Kubańska przygoda, czyli BMW 5 GT
Obudziło mnie silne kłucie gdzieś pod żebrami. Przez chwilę zastanawiałem się czy to wynik uderzenia kolbą karabinu, które zerwało mnie z twardej pryczy aresztu, czy też może rezultat wczorajszej niepohamowanej degustacji brązowego rumu - słoneczny rocznik 97. Ponowne uderzenie po części wyjaśniło źródło bólu.
03.06.2015 | aktual.: 02.10.2022 10:01
Ten wpis już kiedyś opublikowałem, ale mimo poczynionych przez BMW zmian, nadal jest aktualny. Uprzedzam, że jest długi i nudny. I mało tu o motoryzacji. Bardzo mało.
Wąsaty Jose, Migiel czy też inny Gomez dał jasno do zrozumienia, że mamy szybko opuścić celę. Wyszedłem ostatni, za Billem Hooverem, emerytowanym agentem FBI i 26-letnim doktorem historii, geologii i kilku innych kierunków, Magnusem Erlingssonem. Choć język kubański nie jest moją najmocniejszą stroną, bo go zupełnie nie znam, zrozumiałem, że wrzeszczący stróż prawa przedstawił ciążące na nas zarzuty: wszczynanie burd w jednym z hawańskich barów, rysowanie męskich genitaliów na zdjęciach z Fidelem Castro oraz opór przy aresztowaniu. Uśmiechnąłem się wspominając szaloną noc. Jednak to były tylko gówniarskie wybryki pijanych turystów. Prawdziwym powodem darmowego noclegu za kratami, była zawartości czarnej niepozornej walizki, jednej z tysięcy czarnych niepozornych walizek, jakie mają turyści na Kubie.
Ponad 35-stopniowy upał, słońce w zenicie i krzyk wiernej kopii sierżanta Garcii z czarno-białego serialu „Zorro”, nie były pomocne w walce z kacem. Także podróż na pace starego, jeszcze radzieckiego, Ziła z grupką żołnierzy trzymających nas na muszce, nie dawała szans na zebranie myśli i zaplanowania jakichkolwiek dalszych działań. A niepozorna czarna walizka gwarantowała nam albo długie tête-à-tête z jakimś sadystą w małym pokoju z wiszącą żarówką i krzesłem na środku, albo szybką randkę z plutonem egzekucyjnym. Tak czy siak, jutrzejszego odcinka „Komisarza Alexa” nie obejrzę – szkoda trochę opłaconego abonamentu za dostęp do seriali online. Do tego nowy sezon „Przyjaciółek” – jak pech to pech.
Hoover miał zamknięte oczy, być może spał, ale mimo tego i tak wszystko widział i słyszał. Magnus wściekły był za zbite okulary i coś marudził po norwesku. Chciałem go zapytać jak się czuje, ale w połowie zdania mocne uderzenie, wymierzone przez tego samego wąsatego Jose, Migiela czy też innego Gomeza, odebrało mi dech w piersiach. Naprawdę gościa nie lubiłem.
Palące słońce, dziurawa droga i zgaga, chyba po ajiaco bahamés, czosnkowej zupie – tak wyglądała nasza droga na stracenie.
Ale skąd? Kto? Jak dowiedzieli się o czarnej niepozornej walizce, której zawartość może poważnie namieszać w politycznym światku wielu mocarstw. Jak nieprawdopodobną moc mogą mieć słowa, zapisane na marginesie angielskiej księgi z XVII w. o polowaniu na czarownice, znalezionej w zniszczonej kaplicy zakonu jezuitów na południu Kuby.
Nagle ogromny wybuch wstrząsnął ciężarówką, wybijając ją z głębokich kolein i przewracając na bok. Zanim zorientowałem się, co się dzieje, Hoover poderżnął już gardło siedzącego obok niego żołnierza i rzucił się na kolejnego. Skąd miał nóż? Jak uwolnił skrępowane ręce? Na te pytanie, jak zawsze, odpowiedzią jest tajemniczy uśmiech byłego agenta. Jednego z żołnierzy wybuch wyrzucił poza drogę, kolejny leżał nieprzytomny obok zakrwawionego Magnusena. Hoover rozprawił się z następnym żołnierzem, a czaszkę mojego ulubieńca Jose, Migiela czy też innego Gomeza, roztrzaskał kolbą jego własnego karabinu. Kto mieczem wojuje…
W tej samej chwili został ostrzelany jadący za nami jeep, którym podróżował oficer wiozący czarną niepozorną walizkę oraz dwóch żołnierzy. Mimo, że strzałów było tylko kilka, nie mieli najmniejszych szans. Strzał w głowę i w klatkę piersiową nie były dziełem amatorów.
Nastała cisza. Słychać było tylko pojękiwania doktora oraz mój ciężki oddech. Hoover kryjąc się za tylnym kołem ciężarówki, rozejrzał się, kazał nam zaczekać i rzucił się do szalonego biegu w kierunku terenówki. Powietrze rozerwał świst kuli raniącej ramię agenta. Ten, mimo już 50 lat na karku, upadając na ziemię wykonał jeszcze akrobatyczną ewolucję i otworzył ogień z leżącego na ziemi kałasznikowa jednego z żołnierzy, a następnie wśliznął się pod jeepa. Widziałem już kiedyś coś takiego – w holu wieżowca, do którego wtargnął Neo i Trinity w filmie „Matrix”. Znowu zrobiło się cicho.
Po chwili z opadającej chmury pyłu wyłoniła się garstka uzbrojonych znanych nam osób. Pomyślałem, że jednak lepszym zakończeniem dnia byłaby wizyta w pokoju sadysty…
Ta nędzna historyjka ma wstęp, rozwinięcie i brak zakończenia. Podobnie jest z BMW 5 Gran Turismo: atrakcyjny przód, elegancko opadająca linia boczna i zupełny brak pomysłu na tył.
Zastanawiałem się czy napisać coś więcej, ale skoro designerom BMW nie chciało się poświęcić chwili na zaprojektowanie tyłu, tak i mi nie chce się o tym aucie więcej pisać.