Mój garaż marzeń
Większość osób z redakcji Autokult.pl już dawno przedstawiła swoje garaże marzeń. Ja odkładam to już od ponad roku. Dzisiaj przyszedł czas nadgonić zaległości.
31.03.2014 | aktual.: 08.10.2022 09:31
Po co to robimy? Po pierwsze: chyba każdy lubi dzielić się swoimi marzeniami. Wtedy można poczuć się niemal tak, jakby one już się spełniały. A po drugie: wiedząc jaki gust ma każdy z nas, łatwiej interpretować nasze oceny samochodów w testach. Jeśli nam coś się podoba w testowanym samochodzie, a już wcześniej przekonaliście się, że macie podobny gust, co osoba recenzująca auto, jest duża szansa, że to samo przypadnie do gustu Wam.
Teraz czas na wybory. I to niełatwe. Spośród dziesiątek samochodów, które każdy chętnie wstawiłby do swojego salonu zamiast telewizora, akwarium, a właściwie wszystkiego, trzeba wybrać tylko 10. Lista maszyn, które odrzuciłem z bólem serca jest dłuższa niż kolejka do iSpota w przeddzień premiery nowego jabłkofona. Skreśliłem między innymi Corvette C2 i C3, Renault 5 Turbo, Mercedesa W196R, Astona Martina Vanquish S, Bugatti 41 Royale i DeTomaso Panterę GT5.
Najbardziej zabolał mnie brak miejsca dla Nissana S30 Fairlady Z, ponieważ wśród japońskich aut zawsze to będzie moje marzenie numer 1. Mimo to, nie załapało się do czołowej dziesiątki. Obok niego stoi klasyczny Shelby GT500, który był jednym z pierwszych samochodów, jakie naprawdę pokochałem (plakat wisi na ścianie do tej pory).
Ostatnim odrzutem, który mnie bolał był GT by Citroën. Wiele osób uważa, że jest obrzydliwy. Obiektywnie oceniając i porównując go z takimi dziełami jak Jaguar E-Type czy Ferrari 250 Testa Rossa, w walce o tytuł miss świata, ma równie duże szanse, co wielbłąd potrącony przez ciężarówkę. Mimo to jest w nim coś nieopisanie pięknego, co przyciąga. Dla mnie jest jednym z najpiękniejszych nowoczesnych konceptów. Po prostu chcę go mieć, trzymać w sypialni i używać jako budzika. Posłuchajcie sami (najlepiej od 0:45):
citroen GT on road exhaust sound
No dobrze, dosyć biadolenia o trudnych wyborach. Do rzeczy. Oto 10-miejscowy garaż marzeń, który zapełniłbym, nie zważając na to jakie są koszty utrzymania, awaryjność, zużycie paliwa i zdanie innych.
10. Land Rover Defender
Każdy kto kiedykolwiek spróbował jazdy w terenie wie, że bez maszyny do offroadu garaż jest niekompletny. I nie mam tu na myśli SUV-a, który po wjechaniu w lekki teren zaczyna płakać i wołać o pomoc. To musi być maszyna, której nikomu nie trzeba przedstawiać i zapewniać, że da radę. To musi być coś, co swoją historią, wyglądem i nazwą zapewnia Cię, że w terenie zaora wszystko, co stanie jej na drodze. Właśnie takim samochodem jest dla mnie Land Rover Defender.
Ideałem nie będzie jednak samochód prosto z salonu. Doskonały stanie się dopiero kiedy przejedziemy razem kilkaset tysięcy kilometró1), karoseria będzie podrapana, pełna wgnieceń, z których każde będzie przypominać inne odwiedzone miejsce na świecie, a w środku będzie więcej piachu niż na Saharze.
9. Jaguar XJ220
Wśród wszystkich samochodów jakie kiedykolwiek jeździły po drogach, są takie, które rozbudzają wyobraźnię najbardziej. To królowie plakatów i najczęściej prawdziwe jednorożce w świecie motoryzacji. Bez względu na to, czy pierwszy raz widziało się je w grze (tutaj Jaguar XJ220 na Amigę) czy w gazecie, zawsze zachwyt jaki wzbudziły przy pierwszym spojrzeniu, zostaje w pamięci na długo.
Właśnie taką maszyną jest dla mnie Jaguar XJ220. Chociaż nie miałem pojęcia jak szybki jest w rzeczywistości, nie wiedziałem ile kosztuje, a tym bardziej nie byłem świadomy tego, jakie inne samochody są szybsze od niego, uwielbiałem go. To taka szczenięca miłość, której nie da się racjonalnie wyjaśnić i sensownie uargumentować, kiedy jest się dzieciakiem.
Pierwszy raz na żywo zobaczyłem go dopiero w zeszłym roku w serwisie Jaguara. Od naszego poznania minęło przeszło 20 lat, ale i tak ekscytacja na widok jego szerokiej mordy, wiszącej na podnośniku na wysokości wzroku, miała znamiona dziecięcej euforii na myśl o ogromnej wacie cukrowej. Kiedy spotykasz legendę swojego dzieciństwa, w środku gotujesz się i nawet nie wiesz co powiedzieć i jak się zachować. To jeden z tych samochodów, których z moich 10 najważniejszych aut marzeń nie jest w stanie wybić żaden argument. Są samochody mocniejsze, szybsze, nowocześniejsze, jak również bardziej klasyczne. Pewnie istnieje kilkadziesiąt obiektywnie lepszych wyborów do garażu marzeń. Ale co z tego?
8. BMW 2002 Turbo
W moim garażu marzeń nie mogło zabraknąć też lekkiego i żwawego samochodu. Nie mam tu jednak na myśli nowoczesnych piekielnych puszek pokroju Abartha 500 SS. Chociaż są to świetne i cudownie porąbane maszyny, to w swoim garażu wolałbym mieć coś bardziej klasycznego. Dla mnie absolutnie bezkonkurencyjne w tej kwestii jest BMW 2002 Turbo. 02 były pierwszymi europejskimi samochodami z turbodoładowaniem. Przysadziste, poszerzone nadwozie, ważące około tony, wyposażone w motor rozwijający 170 KM to doskonałe połączenie. Jest tylko jeden problem.
O ile większość wymarzonych samochodów, takich jak Ferrari F12berlinetta czy Bugatti Veyron można kupić, jeśli ma się odpowiednią ilość pieniędzy, tak tutaj trzeba jeszcze znaleźć kogoś, kto zechce sprzedać swój egzemplarz. Łącznie wyprodukowano 1672 sztuk, bo niedługo po wejściu 2002 Turbo do produkcji nadszedł kryzys paliwowy. Przez ponad 40 lat część z tych maszyn została zniszczona, a część jest daleka od oryginalnego stanu. Na sprzedaż wystawiane są pojedyncze egzemplarze. W grudniu ubiegłego roku właściciel z Belgii zaoferował swoją 2002 Turbo w nietkniętym stanie za równowartość około 195 tys. zł.
7. BMW Z8
Mając do wyboru wszystkie samochody świata, trudno nie zdecydować się na chociaż jeden kabriolet. Moim ulubieńcem w tej kategorii jest BMW Z8. Nadwozie zaprojektowane przez Henrika Fiskera (odpowiedzialnego również między innymi za Astona Martina DB9, Vantage oraz Fiskera Karmę), jest nowoczesną interpretacją klasycznego BMW 507. Nawiązania widać wszędzie, gdzie spojrzymy – na grillu, przy chrapach na nadkolach i w samej sylwetce samochodu.
Pod maską drzemie 4,9-litrowe V8, rozwijające 408 KM i 500 Nm. Parametry te pozwalają osiągnąć setkę w 4,7 s, czyli mniej niż wiele sportowych maszyn, ale wciąż wystarczająco szybko, by dawać mnóstwo frajdy w ciepłe, letnie dni. Poza tym silnik umieszczony jest tu centralnie z przodu, więc Z8 ma bardzo dobry rozkład masy. Według wielu osób, które miały okazję porównywać Z8 z innymi samochodami, roadster od BMW prowadził się, przyspieszał i hamował lepiej od Ferrari 360.
6. Aston Martin Vantage V12
We flocie swoich samochodów marzeń trudno nie mieć również gran turismo. Tyle tylko, że F12berlinetta, Vanquish, DB9 czy GranTurismo są dla mnie trochę zbyt… grande. Dużo bardziej odpowiada mi Vantage. Wciąż jest to samochód komfortowy, wykonany z dbałością i jakością typową dla Astona Martina, ale w znacznie wygodniejszych rozmiarach.
Wystarczająca byłaby wersja z widlastą ósemką pod maską i prawdopodobnie dzięki mniejszej masie silnika, byłaby też poręczniejsza. Tyle tylko, że nawet najlepsze V8 nie zastąpi magii widlastej dwunastki. 6-litrowy motor z modelu DBS, rozwijający 517 KM, katapultuje to przysadziste coupé do setki w niewiele ponad 4 s. Ile dokładnie? Nie pamiętam i zupełnie mnie to nie interesuje. Takie samochody dają frajdę z jazdy bez względu na to, czy przyspieszają 0,5 s szybciej, czy wolniej od konkurencji. Vantage V12 jest tym, czego potrzeba każdemu, kto ma gdzieś osiągi samochodu sąsiada. Z tym samochodem, jest się ponad tymi przepychankami.
5. Pagani Zonda R
Z tym, że przepychanki na czasy można mieć gdzieś tylko od czasu do czasu. Samochody fascynują nas nie tylko ze względu na to, że są piękne i dają szeroko pojmowaną frajdę z jazdy. Odkąd istnieje motoryzacja, istnieje i motorsport. Dlatego w swoim garażu chciałbym mieć Pagani Zondę R. Ten samochód jest absolutnie wszystkim, co Pagani nie tak dawno temu było w stanie zrobić z samochodem, by uczynić go idealną bronią torową.
Sama marka Pagani jest dla mnie uosobieniem wszystkiego, co wyjątkowe w motoryzacji. Horacio Pagani nie produkuje samochodów. On je najpierw tworzy, a potem buduje. Wszystko w Pagani jest dopracowane i wychuchane. To stara szkoła budowy samochodów, dysponująca technologiami kosmicznymi. Horacio Pagani założył manufakturę, tworzącą maszyny, które kiedyś budowało Ferrari. Niestety z czasem rządza pieniądza wygrała i zaczęła się mielonka w postaci kubków termicznych, koszulek, breloczków, tandetnych zabawek i opakowań na jabłkofony. Ferrari wciąż produkuje świetne samochody, ale czar małego przedsiębiorstwa dawno prysnął.
Pagani jest na przeciwnym biegunie świata samochodów egzotycznych. Zonda R nie jest autem dla pozera, który zakłada skórzane buciki pod kolor tapicerki, a trybu Race nie użył i nie użyje nigdy, bo się boi. Ta maszyna powstała by kąsać, rozdzierać uszy rykiem silnika, a wygłaskane, niedzielne samochody sportowe odstraszyć swoim cudownie wulgarnym wyglądem.
4. Porsche 993 GT
W moim garażu marzeń nie mogło zabraknąć Porsche. Ale nie pierwszego lepszego 911. Moim ideałem jest 993 GT. Czym charakteryzuje się ta odmiana? Zacznijmy od początku, czyli 993 Turbo. W swoim czasie był to piekielnie szybki samochód, ale ze względu na napęd na 4 koła Porsche nie mogło wystawić go w wyścigach. Dlatego stworzono GT2 – lżejsze 911 z motorem z Turbo, ale z napędzaną wyłącznie tylną osią. Ze względów homologacyjnych koniecznie było przygotowanie serii wersji drogowych. Właśnie tym jest 993 GT – to GT2 dopuszczone do ruchu ulicznego. Dzięki zastosowaniu wyższego ciśnienia doładowania niż w Turbo, 911 GT rozwijało 450 KM (w roczniku 1998).
993 jest moją ulubioną generacją, a wersja GT z dokręcanymi nadkolami, ogromnym spojlerem i piekielnie mocnym silnikiem, to szczyt wszystkiego, czego można pragnąć od Porsche. To samochód, do którego należy podchodzić z szacunkiem, bo surowa moc przenoszona na tylną oś, może ukąsić i to bardzo boleśnie. To tylko dodaje dodatkowej ekscytacji. Dla mnie 993 GT to 911 idealna.
3. Mercedes-Benz SLR McLaren Stirling Moss
Trzecie miejsce przypadło wspólnemu tworowi Mercedesa i McLarena, a dokładniej jego najznakomitszej wersji, dla której inspiracją był bolid 300 SLR. Pod maską drzemie doładowane V8, rozwijające 650 KM, pozwalające osiągnąć 100 km/h w 3,5 s. Jednak to nie to jest tu najważniejsze.
Bardzo lubię styl retro, nawet, jeśli jest to jego nowoczesna interpretacja. Bez względu na to czy mówimy o sposobie budowania samochodu czy o jego stylistyce, to zawsze klasyka będzie górą nad nowoczesnością. Dlatego tak bardzo podoba mi się to, co stworzył Mercedes. SLR Stirling Moss jest 200 kg lżejszy od standardowego SLR-a i gwarantuje kompletnie inne wrażenia z podróży. W ten samochód chciałoby się wsiąść, założyć skórzaną czapkę pilotkę i gogle, i ruszyć w podróż przez kręte, alpejskie drogi. Gran turismo w starym stylu.
2. Lotus Elise
Niska masa, duża moc, spartańskie wnętrze – idealnie. Każdy, kto kiedykolwiek wsiadał do Lotusa wie, że wymaga to trochę wprawy, bądź kilku lat ćwiczenia gimnastyki artystycznej. W środku jest ciasno, brakuje luksusów, do których już się przyzwyczailiśmy. Kompromisy odłożono na bok, by powstał prawdziwie sportowy samochód. Jest lekki i zwinny – czego chcieć więcej?
Cóż, można chcieć więcej. Można chcieć nie tylko o nim marzyć, ale go mieć. I to jest cudowne w tym samochodzie – nie jest to nic nieosiągalnego. To najbardziej realne marzenie o sportowym samochodzie z rodowodem, jakie można mieć. Używane Lotusy Elise można kupić za znacznie mniej niż 100 tys. zł, a więc kwotę odległą od astronomicznych.
1. McLaren F1 LM
Wreszcie numer jeden – McLaren F1 w wersji LM. O ile na wcześniejszych miejscach w tym zestawieniu może dochodzić do przepychanek, tak najwyższa lokata zawsze pozostanie niezmieniona. Ta maszyna jest w moich oczach królem wszystkich sportowych samochodów. Przez wiele lat była królem prędkości maksymalnych, a również na torze nie miała sobie równych. Może o tym świadczyć chociażby istnienie tej odmiany, którą chciałbym mieć w swoim garażu, czyli F1 LM. Powstało łącznie sześć egzemplarzy tego dzieła sztuki inżynierskiej. Pięć na uhonorowanie sukcesu F1 GTR w 24 Heures du Mans oraz jeden, najstarszy z nich wszystkich, prototyp. Tę ostatnią maszynę można było wygrać w konkursie organizowanym przez Rona Dennisa w 2008 roku. Wystarczyło nazywać się Lewis Hamilton i zdobyć dwa tytuły mistrzowskie Formuły 1. Proste, prawda?
Nie jestem kierowcą F1, więc wygląda na to, że będę musiał zadowolić się jednym z pięciu pozostałych egzemplarzy w kolorze Papaya Orange. Każdy z nich waży 75 kg mniej niż podstawowy F1. Ich silniki rozwijają 680 KM i 705 Nm. Źródła podają rozbieżne osiągi, ale najczęściej wymienianą wartością przyspieszenia do 100 km/h jest 3 s. Prędkość maksymalna jest tu nieco mniejsza, niż w przypadku standardowego F1 i wynosi „zaledwie” 362 km/h.
Mógłbym tu pisać o nim długo i obszernie, tylko po co, skoro już raz to zrobiłem? Zachęcam Was do zapoznania się z pełną historią McLarena F1 oraz z jeszcze większym zasobem wiedzy na temat jego startów w wyścigach.