Test: Mazda MX‑5 RF 100th Anniversary, czyli co wspólnego z Polską ma kultowy roadster z Japonii
Jak to mówią, każda okazja jest dobra do świętowania, a Mazda wyciska je jak sok z cytryny. Tym razem powód jest poważny, bo chodzi o 100-lecie marki. Zabrałem więc jubileuszową MX-5 RF na Kaszuby, aby nie tylko godnie uczcić rocznicę powstania marki na tamtejszych drogach, ale także poszukać miejsc, dla których rok 1920 był równie ważny.
Aż strach pomyśleć, co by było, gdyby Bob Hall nie spotkał w 1976 r. dżentelmenów z działu badań i rozwoju japońskiej marki. To prawdziwy cud, że dziś, w czasach, gdy małe coupe przeobrażane są w crossovery, a wszystko kręci się wokół wszechstronności i praktyczności, Mazda ze swoim typowo japońskim zamiłowaniem do tradycji nie widzi problemu związanego z brakiem schowków czy obszernej kanapy, a także z małym, 127-litrowym bagażnikiem. Ten ostatni, jak się okazało podczas testu, jest wystarczający na tygodniowy wyjazd.
Mazda uwielbia świętować, szczególnie w przypadku MX-5. W zeszłym roku wypuściła wersję z okazji 30-lecia modelu, a w tym roku – z okazji 100-lecia marki. Dodała więc trochę świeczek do tortu, zapakowała prezenty w inny papier i zaprasza wszystkich na odgrzewany bigos. Ale bynajmniej nie chodzi mi tu o brak podniosłości i powagi sytuacji. Po prostu bigos najlepiej smakuje, gdy jest wielokrotnie odgrzewany. I podobnie jest z Mazdą MX-5.
Dwieście lat, dwieście lat, niech żyje, żyje nam!
Skoro mamy do czynienia z setnym jubileuszem, czego możemy się spodziewać? Kierownicy z włókna węglowego? A może niezliczonej liczby dokładek? Nie. Tu wciąż rządzi prostota. Wersja 100th Anniversary bazuje na Skyfreedom i zyskała czarne obudowy lusterek, 17-calowe felgi BBS, specjalny lakier Polymetal Grey (można wybrać też inny) oraz przefantastyczną, burgundową skórzaną tapicerkę. Ta konfiguracja całkowicie skradła moje serce.
Teoretycznie na tym mógłbym skończyć pisać test – o MX-5 zostało już powiedziane chyba wszystko. Dlatego postanowiłem nieco zmienić koncepcję. Mazda kończy 100 lat, a ja miałem kluczyki do jubileuszowej wersji MX-5 RF. Udałem się więc na Wybrzeże, a przy okazji zajrzałem do regionu, który może poszczycić się bogatą historią oraz fantastycznymi drogami. Na Kaszuby. Nieco nadłożyłem drogi, ale w końcu od tego jest MX-5.
Rozdział I – pochodzenie
Zacząłem w Kartuzach, w samym sercu Kaszub. W chwili, gdy Mazda tworzyła swoje pierwsze projekty obrabiarek (bo od tego zaczynali), tu kończył się zabór pruski. Powoli zaczęła się formować od nowa administracja, miejscowość ustanowiono stolicą powiatu, ale aż do wojny żaden ze starostów nie był rodowitym mieszkańcem Kaszub.
Po co ja to mówię? Małe, lekkie 2-osobowe roadstery nie były przecież domeną japońskiej motoryzacji, a sam Bob Hall, ojciec chrzestny "Miaty", podczas rozmowy z Japończykami odwoływał się do brytyjskich aut. Ale to nie zmieniło faktu, że wszystko ze sobą współgrało. I obyło się bez dodania bekonu do futomaki czy zamiany kiełbasek na kilka plastrów sashimi w angielskim śniadaniu.
Powoli przemykając po wąskich uliczkach Kartuz, brak dachu nad głową pozwalał podziwiać wszystkie kamienice, wieżę zabytkowej kolegiaty czy budynek muzeum kaszubskiego, a to wszystko przy akompaniamencie dźwięków przyrody. Wersja RF nie może się co prawda pochwalić prostotą zrzucania dachu jak wersja z miękkim poszyciem, ale przytrzymując przycisk i nie przekraczając 10 km/h, panel nad głową zniknie nam po ok. 13 s.
Jadąc jednak dalej, zdajesz sobie sprawę, że oprócz krętych dróg pozamiejskich, MX-5