Test klasyka: Mazda RX‑7 - wirujący tłok zakręcił mi w głowie
Nie tak kultowa jak ostatnia generacja, nie tak cenna jak pierwsze egzemplarze. Mazda RX-7 z końcówki lat 80. to świetny materiał na niecodziennego youngtimera, a ceny (jeszcze) są zachęcające. Przejechałem się wersją cabrio z najmocniejszym silnikiem pod maską, by sprawdzić, czy zakręci mi w głowie. Zakręciła, i to jak!
To logiczne, że myśląc o RX-7, mamy przed oczami trzecią ostatnią generację, która dzięki serii gier "Need For Speed" czy "Gran Turismo" stała się autem niemal kultowym. Nawet uwielbiający amerykańskie żelazo Dominic Torreto z "Szybkich i Wściekłych" był widziany za kółkiem tej mazdy. Coś więc musi być na rzeczy.
Taki stan działa na korzyść kierowców, którzy chcieliby spróbować jazdy mazdą z nietypowym (i nieprodukowanym już) silnikiem Wankla, gdyż jej poprzedniczka jest jakimś cudem omijana. To błąd.
Samo pojawienie się mazdy rx-7 sprawia, że przenosimy się do lat 80., a w tle mimowolnie słyszymy nutki synthwave’u. Nic dziwnego – podnoszone światła to coraz rzadszy widok. Japończycy zdecydowali, że ta generacja auta będzie służyła do zaatakowania amerykańskiego rynku. Dlatego też główny inżynier projektu, Akio Uchiyama, zabrał podległą mu ekipę do Stanów Zjednoczonych, by mogła ona przyjrzeć się rynkowi, a przede wszystkim głównemu konkurentowi – Porsche 944. Mazda konkurująca z Porsche? Pomimo sympatii do obu marek, dziś jest to nie do pomyślenia, ale właśnie stąd wzięły się linie RX-7.
Podnoszone reflektory wystarczyły, by mnie przekupić, ale to był dopiero początek. Siedzenia zamontowane są niziutko i praktycznie od razu znajduję wygodną pozycję za kółkiem. Drążek skrzyni biegów wskazuje, że nawet 30 lat temu Japończycy przywiązywali nie lada uwagę do mechanicznej precyzji. Przed oczami mam klasyczne wskaźniki, przy czym niektóre z nich nie są już dostępne w nowoczesnych autach. Oprócz ciśnienia oleju widzę też wskaźnik doładowania, który radośnie zmienia wskazania podczas jazdy.
Egzemplarz, którym miałem okazję się przejechać, to rzadka konfiguracja. Oprócz tego, że to kabriolet (jedyny w rodzinie RX-7), to jeszcze jest to wersja Turbo II, która generuje 200 KM i przyspiesza do setki w ok. 6 sekund! Obecnie nie jest to wartość, która w jakikolwiek sposób robiłaby wrażenie, jednak sposób i kultura pracy silnika Wankla zawstydza dzisiejsze jednostki.
Malutki (bo o pojemności ok. 1,3 l) silnik nie wydaje z siebie porządnych basów. To raczej jednostajny szum. Sama konstrukcja jednostki z wirującym tłokiem jest prosta, jakby zbudowana była z klocków lego. Każdy dealer Mazdy da sobie radę z podstawowymi czynnościami serwisowymi, a "szukanie magika" będzie potrzebne dopiero przy ustawianiu zapłonu.
Wbijam jedynkę i powoli ruszam. Już od pierwszych chwil czuć, że pod maską pracuje coś wyjątkowego. Każde dodanie gazu wiąże się z natychmiastową reakcją. Co prawda wyposażona w turbinę twin-scroll (Hitachi HT18-2S) mazda zaczyna przyspieszać dopiero od ok. 4 tys. obr./min, ale to nie przeszkadza. Tempo, w jakim silnik wkręca się na obroty, robi gigantyczne wrażenie. By osiągnąć coś takiego w "klasycznym" motorze, trzeba by chyba było ustawić auto na podnośniku.
Nie dość, że kabriolet pojawił się tylko w tej generacji, to jeszcze samo RX-7 FC było opracowane na bazie nieco innych założeń. Konkurując na rynku amerykańskim, nie można było wypuścić auta typowo spartańskiego, sportowego. Samochód bardziej lubuje się w długich prostych niż ciasnych zakrętach. Tak przynajmniej chcieli spece od marketingu, ale inżynierowie Mazdy nie byliby sobą, gdyby nie starali się poprawić prowadzenia.
Przede wszystkim w aucie pojawił się zębatkowy układ kierowniczy ze wspomaganiem hydraulicznym, co jest miłą odmianą od elektrycznych systemów dostępnych obecnie. Drugą sztuczką było zawieszenie z systemem DTSS. W olbrzymim skrócie zbieżność tylnych kół zmienia się w z zależności od przeciążeń, przez co mamy do czynienia z pasywnym systemem kół skrętnych. RX-7 świetnie podąża za poleceniami kierowcy, choć trzeba pamiętać, że kabriolet nie jest tak sztywny jak klasyczne coupe i jest też od niego cięższy. Ma dodatkowe wzmocnienia, przez co masa wynosi ok. 1350 kg, choć dziś jest to waga niemal piórkową. Te triki sprawiły, że RX-7 była uznana w 1987 za najlepszy "import" magazynu "Motor Trend", docenił ją też "Car and Driver".
Egzemplarz ze zdjęć jest do sprzedania, lecz właściciel przyznaje, że z przyjemnością zostawiłby go w swoim garażu. Zamiast kupować średnio wyposażoną fiestę, możecie zdjąć dach i poczuć się jak w teledysku z lat 80., słuchając Cindy Lauper czy innego Tears For Fears. Dodatkowo staniecie się właścicielami jednej z najciekawszych jednostek, która na pewno zakręci wam w głowie – tak, jak to było w moim przypadku.