Volkswagen T4 z najważniejszą misją w karierze. Polak ratuje nim ludzi w Ukrainie
Mówi się, że "nie ma kariery bez Volkswagena te-cztery". Teraz okazuje się, że bez niego nie ma też pomocy humanitarnej. Poznajcie historię Piotra, który od kilku dni przebywa ze swoim multivanem w Ukrainie, gdzie dowozi produkty i odwozi uchodźców na granicę.
W obliczu dramatu setek tysięcy Ukraińców, którzy uciekają codziennie ze swojego trawionego wojną kraju, Polacy wykazują się często dużym poświęceniem i zaangażowaniem. Jak się okazuje, nie tylko w samej Polsce. Są osoby, które pomagają również bezpośrednio w Ukrainie. Jedną z nich jest Piotr, w środowisku entuzjastów motoryzacji znany kolekcjoner aut z grupy Volkswagena, który prowadzi kanały społecznościowe pod nazwą @vwyprawy.
Od świtu 4 marca Piotr przebywa w Ukrainie, gdzie wraz z jednym ze swoich aut, doskonale znaną z polskich dróg "te-czwórką", nieustannie niesie pomoc miejscowym. Rozmowę odbywamy telefonicznie, gdy jest podczas kolejnego kursu w okolicach Lwowa.
Mateusz Żuchowski, Autokult: Kim jesteś i skąd się wziąłeś w Ukrainie? I dlaczego akurat z volkswagenem multivanem T4?
Piotr, @vwyprawy: Przyjechałem tutaj, bo czułem, że trzeba to zrobić. Na co dzień wykonuję wolny zawód, co daje mi większą swobodę w dysponowaniu własnym czasem. Rzeczywiście multivan nie pojawił się tutaj przypadkowo. Od wielu lat zbieram przeróżne modele marek należących do grupy Volkswagen, od Škody Favorit i Volkswagena Corrado po Volkswagena up!-a i Audi R8. Przewinęło się również kilka busów Volkswagena, w tym ten T4, którego mam od ponad roku.
Czym zajmujesz się z teraz na miejscu, w Ukrainie?
Granicę z Ukrainą przekroczyłem 4 marca o 6:00 rano. Zaczęło się od tego, że przewiozłem lekarza z Francji na dworzec we Lwowie, żeby mógł się dostać pociągiem do Kijowa. Kolejne potrzeby zaczęły się szybko mnożyć. Po drodze zebrałem z punktu recepcyjnego w Hrebenne kolegę, z którym zaczęliśmy organizować pomoc na terenie Lwowa. Najpierw dostarczyliśmy dary z Polski, głównie leki, do których mieliśmy dołączone konkretne adresy. To były leki dla ludzi chorych na astmę i padaczkę, którzy bardzo już ich potrzebowali.
Darów było dużo więcej, samochód był wypełniony po dach. Na miejscu działam z kolegą Marcinem, który jest nieoceniony przy organizacji naszych zadań. Znajduje najpilniejsze potrzeby i planuje nam dzień. Po tym jak rozdysponowaliśmy je we Lwowie, zaczęliśmy wozić ludzi do granicy. Ukraińcy organizują też swój własny transport na tej trasie, ale każda pomoc się liczy, bo potrzeby są naprawdę ogromne. Dziennie jestem w stanie przewieźć multivanem kilkadziesiąt osób. To jest kilkadziesiąt osób, które mniej cierpią i szybciej dostają potrzebną im pomoc.
Wszyscy Ukraińcy są nam bardzo przychylni. Dostaliśmy do dyspozycji mieszkanie we Lwowie od jednej z osób, która wyjechała do Polski. Policja, wojsko, cywile – wszyscy nam pomagają w taki sposób, żebyśmy jak najszybciej dowozili kolejne osoby na granicę. Puszczają nas bez kolejki na punktach kontrolnych, robią nam drogę pod prąd, torują nam miejsce w korkach.
Jak wygląda sytuacja na drogach w Ukrainie?
W tej chwili w praktyce nie obowiązują żadne przepisy. Ludzie jeżdżą na światłach lub bez, wyprzedzają na trzeciego. Przy granicach panuje jednak dyscyplina. Kolejki dla aut z Ukrainy sięgają 8-10 km i nie zdarzają się tu incydenty, które utrudniałyby ruch. My korzystamy z pasów dla obywateli Unii Europejskiej, którzy mają oddzielną kolejkę i tym sposobem możemy podwieźć naszych pasażerów pod samą granicę. Ci, którzy nie dostają takiej pomocy, muszą przejść pieszo ten 10-kilometrowy korek.
Jak wygląda sytuacja w samym Lwowie – mieście, które w tej chwili nie jest na pierwszej linii ostrzału?
Obecnie we Lwowie nie są prowadzone walki, ale wojnę czuć na ulicach poprzez ogromną liczbę ludzi, którzy się tutaj przewijają. Wielu Ukraińców z całego kraju szuka tu pomocy i transportu dalej na zachód. Panuje jednak przy tym doskonała organizacja. Ukraińcy samodzielnie, oddolnie, zorganizowali się w imponujący sposób. Każdy wie, co ma robić i to wykonuje.
Zwykli cywile założyli kamizelki kuloodporne, wojskową odzież i działają: budują barykady, zapory przeciwczołgowe, robią wszystko, co mogą, by pomóc wojsku, żeby nie przegrać tej wojny. To wszystko bardzo dobrze działa. Życzyłbym sobie, żeby wszędzie na świecie społeczeństwa w tak kryzysowych sytuacjach wykazywali się taką solidarnością i dyscypliną.
Jak się sprawdza T4 w takich bojowych warunkach?
Mega dobrze. Nie od dziś wiadomo, że T4 to mocny i dobry samochód. Nie jest za szybki, bo ten egzemplarz napędzany jest przez diesla 2.4 o mocy 78 KM, ale taki akurat jest. To wersja Multivan, a więc osobowa, z siedmioma miejscami siedzącymi. W praktyce przewożę nim kilkanaście osób na raz wraz z bagażem. Najczęściej jedzie ze mną sześć matek wraz z dziećmi. Ale i dziesięć osób dorosłych da się zabrać.
Przez ostatni rok auto stało nieużywane. W międzyczasie kupiłem do niego przypadkiem fajny bagażnik dachowy. Gdy tylko zaczęła się wojna, popatrzyłem na to auto i pomyślałem, że można je wykorzystać do ratowania ludzi. Mój brat prowadzi warsztat samochodowy, w którym pracownicy zaoferowali, że po godzinach za darmo sprawdzą i przygotują to auto do takiej misji.
Multivan przeszedł pewne modyfikacje: podnieśliśmy zawieszenie z tyłu i założyliśmy duże, terenowe opony typu MT. Teraz te patenty zdają egzamin, bo pod takim obciążeniem auto potrafi mocno przysiąść, a często muszę nim jeździć poboczem, dziurami, całkiem poza drogami, które są zablokowane przez korki. Auto działa w autentycznych warunkach bojowych.
Skąd się ten egzemplarz wziął u ciebie i jaka jest jego historia?
Był to prywatny samochód mojego kolegi, któremu służył na co dzień jako auto dla jego czteroosobowej rodziny. Los chciał, że kiedyś pomogłem mu, gdy był w trudniejszej sytuacji życiowej, i rok temu, w ramach wdzięczności, przekazał mi to auto do mojej kolekcji.
To fajny egzemplarz w dość rzadkiej wersji Multivan Allstar przed liftingiem, w dobrym stanie, z przebiegiem w tej chwili 350 tys. km. Wolał, żebym ja się nim zajął, a nie żeby został zajeżdżony gdzieś na budowie albo rozebrany na części. Teraz T4 pisze kolejny dobry rozdział w swojej historii.
Nie jesteś jedynym Polakiem z autem, który pomaga teraz bezpośrednio na terenie Ukrainy. Ile jest takich osób?
Na naszej trasie Lwów-granica widzę kilkanaście samochodów na polskich tablicach rejestracyjnych. To są najprzeróżniejsi ludzie z całej Polski. Przyjeżdżają choćby na dzień-dwa, bo na więcej nie mają czasu, muszą wracać do swoich obowiązków.
Przez weekend byli chłopcy z Adventure Van Conversions ze Starego Sącza, którzy jeździli przez 38 godzin bez przerwy. Wczoraj wieczorem przyjechała dziewczyna volkswagenem caddym. Nowym, niedawno odebrała auto z salonu. To młoda, drobna osoba, a sama przejechała drogę z Trójmiasta i teraz działa dzień i noc bezpośrednio na terenie Ukrainy. To naprawdę niesamowicie budujące móc obserwować takie sceny.
Jakie rady dałbyś osobom, które też chciałyby pomóc na terenie Ukrainy? Czy warto tam teraz jechać? Jak wygląda kwestia powrotu do Polski?
Warto, szczególnie dużymi autami, do których można zapakować dużo ludzi. Polacy omijają największe korki na granicach, ponieważ dla obywateli Unii Europejskiej zarezerwowany jest oddzielny pas. Pewne wyzwania oczywiście są, to wyjątkowa sytuacja, ale wszyscy chcą współpracować. Według moich znajomych z Adventure Van Conversions czas oczekiwania przed wjazdem do Polski w niedzielę 6 marca wynosił dla obywateli UE około czterech godzin, z czego po stronie ukraińskiej formalności zajmują raptem 15 minut. Dłużej czeka się po stronie polskiej, gdzie prowadzone są wnikliwe kontrole.
W tej części Ukrainy, w której działamy, nie czuję się zagrożony. Niezależnie od tego zdecydowanie polecam przyjazd i robienie tego, co tutaj robimy. To kropla w morzu potrzeb, ale to działanie ma sens. Na samej trasie od Lwowa do granicy jest spokojnie. Równocześnie jednak każdy, kto tu przybędzie, musi mieć pełną świadomość faktu, że znajduje się w kraju, w którym prowadzona jest najprawdziwsza wojna.
To, że w tej chwili sytuacja w tej części tego kraju wydaje się bezpieczna, to nie znaczy, że za chwilę przestanie taka być. Ryzyko dywersji ze strony wroga jest duże, a równolegle — wraz z zaostrzaniem się sytuacji w regionie — będzie pojawiało się ryzyko, że dobry samochód 4x4 stanie się obiektem ataków albo celem konfiskaty przez wojsko. Na tę chwilę takie ryzyko wydaje się niewielkie, ale sytuacja w każdej chwili może zmienić się dosłownie z minuty na minutę.