Test: BMW Serii 7 E38, czyli jeden dzień z samochodem z "Transportera"
930 UHV 06. To numer rejestracyjny (jeden z wielu) czarnego BMW niejakiego Franka Martina, lepiej znanego jako Transporter. Dokładnie 20 lat temu na ekranach kin Jason Statham, wcielający się w tę postać, zachwycał nas swoją jazdą, walką wręcz i bohaterską próbą ocalenia świata. Choć ostatnich dwóch rzeczy sobie oszczędzę, to na jeden dzień "pożyczyłem" jego samochód.
Był 27 grudnia 2002 r. Na liście przebojów górował Nickelback, FSO jeszcze ocierało łzy po przerwanej kilka miesięcy wcześniej produkcji Poloneza, a Kasia Klich śpiewała o wymianie "na lepszy model". Tymczasem na ekrany polskich kin właśnie wjechał ubrany w garnitur jegomość, który przewoził podejrzane pakunki czarną "siódemą" i co jakiś czas spuszczał łomot kilku zbirom. I sądzę, że Jason Statham, czyli filmowy Frank Martin, nie miał zamiaru posłuchać się "rad" Kasi, bo swoje czarne BMW E38 zwyczajnie ubóstwiał.
Mimo że zabierał je na wszelkie mniej lub bardziej niebezpieczne akcje transportowe, po bezpiecznym powrocie skrupulatnie je pielęgnował. Nic dziwnego, że gdy (uwaga, spojler) samochód został wysadzony w powietrze przez bandziorów, nie ukrywał swojego gniewu i chciał się w pewien sposób na nich zemścić. Choć jego problemy zaczęły się w końcu od złamania własnej zasady.
Chwila, tutaj nic się nie zgadza
Zgodzicie się ze mną, że samochody w filmach odgrywają dosyć kluczową rolę. Choć nie zawsze pierwszoplanową. W kasowych produkcjach producenci zazwyczaj dogadują się z importerami, łącząc przyjemne z pożytecznym, dzięki czemu pojawiający się na wielkim ekranie samochód jest stosunkowo nowy i pełni pewnego rodzaju rolę reklamy. Cóż, choć czarne BMW serii 7 w filmie "Transporter" zdecydowanie zapadło w pamięć, to… podczas kręcenia było już u schyłku produkcji.
Mało tego, w momencie premiery pod koniec 2002 r., w salonach gościło już nowe E65, które wyszło spod deski kreślarskiej Chrisa Bangle'a. Sytuacja jest o tyle dziwniejsza, że samochód, który zagrał w filmie... nigdy nie był produkowany, a modernizacje napędowe były rzekomo tłumaczone kampanią marketingową na amerykański rynek, gdzie film miał zarobić najwięcej. Cóż to za modernizacje? Już spieszę z wyjaśnieniem.
Otóż filmowy egzemplarz to rzekomo BMW 735i z 1999 r. Jest jednak kilka problemów. W 1999 r. produkowano już poliftowy model, podczas gdy ten na ekranach jest egzemplarzem sprzed liftingu. Co więcej, egzemplarz wykorzystany w filmie pochodzi w rzeczywistości z 1995 r., co oznacza, że nie mogło to być 735i, bowiem silnik ten wszedł do oferty dopiero rok później.
Ale to nie koniec. Choć na ekranach rzekomo widzieliśmy 735i, w rzeczywistości producenci użyli topowego 750i i wsadzili do niego manualną, 6-biegową skrzynię, z którą — tak, zgadliście — 750i nigdy nie był produkowany.
Za konwersję odpowiadała firma VAC Motorsport z Filadelfii. Skrzynia została przełożona z BMW 850CSi, gdzie V12 łączono z ręczną przekładnią. A może producentom filmu właśnie zależało na wykorzystaniu schodzącej już "siódemki", kiedy zobaczyli, jak ma wyglądać nowa?
Jeśli tak, to zdanie filmowców podzielała pewna grupa klientów, która po zobaczeniu zapowiedzi E65, rzuciła się do salonów, by zdążyć wyjechać z nich E38. Nie bez powodu określana jest ona najpiękniejszą Serią 7 w historii BMW, w której osiągnięto kompromis w postaci sylwetki eleganckiej, a jednocześnie nacechowanej dynamizmem. W przeciwieństwie do oferowanej równolegle niezwykle ociężałej Klasy S W140. To jeden z nielicznych przypadków, kiedy sprzedaż auta pod koniec jego produkcji dynamicznie wzrosła.
Pierwsza zasada: nigdy nie zmieniał umowy
Gdy szykowałem się do wyjścia i patrzyłem na kluczyki do BMW E38, zacząłem się zastanawiać nie tyle "jak wyglądałby dzień polskiego Transportera", ale "kto wcieliłby się w jego rolę?" Cezary Pazura? A może Bogusław Linda? Czy może, starając się naśladować fryzurę głównego bohatera amerykańsko-francuskiej produkcji, byłby to Szymon Bobrowski? Obawiam się, że każdy z nich był w tym momencie czymś zajęty, dlatego poprawiając krawat postanowiłem, że sam podejmę się tego zadania. W pewnym sensie.
W garażu podziemnym stała kruczoczarna "siódemka" z 1995 r., którą na potrzeby materiału pożyczył nam Przemek. Mimo 27 lat na karku limuzyna samą prezencją wciąż wywołuje respekt. To właśnie E38, razem z "trójką" E36, przełamała dotychczasowy język stylistyczny BMW, chowając m.in. podwójne, okrągłe reflektory pod jednym kloszem. To ta generacja stanowiła jednocześnie pomost, między klasycznymi odsłonami a odważną interpretacją luksusu według Bangle'a. Kto by pomyślał, że ów pomost okaże się najpiękniejszy.
Samo pociągnięcie za klamkę utwierdza w przekonaniu, że mamy do czynienia z najwyższą rangą niemieckiego luksusu lat 90. Stłumione kliknięcie i ważące swoje, ale świadczące jednocześnie o jakości materiałów, drzwi są niczym wrota do pałacu. Ale próżno tu szukać kiczu czy pstrokatych efektów.
O tym, że dominuje skóra i drewno chyba nie muszę wspominać. Wsuwam się w obszerne i nieco twardawe od niskiej temperatury skórzane fotele i od razu uderza mnie nowoczesna, ale jakże klasyczna z dzisiejszego punktu widzenia forma. Konsola środkowa przepełniona jest przyciskami od wszelkich funkcji — od klimatyzacji, przez sterowanie tylną roletą, kontrolą trakcji, radiem, podgrzewaniem foteli, po zarządzanie komputerem pokładowym.
Za dopłatą mógł tu zagościć także ekran o proporcji 4:3 i przekątnej 5,25 cala, który wyposażony był w nawigację satelitarną i moduł telewizyjny. Po liftingu urósł on do rozmiarów 6,5 cala w proporcji 16:9. Ot, namiastka cyfryzacji. Ale w formie nieco mniej napastliwej, niż obecnie. Taki porządek tylko sprzyjał Transporterowi. Niestety zabrakło bajeranckiej konsoli z kodem do zapłonu, więc musi mi wystarczyć zwykłe przekręcenie kluczyka. 4-litrowe V8 budzi się do życia bez zbędnej zwłoki, nie niepokojąc jednak drganiami pasażerów w środku.
Ja wiem, że 4-litrowe V8 nie było ani na wyposażeniu filmowego 735i, ani rzeczywistego 750i, ale układ cylindrów został zachowany. A co jeszcze ważniejsze — kolor. Trudniej było z manualną skrzynią, ale to myślę, że mi wybaczycie. Zresztą, 5-biegowy automat pasuje zdecydowanie lepiej do limuzyny, choć akurat ten obecny w BMW nie należał o najtrwalszych. Na szczęście w "moim" egzemplarzu nie było z nim problemu i skrzynia zmieniała przełożenia równie aksamitnie, jak miękkie masło rozsmarowuje się po gorącej kromce chleba.
BMW E38 było nie tylko stylistycznym pomostem. Niektórzy rozpatrują je także w kategorii ostatniego "prawdziwego". Cokolwiek to znaczy. Jeśli mają na myśli, że to ostatnie BMW wyposażone w stosunkowo proste i trwałe silniki, a jednocześnie jeszcze nienafaszerowane elektroniką, to się z nimi zgodzę. Choć nie zabrakło tu magistrali CAN, która trzyma wszystko w ryzach.
Chociaż faktycznie porównując E38 do następcy, jest on niezwykle konserwatywny. Żeby nie powiedzieć "klasyczny". Prezentuje wyważoną formę, a jednocześnie nie pozbył się dynamicznych atrybutów, które od dekad wyróżniały BMW na tle konkurentów. Bawarczycy nawet w eleganckiej limuzynie potrafili je uwypuklić w nienachalny i spójny sposób.
Nie chodzi tylko o dystyngowane linie nadwozia. Układ kierowniczy wspomagany jeszcze hydraulicznie daje możliwość nawiązania lepszego dialogu z kołami. Chociaż wiele drgań jest izolowanych od kierowcy, BMW nie sprawia wrażenia niechętnego do współpracy. To także zasługa nowatorskiego, wielowahaczowego, aluminiowego zawieszenia z tyłu.
Dość powiedzieć, że Seria 7 zachowuje stabilność podczas dynamicznej jazdy, nie zaburzając przy tym komfortu. Wszelkie nierówności i pofalowania nawierzchni przyjmowane są bez ujmy na wygodzie, choć ich kompensacja odbywa się w szybszy i bardziej zdecydowany sposób, niż np. w mercedesie. Ale w końcu na tym polega charakter bawarskiej limuzyny. Jest ona przyczajona i gotowa do "walki".
No, o ile przyciśniemy odpowiednio mocno prawy pedał, bo na redukcję możemy liczyć dopiero, gdy naprawdę mocno wyprostujemy prawą nogę. To chyba jedna z największych różnic względem współczesnych samochodów z automatem. W serii 7 lepiej od razu skorzystać z kick-downu. Ale gdy to już się stanie, 286 KM i 400 Nm z silnika M60 nie zwleka z działaniem, biorąc się do pracy z subtelnym pomrukiem V8. Samochód osiąga setkę w 7,4 s, co dziś nie jest szczególnie godnym podziwu wynikiem, jednak wówczas nie było powodu do wstydu.
Tym bardziej że nie o zapadnięcie się wnętrzności i trudności z oddychaniem tu chodzi. Pokonując kolejne przecznice, aż prosi się, żeby skorzystać z obecnego między fotelami telefonu i podjechać do klienta, by odebrać przesyłkę. Nie dziwię się, że Frank za swoje usługi liczył sobie słone kwoty — E38 z 4-litrowym V8 pali przy spokojnej jeździe w mieście między 15 a 18 litrów bezołowiowej na 100 km. Nie bez powodu bak miał 85 lub 95 litrów.
Od nieekonomicznej myśli skutecznie odciąga możliwość delektowania się każdym detalem czy korzystanie z dobrodziejstw inwentarza. Bo wyposażenie mogło być naprawdę bogate. Poza wspomnianym modułem tv i nawigacją lista obejmowała m.in. aktywne zawieszenie, pamięć trzech ustawień foteli, monitor, rozkładane drewniane stoliki oraz lusterka dla pasażerów z tyłu schowane w zagłówkach, 6-płytową zmieniarkę z 14-głośnikowym systemem audio czy nawet lodówkę.
Dojeżdżając do terenów przemysłowych w Warszawie, zacząłem czuć na sobie niepewne spojrzenia mijanych osób. Czyżby ktoś obawiał się trafić do bagażnika? Swoją drogą, ten ma 500 litrów, więc pomieści sporo. Blisko 30 lat na karku, a samochód wciąż przywołuje jednoznaczne skojarzenia. Podejrzewam, że mimo wieku auta, nawet dziś Frank nie musiałby się wstydzić jego użytkowania. Czas jednak wracać i zaliczyć ostatni etap wycieczki.
Droga szybkiego ruchu tylko przypieczętowuje solidność, której można się było spodziewać po wiekowej "siódemce". Wysokie prędkości ograniczone przepisami nie robią na aucie żadnego wrażenia, a wyciszenie na czele z podwójnymi szybami izoluje pasażerów przed niechcianymi bodźcami z zewnątrz lepiej niż wiele współczesnych aut.
Nie dziwię się, że w pierwszej części "Transportera" oglądaliśmy Franka Martina właśnie w BMW E38. Z jednej strony niezwykle eleganckim, a z drugiej o ukrytych ambicjach, świetnie prowadzącym się i nie tak rozlazłym, jak inne topowe limuzyny z tamtych lat.
Można się w tym dopatrzyć poniekąd odzwierciedlenia charakteru głównego bohatera. Na zewnątrz jest szarmanckim dżentelmenem, ale w razie potrzeby nie waha się wkroczyć do akcji. I robi to niezwykle skutecznie. W końcu szczególnie ten sportowy pierwiastek auta był Frankowi potrzebny, co niejednokrotnie udowodnił. Nawet jeśli w jednej ze scen jego BMW ściga się po bulwarze z peugeotem 607 i oba auta idą łeb w łeb. Ale żeby to była jedyna mało wiarygodna akcja kaskaderska w tym filmie…