Impas w sprawie badań technicznych. Diagnostów musi wyręczać policja

Mija kolejny termin wprowadzenia zmian, które miały ozdrowić polski system kontroli pojazdów. Nowych przepisów wciąż nie ma, na drogach są za to niesprawne samochody, które musi wyłapywać policja.

Funkcjonariusz w każdej stacji byłby oczywiście przesadą, ale bez nowych przepisów sytuacja nie zmieni się na lepszą
Funkcjonariusz w każdej stacji byłby oczywiście przesadą, ale bez nowych przepisów sytuacja nie zmieni się na lepszą
Źródło zdjęć: © policja
Tomasz Budzik

09.10.2019 | aktual.: 22.03.2023 17:48

Kulejący system

W środę 9 października w całym kraju odbywa się akcja "Smog". W jej ramach pięć tysięcy policjantów sprawdza starsze samochody przy pomocy dymomierzy i analizatorów spalin. Od początku 2019 r. w ramach cyklicznych akcji "Smog" zatrzymano 7,8 tys. dowodów rejestracyjnych. W 2018 r. policja przebadała 258 tys. pojazdów i w wyniku tych działań zatrzymała 5,5 tys. dowodów rejestracyjnych, w tym 3,2 tys. za nadmierną emisję.

Skala działań policji jest ogromna. Kłopot w tym, że nie powinny one być w ogóle potrzebne. Mundurowi tak naprawdę poprawiają po diagnostach, którzy nie sprawdzają emisji spalin podczas corocznych przeglądów. Chyba każdy z nas zna kierowcę, którego samochód już od kilku lat nie był w ten sposób sprawdzany podczas obowiązkowej wizyty na stacji diagnostycznej. Dlaczego odpowiedzialni za bezpieczeństwo poruszających się po drogach specjaliści nie wykonują swoich zadań należycie? Odpowiedź jest prosta - bo nie muszą.

Kiedy Najwyższa Izba Kontroli sprawdziła, jak diagności z wybranych stacji wypełniają swoje zadania, okazało się, że na 51 aut wziętych pod uwagę w analizie aż 29 zbadano nieprawidłowo – pomijając nakazane prawem czynności bądź wykonując je niedokładnie. NIK wskazał jednocześnie na iluzoryczny nadzór samorządów nad stacjami kontroli pojazdów. Spośród 21 skontrolowanych samorządów aż 19 nie przeprowadzało obowiązkowej corocznej kontroli. Trzy starostwa w latach 2014-2015 w ogóle nie przeprowadzały kontroli stacji. W przypadkach kilku SKP kontrola nie pojawiła się od kilkunastu lat.

W takich warunkach wielu diagnostów nie przykłada się do pracy. Część specjalnie pomija niektóre obowiązkowe czynności, by klient był zadowolony, wrócił za rok i jeszcze polecił punkt znajomym. W efekcie w Polsce odmowa przybicia pieczątki w dowodzie rejestracyjnym dotyczy 2 proc. sprawdzanych na SKP pojazdów, a w Niemczech odsetek ten wynosi aż 23 proc.

Zamrożone zmiany

"Usprawnienie działań dotyczących kontroli stanu technicznego pojazdów" - to jedno z działań, jakie w swoim planie realizacyjnym na lata 2018-2019 umieściła Krajowa Rada Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego. Międzyresortowy organ, który został powołany w 2002 r., ma już jednak nikłe szanse na to, by zdążyć z wprowadzeniem zmian. Dlaczego?

Przygotowany w marcu 2018 r. projekt nowelizacji przepisów wpłynął do Sejmu 2 listopada 2018 r. Kiedy jednak 14 grudnia 2018 r., już na etapie trzeciego czytania, wydawało się, że lada chwila zostanie on uchwalony, Jarosław Kaczyński złożył wniosek o zdjęcie nowelizacji z porządku obrad. Stwierdził wtedy, że "budzi rzeczywiście wiele wątpliwości". Jak czytamy na stronie Sejmu, aktualny etap to "niedokończone III czytanie" oraz "wniosek o odrzucenie projektu ustawy w całości, poprawki".

Stan prac nad zmianami w przepisach od 10 miesięcy pozostaje bez zmian. Zawieszona rewolucja powinna już jednak dokonać się najpóźniej w maju 2018 r. Planowana nowelizacja była bowiem odpowiedzią na unijną dyrektywę, która w każdym z państw wspólnoty powinna zostać wprowadzona najpóźniej 20 maja 2018 r. Polska do dziś tego nie zrobiła, a kraje, które lekceważą dyrektywy, mogą zostać obciążone karami finansowymi przez Trybunał Sprawiedliwości UE.

Nowe rozwiązania

Co miało wpływ na zawieszenie prac nad projektem zmian w przepisach o badaniach technicznych? Głównie wskazuje się na opór środowiska właścicieli stacji diagnostycznych. Nie bez znaczenia mogło być również oburzenie części kierowców nowymi rozwiązaniami.

Jeśli chodzi o tych pierwszych, to do pewnego stopnia sprzeciw był zrozumiały. Nowelizacja zakładała wprowadzenie dodatkowej opłaty w wysokości 3,5 zł za każde badanie. Miała być ona uiszczana na rzecz Skarbu Państwa z kwoty, jaką za badanie płaci kierowca. Rzecz w tym, że tabela opłat za badania techniczne pozostawała bez zmian. W praktyce koszt ten musieliby pokrywać właściciele stacji diagnostycznych. W tle była jednak również sprawa przekazania nadzoru nad pracą SKP Transportowemu Nadzorowi Technicznemu. TNT mógłby nie być tak tolerancyjny dla niedociągnięć, jak samorządy.

Przeciwko zmianom na pewno była część kierowców. W myśl proponowanych wówczas przepisów każdy, kto spóźniłby się z badaniem, musiałby zapłacić za nie o 50 proc. więcej. Z drugiej jednak strony bez "tracenia dni" można byłoby przyjechać na SKP nawet miesiąc przed wyznaczonym terminem kolejnego badania.

Zawieszone zmiany w systemie kontroli pojazdów na pewno sprawiłyby, że na drogach jeździłoby mniej niesprawnych pojazdów, a akcje takie jak "Smog" nie byłyby już tak potrzebne. Byłoby też bezpieczniej. W Niemczech szacuje się, że stan techniczny aut jest przyczyną 7 proc. wypadków. W Polsce oficjalne wskaźnik ten wynosi 0,12 proc. Gdy to wygodne, złego stanu technicznego pojazdów nie widzą więc ani diagności, ani policjanci.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (45)