Jak najszybciej dojechać z Warszawy do Gdańska? "Wyścig" Škody Kodiaq z pociągiem
Załóżmy, że musisz przejechać z Warszawy do Gdańska. Co wybierasz: samochód czy pociąg? Przyznam, że nie potrafiłbym odpowiedzieć bez zastanowienia się. Dlatego nie pozostało nic innego, jak zorganizować "wyścig", by przekonać się, co będzie szybsze.
Podróżując sporo po Polsce, często mam dylemat, czy wybrać samochód, czy może pociąg. Za jednym, jak i za drugim przemawiają solidne argumenty. Samochód dowiezie mnie spod jednych drzwi do drugich. Można zrobić przerwę wtedy, kiedy się ma na nią ochotę, a – jeśli komuś się spieszy – zrezygnować z niej. Z kolei w pociągu można wyprostować nogi, zjeść pierogi czy przeczytać książkę.
Dla wielu najważniejszymi kwestiami są jednak czas i pieniądze. Akurat złożyło się, że wraz z Mariuszem Zmysłowskim i Mateuszem Lubczańskim musieliśmy odwiedzić gdańską redakcję Wirtualnej Polski. Idealna okazja, by sprawdzić, która metoda podróżowania jest lepsza. W czwartkowy poranek spotkaliśmy się pod naszym biurem w Warszawie. Wraz z naczelnym wsiedliśmy do długodystansowej Škody Kodiaq, zaś Mateusz udał się na przystanek autobusowy.
Nasz plan był prosty. Wyjechać z Warszawy na autostradę A2, którą pojedziemy w kierunku Łodzi. Następnie odbijamy na autostradę A1, a ta zaprowadzi nas do Gdańska. Potem pozostaje tylko znaleźć adres i wjechać na parking podziemny. W dobie nawigacji GPS to bułka z masłem. U Mateusza sprawa również nie była skomplikowana. Jeden autobus miejski dowiezie go na dworzec Warszawa Zachodnia, gdzie wsiądzie w pociąg Pendolino i o 7.11 wyjedzie z miasta. Na stacji Gdańsk-Wrzeszcz przesiądzie się w kolejkę SKM, którą dojedzie w zasadzie pod redakcję. Wyścig się rozpoczął.
Ruch na autostradzie przed 7.00 rano nie był duży, więc podróż przebiegała przyjemnie. Adaptacyjny tempomat w Kodiaqu utrzymywał stałą prędkość 140 km/h, a asystent pasa ruchu wspomagał mnie w prowadzeniu, nim kawa zaczęła działać. Z głośników sączyła się muzyka, która naprzemiennie była podawana to z mojego, to z Mariusza telefonu. Co ciekawe, oba były cały czas podpięte do ładowania i wystarczyło tylko wybierać, czy chcemy korzystać z Apple CarPlay czy z Android Auto.
Po pierwszym kwadransie jazdy zajrzeliśmy na mapę, by zobaczyć, gdzie jest Mateusz. Ciągle czekał na dworcu, co było dla nas świetną wiadomością. Warszawa dawno zniknęła z lusterka wstecznego. Otworzyliśmy przekąski i cieszyliśmy się prowadzeniem.
Świetnie zdawaliśmy sobie sprawę, że to nie potrwa długo. Pendolino wyruszyło z Warszawy w stronę Gdańska i ikonka pokazująca pozycję Mateusza zaczęła skracać dystans. Wkrótce jednak ponownie się zatrzymała. Tak, pociąg musi stawać na kolejnych stacjach. Samochód z kolei musi dostosować się do ograniczeń prędkości. Atmosfera w Škodzie zaczęła robić się coraz bardziej nerwowa.
Tymczasem Mateusz – o czym nie omieszkał nas regularnie informować – spokojnie siedział na pokładzie pociągu. Pochwalił się rogalem, którego dostał, a w każdym momencie mógł przespacerować się do wagonu restauracyjnego na śniadanie. Rozłożył laptopa i nie przejmując się niczym usiadł do pracy. Mariusz próbował korzystać z komputera na miejscu pasażera, ale nie należało to do najprzyjemniejszych doświadczeń. Ja jako kierowca w ogóle nie miałem takiej możliwości.
Zaczęliśmy zbliżać się do Gdańska, gdzie okazało się, że trafiliśmy na korki. Drogi na mapach pokryły się czerwonym kolorem, a jedynym, co się przesuwało, była szacowana godzina dojazdu. Dotychczas nawigacja pokazywała, że na miejscu będziemy o 10.16, teraz już nie była tak optymistyczna. Wiedzieliśmy, że Mateusz będzie na dworcu o 10.21 i kiedy wsiądzie do kolejki. Na domiar złego, zaczęliśmy odczuwać konieczność zrobienia przerwy. Nie wyglądało to dobrze.
Mimo to jechaliśmy. Dzielnie przeciskaliśmy się przez gdańskie drogi słuchając motywującego "Eye of the tiger" zespołu Survivor. Ostatnie skrzyżowanie i już prosta droga do parkingu podziemnego w redakcji Wirtualnej Polski. Małe zamieszanie w poszukiwaniu miejsca parkingowego, by po chwili wyskoczyć z samochodu i pędzić w kierunku wind. Zupełnie niepotrzebnie. Po Mateuszu nie było śladu.
Wygraliśmy. Samochód pokonał pociąg. Udało się udowodnić, że najszybszym sposobem na przejechanie z Warszawy do Gdańska są własne cztery kółka. Naszą euforię wkrótce przerwał… Mateusz. Do redakcji wszedł dosłownie kilka minut po nas. Najedzony, wypoczęty uświadomił nas, że gdyby nie kłopoty z maszyną do kupowania biletów, zdążyłby na wcześniejszy kurs kolejki i byłby przed nami. Żeby nie dawać mu satysfakcji nie wspomnieliśmy o przerwie, którą chcieliśmy zrobić krótko przed dojazdem.
A co z kosztami? Bilet drugiej klasy na pociąg Intercity Premium to wydatek 150 zł bez żadnych zniżek i promocji. Tymczasem Škoda Kodiaq z 2-litrowym dieslem średnio zużywała 7,3 l/100 km. Obecnie za litr oleju napędowego trzeba zapłacić 5,29 zł. Oznacza to, że za podróż zapłacilibyśmy niecałe 162 zł. Musieliśmy też zapłacić 29,90 zł za przejazd autostradą. Przypominam, że w samochodzie jechaliśmy we dwóch, a testowy Kodiaq mógł zabrać na pokład łącznie nawet siedem osób.
W tym konkretnym wypadku okazało się, że podróż samochodem była więc nie tylko krótsza, ale i tańsza. Warto zauważyć, że bilet na pociąg można kupić taniej z wyprzedzeniem, natomiast koszt przejazdu autem w dużej mierze zależy od cen paliwa oraz stylu jazdy. A komu było wygodniej? Do dzisiaj nie ustaliliśmy jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Trzeba też zaznaczyć, że Mateusz musiał dostosować się do obowiązującego harmonogramu, my mieliśmy większą dowolność.
Natomiast, gdy przyszedł czas powrotu do Warszawy, wszyscy w trójkę wsiedliśmy do czeskiego SUV-a i nikt nie narzekał na komfort jazdy. Jak dla mnie samochód wygrał to porównanie na każdym szczeblu.