Opel Insignia 2.0 CDTi

Opel Insignia 2.0 CDTi

Opel Insignia 2.0 CDTi
Emil Zenel
29.10.2015 18:20, aktualizacja: 02.10.2022 09:13

Warszawskie lotnisko o nazwie “Modlin” przywitało mnie nie tylko ewakuacją i wstrzymaniem przylotów oraz odlotów na najbliższe trzy kwadranse. Postawiło mnie przed wyzwaniem jak najszybszego znalezienia pojazdu do wojaży po Polsce. Coś co miało okazać się formalnością stało się sprawą nieco skomplikowaną, ponieważ w lotniskowych punktach wypożyczalni nie było nikogo po drugiej stronie okienka. Porzuciłem plany wynajęcia czegoś przy stoiskach i rozpocząłem poszukiwania przez internet. Podczas ewakuacji wśród rozjuszonego i lekko poddnerwowanego tłumu dało się usłyszeć różne teorie spiskowe odnośnie całego zajścia. Najprawdopodobniejszą opcją pozostało to, że w męskim skończył się papier.

Jako, że podczas oddalania się na bezpieczną odległość od lotniska, które zachowywało się jakby miało za chwilę wybuchnąć, z każdym krokiem zasięg internetu był coraz słabszy, wybrałem pierwszą lepszą stronę wypożyczalni z wyszukiwarki. Przywitała mnie przeurocza pani z infolinii i już nie miałem innego wyboru. Cokolwiek ona mi wciskała mówiłem “biere!”. Rozmowa trwała 30 min z czego 25 to była zwykła pogaducha, której od dłuższego czasu mi brakowało. No i nadszedł ten moment, w którym zostałem poinformowany jaką flotą dysponuje w danym momencie wypożyczalnia.

Gdy usłyszałem, że do wyboru mam Skodę, Nissana albo Opla to trochę szczena mi opadła. To tak jakby wybierać między nowotworem, gruźlicą a siarczystą biegunką. No szczerze przyznam, że nie tego się spodziewałem, no ale coś trzeba było wybrać. Kilka dni wcześniej interesowałem się trochę tematem i nastawiłem się na jakieś wozidło z segmentu premium. Sprawdzałem ceny wypożyczenia BMW, Mercedesów, a nawet i Porsche i byłem gotowy zapłacić tę cenę, którą sobie wołali za te pojazdy. Z trojga złego wybrałem Insignię z silnikiem 2.0 w dieslu, bo chyba jednak biegunka z powyższego zestawienia powoduje najmniejsze powikłania.

Kwadrans później ujrzałem cztery kółka, które towarzyszyły mi przez kolejne 9 dni. Pogoda była całkiem ładna, ale podczas gdy osoba zdająca pojechała samochodem na myjnie to się rozpadało. Rezultat był taki, że brud z zewnątrz znalazł się w środku. Po podpisaniu wszystkich dokumentów przyszła pora na płatności. Coś co zwykle trwa nie więcej niż niż kilka minut zajęło nam ponad 3 godziny, ponieważ na karcie PKO miałem limit, którego w żaden sposób nie szło ominąć i trzeba było znaleźć punkt banku.

I w końcu zostałem sam na sam z Oplem. Jak powszechnie wiadomo najszybszymi autami są te niewłasne, więc kilka razy zdarzyło mi się usłyszeć pisk opon ruszając spod świateł. Czułem się jak mistrz kierownicy kręcąc silnik to czerwonego pola na wskaźniku obrotów. Mój entuzjazm zmalał równie szybko co obroty w momencie kiedy zdałem sobie sprawę, że jednak będę tankował za swoje. Od tego momentu jechałem odrobinę grzeczniej. Autostradowym tempem z Warszawy do Torunia dojechałem w delikatnie ponad 2 godziny i przez ten czas zdążyłem 4 razy zmienić opinię na temat działania tempomatu.

Silnik pracuje bardzo cicho i przyjemnie nawet przy wyższych prędkościach. Spalanie na poziomie BARDZO zadowalającym, ponieważ robiąc pomiar na trasie Bydgoszcz-Warszawa komputer pokładowy wskazywał rezultat 4,3 l na 100 km. Zawieszenie składające się z kolumn resorujących z przodu oraz układu wielowahaczowego skutecznie niwelowało niedogodności drogi. Co do bezawaryjności nie mogę powiedzieć zbyt wiele, ale w czasie, w którym miałem auto do swojej dyspozycji znalazłem kilka usterek. Przede wszystkim było coś nie tak z układem chłodzącym ponieważ komputer cały czas wskazywał informację o niskiej ilości płynu w chłodnicy, zaś ta była w normie. Próbowałem wszystkiego żeby jakoś naprawić tę usterkę i nawet czary ani straszenie Macierewiczem nie pomogło. Niestety pojazdy naszpikowane najnowszą technologią oraz elektroniką mają to do siebie, że coś się lubi schrzanić.

Na osobny akapit zasługuje fakt, że w tym samochodzie przeżyłem coś niesamowitego. Dopiero gdy zostałem uświadomiony, że takimi pojazdami poruszają się potocznie zwani tajniacy przypomniałem sobie, że rzeczywiście nikt mnie jeszcze nie wyprzedził. Wszyscy na widok Insignii zachowują się grzecznie jak w kolejce do spowiedzi. Żadnych wymuszeń, żadnego wyprzedzania na podwójnej ciągłej, żadnych nieprzewidywalnych zachowań, które są niejednokrotnie normą na polskich drogach. Także Insignia zawdzięcza swoje bezpieczeństwo nie tylko 6 poduszkom powietrznym, ale i również opinii jaką ma wśród innych kierowców. Więc jeśli masz rodzinę i chcesz wozić ich ze sobą bezpiecznie to śmiało możesz decydować się właśnie na ten samochód.

Przez te całe 9 dni urlopu zrobiłem ponad 2 tysiące km, przewiozłem wiele różnych osobistości oraz 3 rowery w bagażniku. Na ustach każdego pasażera było widać zadowolenie z komfortu podróży i uśmiech przy przyspieszeniu, które jest całkiem przyzwoite mimo tego, że samochód waży tyle co jądro ziemi. Ostatecznie zmieniłem nieco zdanie o Oplach, ale ten najistotniejszy fakt pozostaje taki sam. Jest to zwykły tatowóz, który idealnie spełnia się w kryteriach pod które został zaprojektowany i niestety ciężko uświadczyć w nim jakieś wzniosłe chwile przy bardziej dynamicznej jeździe. Nieco brakuje mu polotu i finezji, ale pomimo tego wszystkiego wspomnienie samego pojazdu pozostaje bardzo na plus.

Źródło artykułu:WP Autokult
Oceń jakość naszego artykułuTwoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (6)