Test długodystansowy: Mazda CX-60 jako wóz techniczny w Alpach
W przypadku większości naszych materiałów, w których oglądacie na dobrych zdjęciach samochody podczas dalekich wyjazdów, za wszystkim kryje się cichy bohater. Samochód techniczny, którego często nie ma w materiale, przez kilka dni jest wołem roboczym z całą listą zadań do wykonania. Tym razem niełatwą pracę miała przed sobą nasza długodystansowa Mazda CX-60.
Realizacja materiału z Volkswagenami Golfami w Dolomitach była 3-dniowym sprintem, jeśli chodzi o czas i maratonem w kwestii dystansu. Sam dojazd na miejsce, przejazd po drogach opisanych w materiałach i powrót nie są aż tak wymagające, jeśli rozkładamy to na 3 dni. My musimy to jednak połączyć z realizacją materiałów – wiele odcinków przejeżdżamy więc wielokrotnie, żeby zrobić zdjęcia. Przystanki również są dłuższe.
Dlatego tak ważny jest dobry samochód wsparcia. To sypialnia na drzemki regeneracyjne, camera car do zdjęć w ruchu, dostawczak do przewozu sprzętu, stołówka na szybkie posiłki, miejsce odpoczynku w trasie i na postoju oraz sportowy wóz, który musi nadążyć za hot hatchami na łukach w trakcie realizacji zdjęć i wideo.
Król długich dystansów
Mazda CX-60, która gościła w naszej redakcji na teście długodystansowym w czasie realizacji materiału w Dolomitach, miała pod maską dużego, mocnego diesla. 6-cylindrowy silnik o pojemności 3,3 l nie dysponuje wcale astronomiczną mocą. Na papierze są na rynku mocniejsze auta tych rozmiarów.
A jednak 254 KM i 550 Nm to jeden z najlepszych sprzymierzeńców kierowcy w trasie w japońskim SUV-ie. Kultura pracy 6-cylindrowego silnika jest fantastyczna. Niemal bezwysiłkowo pracuje on przy wyższych prędkościach na autostradach i pozwala bardzo sprawnie wyprzedzać łańcuchy ciężarówek.
Sprawnie pracujący automat tylko potęguje poczucie kulturalnej pracy napędu. Całość działa cicho, a jeśli już odzywa się spod maski pod większym obciążeniem, pojemność, układ i liczba cylindrów sprawiają, że jest to przyjemny pomruk, daleki od klekotu, który serwuje wiele nawet współczesnych diesli.
Diesel w CX-60 jest kolejnym dowodem na to, że naliczanie akcyzy od pojemności jest rozwiązaniem archaicznym. Chociaż to spora jednostka, japoński SUV wcale nie jest częstym gościem na stacjach benzynowych. O spalaniu jednak za moment, bo trasa nie była jednym wyzwaniem, jakie stało przed naszą długodystansową Mazdą.
Zaskakujący atleta na serpentynach
W Dolomity dojechaliśmy w bardzo dobrej formie. Aktywny tempomat, komfortowe zawieszenie, wygodne fotele, dobre wyciszenie – to wszystko sprawia, że długa podróż w CX-60 nie jest problematycznym zagadnieniem. Trasa to naturalne środowisko sporego SUV-a z dużym dieslem. W górach przed samochodem stoją jednak zgoła inne wyzwania.
Pożerać autostradowych kilometrów na górskich serpentynach musi wykazać się kompletnie innym zestawem umiejętności. Teoretycznie CX-60 z dieslem nawet nie musi wykazywać się atletyczną postawą. Nikt nie oczekuje w tym segmencie niczego więcej niż w miarę przyzwoitej dynamiki.
Jak duże było nasze zdziwienie, gdy CX-60 zupełnie sprawnie nadążała za tempem narzuconym przez Volkswagna Golfa GTI i Golfa R. Napęd na cztery koła i zapas momentu obrotowego sprawiły, że wspinaczka serpentynami w Mazdzie potrafiła wręcz dać frajdę.
Nie oszukujmy się – oczywiście w ostatecznym rozrachunku dwa hot hatche były szybsze, dawały więcej przyjemności i były wyraźnie skuteczniejsze na wyjściu. Jednak CX-60 wyciskała ze swojego napędu na 4 koła wszystko, co się dało, by skutecznie transferować moc na asfalt. Zdarzało się, że na mokrym skutkowało to uślizgiem tylnej osi i to prędzej właśnie nadsterowności niż podsterowności można spodziewać się po tym aucie.
Po dłuższej serpentynie z opadaniem dało się poczuć, że hamulce nie są w tym wozie stworzone do intensywnej jazdy, ale znowu – to i tak nie jest właściwość, jakiej ktokolwiek oczekiwałby po takim aucie. Układ w CX-60 spisywał się dzielniej, niż będzie tego potrzebować większość użytkowników tego modelu.
Ostatecznie, by wykonać zdjęcia w ruchu niezbędne było komfortowe zawieszenie, które musiało zapewnić maksymalną stabilność w trakcie pracy fotografa. Już po trasie było jasne, że komfort jest mocną stroną tego SUV-a i w górach ponownie był on na wagę złota.
Jak w domu
Po wykonaniu wszystkich zadań na alpejskich przełęczach przyszedł czas powrotu do Polski. To trudna część dla całej ekipy, bo mamy za sobą wiele godzin intensywnej pracy, a przed sobą znacznie ponad 1000 km jazdy.
CX-60 była miejscem odpoczynku dla kierowcy, który akurat miał swoją zmianę na sen. Wygodne fotele są nie do przecenienia, kiedy muszą posłużyć pasażerowi za podróżną sypialnię. Co do zasady lepiej spisałoby się tutaj nieco niższe auto. W przypadku SUV-a fotel z założenia jest wyżej umiejscowiony, więc trudniej ułożyć się w pozycji półleżącej.
W nocy na wagę złota były dobre, adaptacyjne reflektory. To jest jedna z tych rzeczy, do których uważam, że zawsze warto dopłacić. Po pierwsze poprawiają bezpieczeństwo, a po drugie znacznie zwiększają komfort jazdy po ciemku – kierowca dzięki temu mniej się męczy.
O mniejsze zmęczenie dbał też adaptacyjny tempomat. Za minus uznaję momentami dziwnie działający system wspierający utrzymanie pasa ruchu. Zdarzało się, że wyświetlał komunikat o opuszczaniu pasa (pokazując kierownicę ze strzałką) w sytuacji, w której auto w żadnym wypadku nie zbaczało z jezdni.
Po intensywnej jeździe w górach i autostradowym galopie oraz licznych korkach przy austriackich miastach na powrocie komputer pokładowy pokazał 6,3 l/100 km. Ostatecznie Mazda CX-60 wykonała swoje zadanie bardzo dobrze. Przede wszystkim zapewniła nam dobry komfort pracy i bezpiecznie przewiozła nas na dystansie ponad 2,5 tys. km.