Nie spodziewałbym się tego po Ferrari. Włosi mieli móc pozwalać dealerowi cofać liczniki

Nie spodziewałbym się tego po Ferrari. Włosi mieli móc pozwalać dealerowi cofać liczniki

LaFerrari Aperta z podniesionymi drzwiami wygląda, jakby się puszyło. Zupełnie, jak robi to Ferrari.
LaFerrari Aperta z podniesionymi drzwiami wygląda, jakby się puszyło. Zupełnie, jak robi to Ferrari.
Źródło zdjęć: © Fot. Materiały prasowe/Ferrari
Michał Zieliński
28.02.2018 10:58, aktualizacja: 01.10.2022 19:04

Ferrari traktuje swoich klientów w sposób, łagodnie mówiąc, specyficzny. Producent znany jest z odmawiania zakupu auta z najróżniejszych powodów, jak chociażby niewłaściwa konfiguracja. Szkoda tylko, że sama firma nie trzyma równie wysokich standardów.

Soczyście czerwone sportowe auto z przepięknymi liniami, poruszające się w akompaniamencie rasowego brzmienia mocnego silnika. Każdy wie, że to Ferrari – samochód, o którym marzą miliony. Problem w tym, że mało kto może na niego sobie pozwolić. Polski cennik aut włoskiej marki otwiera kwota blisko 942 tys. zł, ale wolne środki to pierwsza część historii.

Jeśli masz na oku limitowany wóz, jak chociażby LaFerrari Aperta, Ferrari musi wydać pozwolenie na zakup. Dla firmy pieniądze nie są wszystkim i uważają, że na te najbardziej wyjątkowe auta trzeba sobie zasłużyć. W 2017 roku głośno było o niejakim Davidzie Lee, który chciał rozszerzyć swoją wartą 50 mln dolarów (ok. 170 mln zł) kolekcję samochodów o wspomniane LaFerrari Aperta. Niestety, mimo że chwilę wcześniej kupił 4 kolejne auta z Maranello, Ferrari odmówiło.

Tych aut nie kupisz po prostu wchodząc do salonu. Trzeba na nie zasłużyć.
Tych aut nie kupisz po prostu wchodząc do salonu. Trzeba na nie zasłużyć.© Fot. Materiały prasowe/Ferrari

Pewnych absurdów można też doszukiwać się podczas zakupu tych "zwyczajnych" modeli. Szef australijskiego oddziału producenta w 2015 roku przyznał, że auta Ferrari nie mogą mieć różowego nadwozia. W wywiadzie dla portalu Executive Style zdradził też, że długo wahał się nad dopuszczeniem do produkcji żółtego samochodu z wnętrzem w odcieniach niebieskiego i burgundu. Nowych ferrari nie mogą kupować też pracownicy firmy z wyłączeniem kierowców Formuły 1.

Gdyby tego było mało, Ferrari pilnuje też, co się dzieje z samochodami po dostarczeniu ich do klientów. Powiedzmy, że masz model 360, który chcesz przerobić na limuzynę. Jak pokazuje przykład z 2008 roku, może skończyć się to pozwem z Maranello wzywającym do usunięcia wszelkich emblematów z auta. Prawnicy odezwali się też do muzyka Deadmau5 po tym, jak przemianował swoje 458 na "Purrari" i okleił je folią z motywem "Nyan Cata". Wtedy Ferrari zażądało zdjęcia wszelkich modyfikacji.

Taryfy ulgowej nie dostają też dziennikarze. Włosi pozwalają na testy swoich aut, ale jeśli rzecz ma odbyć się na torze, Ferrari musi o tym zostać poinformowane. Jak w 2011 roku pisał Chris Harris, wszystko po to, by samochód testowy był przygotowany specjalnie pod ten konkretny tor. Brytyjczyk wskazał też więcej nonsensów. Dla przykładu, twierdził, że chcąc przejechać się ferrari swojego znajomego, musiałby dostać zgodę producenta. Oczywiście Ferrari odniosło się do zarzutów i zabroniło Harrisowi testować ich samochody. Finalnie sprawa skończyła się pozytywnie, a obecny prowadzący Top Gear może ponownie zasiadać za sterami wozów z Maranello.

Ferrari 458 Spider Nailed - /CHRIS HARRIS ON CARS

Wszyscy jednak wybaczamy te dziwne zachowanie bo, cóż, to Ferrari, jedna z najbardziej rozpoznawalnych marek świata, żywa legenda. Problem w tym, że na tym obrazie producenta tworzącego marzenia na czterech kółkach pojawiła się rysa. Na początku 2017 roku jeden z pracowników dealera Ferrari w Stanach Zjednoczonych wyjawił oburzającą praktykę: w komisie przy jednym autoryzowanym salonie cofano liczniki. Jak twierdzi, po zauważeniu nieścisłości w przebiegach aut używanych stracił pracę.

Po roku pojawiły się nowe dowody w sprawie. Jak ustalił dziennik Daily Mail, Ferrari nie tylko wiedziało o sprawie, ale też dostarczyło oprogramowanie i tłumaczyło swoim pracownikom jak to robić. Serwisanci mieli móc skorzystać z urządzenia o nazwie DEIS, które między innymi pozwalało na modyfikację przebiegu czy nawet zerowaniu go. Co więcej, użycie tej ostatniej funkcji musiało być zaakceptowane przez Ferrari..

W oświadczeniu przesłanym do Daily Mail producent zwraca uwagę, że to, co robił amerykański salon nie jest niezgodne z obowiązującym tam prawem. Choć w Stanach Zjednoczonych zerowanie licznika nie jest legalne, Ferrari zauważa, że dopuszcza się to jeśli w samochodzie zostanie stwierdzone uszkodzenie tego modułu, a ustalenie wcześniejszej wartości nie jest możliwe. Funkcja urządzenia miała być używana tylko w takich sytuacjach. Ponadto, DEIS miał móc zerować licznik tylko w autach, w których przebieg nie przekroczył 500 km.

Zastanawiające jest, że krótko po złożeniu pozwu przez zwolnionego pracownika, Ferrari rozesłało informację o wycięciu funkcji resetowania licznika z DEIS. Jednak, jak słusznie zauważył producent, czysto teoretycznie serwisanci mogli użyć jej do popełnienia przestępstwa.

Czy sprzedaż w salonach Ferrari nagle drastycznie spadnie? Prawdopodobnie nie. Jednocześnie po tak wymagającym producencie nie spodziewałbym się, że będą celowo cofać liczniki. Szczególnie jeśli pomyślimy o tych ultralimitowanych modeli przeznaczonych dla najbardziej wyjątkowych klientów. Ich ceny na rynku aut używanych zależą głównie od przebiegu i nawet drobna różnica może zauważalnie podnieść wartość samochodu.

Źródło artykułu:WP Autokult
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (16)