu podłogi. Są dziennikarzami i ... kropka. Dziennikarz dzisiaj, to chyba najbardziej „pojemny” zawód.
Lepiej jest w prasie – nie da się „wygumkować” bzdur które zostały napisane. Tak samo w radiu i telewizji. Nikt nie będzie chciał słuchać bełkoczącego prezentera czy dziennikarza. Tutaj musisz spełniać minimum wymagań, które są weryfikowane. Jako dziennikarz działający w internecie – żadnych. Kiedyś weryfikacją osoby zajmowały się redakcje, a potwierdzeniem jego kompetencji była legitymacja prasowa. Dzisiaj legitymację prasową może mieć (i chyba ma) każdy. Samemu można sobie ją wystawić. Nie oznacza już nic. Kolejny „papier” bez żadnego pokrycia, jak obietnice rzucane przez polityków w trakcie kampanii wyborczej.
Dalej jesteście zawiedzeni? A nie powinniście.
Nie dziś utarło się powiedzenie, że „co jest w internecie, jest za darmo”. Więc nie dziwcie się, że dostajecie merytoryczny chłam. Mówiąc wprost zasłużyliście na niego. Jeżeli dalej nie będziecie odróżniać dziennikarzy od ludzi piszących dla samego pisania i mieniących się dziennikarzami, nic się nie zmieni. Bo po co miałoby się zmienić? Teksty się klikają, rozpoznawalność serwisu rośnie, a że treści na nim nie przedstawiają żadnej wartości merytorycznej to przecież aktualnie nieistotne.