Isuzu D‑Max 3,0 TD LS - plan B [test autokult.pl]
Centymetry sześcienne, centymetry kwadratowe, litry oraz kilogramy - takie jednostki znajdują się w opisie niemal każdego pick-upa. O tym, że te auta od czarnej roboty to nie tylko zlepek suchych cyferek świadczących o ich możliwościach, przekonałem się dość przypadkowo w warunkach pięknej polskiej zimy.
07.03.2012 | aktual.: 28.03.2023 16:30
Isuzu D-Max 3,0 TD LS - test
Postanowiliśmy z grupą znajomych wybrać się do Zakopanego. Gdy w przeddzień wyjazdu poczciwy Mercedes kolegi stanowczo odmówił współpracy, wybór mógł być tylko jeden: jedziemy pick-upem. Z drugiej strony odezwał się głos rozsądku: pick-upem w trasę w polskie góry? No cóż, innego wyjścia nie ma.
Następnego dnia dumnie podjeżdżam białym Isuzu D-Max na stację benzynową, tankuję pod sam korek 76-litrowego baku i po chwili zjawiam się we wcześniej umówionym miejscu, aby zabrać na pokład trójkę znajomych. W tym momencie po raz pierwszy zacząłem dostrzegać olbrzymie zalety tego auta.
Pokaźna paka o wymiarach 1383 x 1460 x 480 mm (dane wersji z podwójną kabiną) pomieściła bez żadnego sprzeciwu wszystkie bagaże. Jedna z koleżanek, widząc nadmiar wolnej przestrzeni w luku bagażowym, postanowiła zabrać ze sobą jeszcze kilka rzeczy. Miejsca wystarczyło.
Po załadunku decyzja o udaniu się do pobliskiego supermarketu w celu uzupełnienia zapasów została podjęta w mgnieniu oka. I w tym momencie zaczęły się schody.
O ponadpięciometrowym nadwoziu Isuzu można powiedzieć wszystko, tylko nie to, że na parkingach czuje się ono jak ryba w wodzie. Promień skrętu przekraczający 12 m także nie ułatwia zadania przy manewrach parkowania prostopadłego. Pomimo że D-Max ma pokaźnych rozmiarów lusterka, a wyposażenie wersji LS obejmuje czujniki cofania, wyczucie rozmiarów auta jest cholernie trudne.
Notabene czujniki parkowania w moim egzemplarzu żyły własnym życiem, a czasami nawet odnosiłem wrażenie, że pikają w rytm jakiejś znanej melodyjki. Na szczęście po kilku minutach nerwów i kręcenia kierownicą udało się opuścić nieuprzejmy parking pod supermarketem bez żadnych strat.
Miałem nadzieję, że miejsce postoju przy wynajętej przez nas bacówce będzie bardziej otwarte dla Isuzu. Tak czy siak, zanim się o tym przekonałem, przed nami było jeszcze około 500 km trasy, czyli kolejny nietypowy sprawdzian dla tego japońskiego pick-upa. Jak się okazało, już po kilku przejechanych kilometrach taka podróż D-Maxem wcale nie musi być drogą przez mękę.
W kabinie miejsca wystarczy dla czterech dorosłych osób, a jakość montażu wszystkich elementów wydaje się bardzo dobra. Przed oczami kierowcy są proste, bardzo czytelne wskaźniki, których zarówno wzór, jak i kolor przypominają nieco cyferblaty stosowane w autach spod znaku Toyoty.
Pokrętła nawiewów, klimatyzacji czy przyciski służące do wyboru rodzaju napędu może i są dość toporne, ale przecież nikt od wnętrza tego typu samochodów nie wymaga finezji i polotu.
Patrząc na całokształt konsoli centralnej, nie można nie wspomnieć o stacji multimedialnej sygnowanej przez znaną firmę Pioneer. Ten wyposażony w duży ekran dotykowy oraz mikroskopijne przyciski odtwarzacz został dołożony nieco na siłę i zupełnie nie współgra z całością, jednak liczba funkcji i jakość dźwięku niwelują wszelkie niedogodności.
Karty pamięci, urządzenia USB czy płyty CD nie są straszne temu Pioneerowi. Muzyka i zdjęcia są odtwarzane bez żadnych problemów, mało tego - dźwięk wydobywający się z sześciu głośników mógłby rozkręcić niejedną imprezę.
Do tej pory zestawy audio w autach użytkowych postrzegałem jako niechciane dodatki stojące na tej samej półce z jakością co nieśmiertelne radioodtwarzacze Safari. Po tym, co zobaczyłem, a raczej usłyszałem w Isuzu, musiałem zmienić zdanie na ten temat.
Wspomniałem już o mikroskopijnych przyciskach służących do obsługi systemu audio, jednak obowiązkowe niemal w każdym pick-upie resory piórowe na tylnej osi jeszcze dobitniej obnażają wady obsługi tej stacji multimedialnej. Nawet na drobnych nierównościach jezdni autem kołysze jak kutrem rybackim podczas sztormu na Bałtyku. W takich warunkach chęć zwiększenia poziomu głośności muzyki może skończyć się zmianą utworu i odwrotnie.
O rozbujanej i rozkołysanej kabinie D-Maxa zaczęły mówić nawet koleżanki siedzące na tylnej kanapie. Ambitne rozważania zostały przerwane jakąś wzmianką o chorobie morskiej.
Faktycznie, pokonując zakręty za kierownicą tego Isuzu, trzeba wziąć poprawkę zarówno na rozmiary samochodu, jak i zestrojenie zawieszenia, typowe dla tego typu aut. Jednak dla kogoś, kto miał już do czynienia z pick-upami, prowadzenie D-Maxa nie będzie najmniejszym wyzwaniem.
Mniej więcej w połowie drogi do naszego zimowego eldorado rozpoczęliśmy dyskusję na temat horrendalnych wręcz cen paliw w naszym kraju. Chwilę potem zaczęliśmy się zastanawiać, ile faktycznie będzie nas kosztowała ta wyprawa i jak bardzo spragnioną jednostką napędową okaże się [3-litrowy silnik](Isuzu D-Max 3,0 TD LS) Diesla pracujący pod maską D-Maxa.
To pokaźnych rozmiarów mechaniczne serce Isuzu ma moc 163 KM i moment obrotowy równy 360 Nm, osiągany już przy 1800 obr./min. Takie parametry są zupełnie wystarczające nie tylko do poruszania się po trudnym terenie na budowie, ale także pozwalają na sprawne połykanie kolejnych kilometrów trasy.
Maksymalny moment obrotowy dający o sobie znać już od niskich obrotów umożliwia wyprzedzanie bez nerwowego wachlowania skrzynią biegów, a wbudowany tempomat daje odpocząć prawej stopie kierowcy.
Gdy zobaczyłem bramę wjazdową do posesji naszego domku wypoczynkowego, koszmary z parkingu pod supermarketem powróciły. Jak się jednak okazało, za bramą było bardzo rozległe podwórko, na którym Isuzu D-Max nie wyglądał niczym mamut wśród krasnali.
Pomimo że w górach samochody terenowe, pick-upy czy SUV-y są bardzo częstym widokiem, D-Max wzbudzał zainteresowanie. Zapewne po części wynika to z tego, że marka Isuzu jest w naszym kraju traktowana nieco po macoszemu i auta spod tego znaku to rzadki widok na polskich drogach.
Z drugiej strony jednak sylwetka tego japońskiego pick-upa prezentuje się dostojnie. Na chromowanym grillu D-Maxa z powodzeniem mógłby widnieć znaczek jakiegoś, przynajmniej w teorii, bardziej renomowanego producenta.
Kolejne dni zimowego wyjazdu mijały beztrosko, aż pewnego ranka zamiast D-Maxa przed budynkiem dostrzegłem wielką górę śniegu. Minionej nocy opady białego puchu były tak obfite, że nawet Święty Mikołaj miałby problem z przemieszczaniem się po ulicach Zakopanego swoimi saniami.
Na szczęście Isuzu ma napęd na obie osie. Standardowo napędzane są tylne koła, a w nieco bardziej podbramkowych sytuacjach wystarczy użyć magicznego przycisku oznaczonego ”4H” i nie trzeba się przejmować zaspami i zalegającym śniegiem. Jeśli jednak śniegu będzie naprawdę dużo lub w czasie odwilży utkniemy na jakimś wyjątkowo błotnistym terenie, D-Max ma również tryb napędu na obie osie z blokadą.
Nie ukrywam, że taki właśnie rodzaj napędu bardzo przydał się podczas porannej wyprawy po zakupy, jednak w drodze powrotnej odkryłem drugie, nieco bardziej skrywane oblicze Isuzu.
Silnik z przodu, lekka skrzynia ładunkowa i pokaźny moment obrotowy na tylnej osi. Czy myślicie o tym samym co ja? Na średnio przyczepnej nawierzchni zamaszyste poślizgi ujawniają drugą naturę D-Maxa. To auto w takich warunkach śmiało może brać udział w zawodach driftu.
Po bardzo atrakcyjnej drodze powrotnej udało mi się dowieźć pieczywo i mleko w nienaruszonej postaci, po czym niebawem ruszyliśmy do Warszawy.
Cała droga powrotna przebiegała pod hasłem: wszystko co dobre, szybko się kończy, aż do momentu zaświecenia się wskaźnika rezerwy. Temat cen paliw znów był na świeczniku. Po uregulowaniu rachunku za zatankowane paliwo miałem nieco skwaszoną minę.
Ile paliwa wchłonął zatem D-Max? Podczas jazdy w trasie zadowalał się około 8,7 l ON na setkę. W ruchu miejskim ten poziom podskoczy do około 12 l, jednak średnie spalanie w cyklu mieszanym na poziomie 10,2 l należy traktować jako dobry wynik.
Czym zatem była spowodowana moja skwaszona mina? Oczywiście ceną paliwa i tym, że kolejne już tankowanie pod korek zakończyło się zostawieniem blisko 400 zł w kasie stacji benzynowej. Ile trzeba zostawić u dilera Isuzu, aby nabyć D-Maxa?
Testowy, bogato wyposażony egzemplarz został wyceniony na 97 775 zł netto. Najtańszy D-Max z pojedynczą kabiną oraz 2,5-litrowym silnikiem kosztuje 70 075 zł netto. Dla osób szukających większego luksusu w autach użytkowych Isuzu także ma sporo za zaoferowania. Nawigacja satelitarna, automatyczna skrzynia biegów, skórzana tapicerka czy podgrzewane fotele - to wszystko może mieć na pokładzie ten japoński pick-up.
Konkurencja w klasie aut użytkowych jest duża, a pierwsze skrzypce grają inni, bardziej renomowani producenci samochodów, ale Isuzu D-Max śmiało może rywalizować z najlepszymi.
Podczas tego nietypowego testu samochód ani razu nie zawiódł i sprawdził się w każdych warunkach. Pokuszę się o stwierdzenie, że pick-up Isuzu jest idealnym autem na każdą okazję, które podała niemal każdemu zadaniu. Gdyby tylko miejsca parkingowe pod supermarketami były nieco większe.
- Praktyczność
- Udana jednostka napędowa
- Zestaw audio
- Dobre zdolności terenowe
- Prostota obsługi
- Słaba widoczność do tyłu
- Wymiary auta wymagające przyzwyczajenia
Przejdź do galerii zdjęć[url=http://autokult.pl/10374,isuzu-d-max-30-td-ls-plan-b-test-autokult-pl]
Przejdź do danych technicznych[/url][/h3]
Isuzu D-Max 3,0 TD LS - dane techniczne
[/h3][block position="inside"]6272[/block]