Agresja za kierownicą. Mieszanina ignorancji i głupoty, która jest w każdym z nas

Nie trzeba się z nią spotkać, by przekonać się, że jest problemem. Po wpisaniu w internetowym serwisie z materiałami wideo hasła "agresja drogowa", otrzymujemy tysiące filmów. Co ma na sumieniu "polski cham" za kierownicą i kim naprawdę jest?

Niestety, na polskich drogach można stać się nie tylko ofiarą wypadku, ale i pobicia
Niestety, na polskich drogach można stać się nie tylko ofiarą wypadku, ale i pobicia
Źródło zdjęć: © YouTube.com/Stop Cham
Tomasz Budzik

12.10.2018 | aktual.: 14.10.2022 14:58

Uzbrojony w wąsy pięćdziesięciolatek z wystającym brzuchem i przerzedzonymi włosami albo krótko ostrzyżony młodzieniec w dresie, komentujący niemal każdy przejaw życia soczystym przekleństwem. Tak w oczach większości z nas wygląda stereotypowy drogowy agresor. Pierwszy obowiązkowo siedzi za kierownicą passata lub audi z silnikiem TDI - często wyposażonego w owiewki. Drugi typ wybiera golfa gti po tuningu lub dowolnego seata.

Są skorzy do nadużywania klaksonu, a zirytowani z byle powodu chętnie wyskakują z kabiny, by za pomocą pięści i przekleństw edukować innych uczestników ruchu, którzy zawinili im na drodze. Obiektem ich największej nienawiści są jednak rowerzyści. To przez nich nie można już normalnie jeździć po ulicach. Wpychają się na drogę, choć obok mają chodnik - i to z równych kostek, nie znają przepisów, a ci głupi politycy pozwalają im nawet jeździć legalnie pod prąd. Nie mniej obrywa się pieszym, którzy zawsze wchodzą na jezdnię bez patrzenia i w ogóle swoją obecnością sprawiają, że nigdzie nie da się dojechać.

Tyle stereotypy. A kim naprawdę jest drogowy agresor i skąd bierze się to zjawisko?

  • Od strony biologicznej jesteśmy zwierzętami, a zwierzęta na zagrożenie reagują ucieczką lub agresją - stwierdza Andrzej Markowski, psycholog transportu. - Zwykle spotykamy się z trzema typami drogowych agresorów. Pierwszy to "mad max", czyli osoba, która przejawia lekceważenie względem wszelkich reguł. Drugi to pedagog, czyli osoba, która doprowadza do niebezpiecznych sytuacji, żeby "nauczyć" innych, jak się jeździ. Najczęściej występującym typem jest jednak osoba, która za kierownicą kompensuje sobie niedostatki w codziennym życiu. W pracy musi słuchać szefa, w domu nie jest poważana przez współmałżonka, więc odbija sobie te frustracje za kierownicą.
  • Tak naprawdę agresor drogowy jest w każdym z nas. To nie tylko kwestia budowy naszego układu nerwowego, ale też stosunków panujących w społeczeństwie. Im było ono lub jest bardziej zhierarchizowane, tym bardziej o statusie społecznym świadczy "prawo" do lekceważenia przepisów i bezpieczeństwa jako dobra wspólnego. To takie "mongolskie" podejście. Jeśli ktoś łamie prawo i zachowuje się na drodze agresywnie, żeby podnieść swój prestiż w oczach innych, jest po prostu osobą mało dojrzałą, emocjonalnym gówniarzem. Wierzę, że na polskich drogach wiele może się zmienić, ale by tak się stało, musimy uznać, że warto ograniczyć swoją wolność dla dobra ogółu, czyli po prostu przestrzegać przepisów - kwituje Andrzej Markowski.

Nie każdy chce wyskakiwać z samochodu z pięściami gotowymi do bójki, ale komu nie zdarzało się otrąbić kogoś, kto zawinił nam na drodze, włączyć się do ruchu tak, by zmusić kogoś do hamowania, wyprzedzić rowerzystę bez zachowania przepisowego metra odstępu czy jechać zbyt szybko w strefie zamieszkania? Ilu kierowców na trasach krajowych po wjechaniu w teren zabudowany zwalnia do przepisowych 50 km/h? Na sumieniu ma to zapewne każdy i każda z nas, którzy tak chętnie piętnujemy wąsatych krzykaczy. A to przecież również przejaw agresji drogowej. Tyle, że objawia się ona w inny sposób.

Tak naprawdę, to jest nawet zjawisko groźniejsze niż bezpośrednia agresja drogowa. Ta, choć oczywiście skandaliczna i nieprzystająca do nowoczesnego społeczeństwa, jest marginalna. Tymczasem standardem są te "małe" - w pojęciu części zmotoryzowanych - grzeszki. Znaczna część kierowców nie zapoznaje się na bieżąco ze zmianami w przepisach i nie powtarza tych zasad, które można zapomnieć po kilku latach od zaliczenia egzaminu. To również forma agresji, bo uderzenie ważącym ponad tonę pojazdem w pieszego czy rowerzystę łatwo może doprowadzić do jego śmierci lub kalectwa. Tymczasem eksperyment krakowskiej policji pokazał, że wielu zmotoryzowanych nie ma pojęcia, że czymś niedopuszczalnym jest wyprzedzanie na drodze dwujezdniowej auta, którego kierowca zatrzymał się, by przepuścić pieszych.

Bezmyślność i brak szacunku dla życia i zdrowia innych, a także wobec prawa może czaić się w każdym. Nie tylko w kierowcy. Przekonałem się o tym, jadąc na rowerze. Wybrałem niedawno zmodernizowany odcinek. Niegdyś ciąg pieszo-rowerowy został poszerzony. Wydzielono wyłożony kostką chodnik i pokrytą asfaltem ścieżkę rowerową. Na tej drugiej zauważyłem starszą kobietę z psem. Gdy zatrzymałem się i grzecznie zwróciłem jej uwagę, że popełnia wykroczenie, chodząc po ścieżce rowerowej, w odpowiedzi usłyszałem, że tak jej wygodniej. Kobieta poszła dalej ścieżką rowerową, a ja pomyślałem, że gdyby siedziała za kierownicą samochodu, prawdopodobnie przejawiałaby podobny szacunek względem przepisów.

Agresja drogowa wciąż nas otacza. Trudno jednak nie zauważyć, że w ciągu kilku ostatnich lat sytuacja w kraju wyraźnie zmieniła się na lepsze. Więcej kierowców zwalnia, widząc zbliżających się do przejścia pieszych, a nawet zatrzymuje się, by umożliwić im przejście. Zmiana pasa ruchu w coraz mniejszym stopniu przypomina walkę z rwącym nurtem górskiej rzeki. Zagapienie się po włączeniu się zielonego światła sygnalizacji nie powoduje już kilkusekundowej kakofonii klaksonów, ale co najwyżej trwające mgnienie oka użycie sygnału, którego nie sposób utożsamić z agresją. Większe jest nawet "przyzwolenie" - jakkolwiek to brzmi - na bardziej przepisową jazdę w terenie zabudowanym. Mniejsze natomiast na wsiadanie za kierownicę pod wpływem alkoholu.

Wszystko idzie ku dobremu. Nie dajmy się jednak zwieść. Nie pozwólmy sobie na wskazanie winnych tego, że na polskich drogach jeździ się źle. To nie tylko "tirowcy", "wąsacze" i "golfiarze". Na obecność agresorów nie mamy wielkiego wpływu. Możemy co najwyżej nagrać ich wyczyny rejestratorem i udostępnić je policji. Wiele zależy jednak też od tego, jak sami zachowujemy się za kółkiem. Nawet jeśli nie zmienimy sytuacji w ciągu kilku lat, mamy szansę na to, by zapewnić lepszą, bezpieczniejszą drogową przyszłość naszym dzieciom. W fotelikach jadą nie tylko "pociechy", ale też ustawicznie obserwujące pary oczu i nasłuchujące pary uszu. Jeśli zamiast agresji zobaczą u nas rozwagę, sami będą w przyszłości lepszymi kierowcami.

Źródło artykułu:WP Autokult
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (55)