Ferrari 288 GTO na sprzedaż. Poprzednie wylicytowano za równowartość 165 sztuk vw golfa

Jedno z pierwszych Ferrari, w którego nadwoziu zastosowano materiały kompozytowe. Pierwsze po legendarnym 250 GTO, w którym użyto magicznego skrótu GTO (Gran Turismo Omologata). Choć powstało w bardzo konkretnym celu, nigdy nie spełniło swojej funkcji, co nie przeszkadza mu być jednym z najbardziej ekscytujących aut z Maranello. Teraz zostało wystawione na sprzedaż przez Girardo & Co., a cena z pewnością nie będzie niska.

Ferrari 288 GTO powstało w liczbie 272 egzemplarzy drogowych
Ferrari 288 GTO powstało w liczbie 272 egzemplarzy drogowych
Źródło zdjęć: © fot. Girardo & Co.
Filip Buliński

09.03.2020 | aktual.: 22.03.2023 12:22

Zalogowani mogą więcej

Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika

Jeśli myślicie, że w rajdach samochodowych udział brali tylko "zwykli" producenci, tj. Audi, Lancia czy Peugeot, muszę was wyprowadzić z błędu. Swoich sił próbowało także m.in. Porsche czy Ferrari, a ten drugi producent dzielnie walczył na oesach m.in. modelem 308. Inżynierowie jednak stwierdzili, że trzeba zaprojektować nowy samochód, który mógłby rywalizować z najlepszymi w grupie B.

Tym autem miało być 288 GTO. Jednak zanim zdążyło nacieszyć oko spragnionych długich poślizgów kibiców, seria rajdowa została zakończona. W sumie powstało 272 egzemplarzy, a Ferrari nie widziało przeciwwskazań, by obdarzyć nimi swoich najwierniejszych klientów (oczywiście za odpowiednią opłatą). Jednym z ostatnich był Niki Lauda, któremu kluczyki wręczył sam Enzo Ferrari.

Początkowo 288 GTO został stworzony z myślą o rajdach w Grupie B. Niestety nigdy w nich nie wystartował
Początkowo 288 GTO został stworzony z myślą o rajdach w Grupie B. Niestety nigdy w nich nie wystartował© fot. Girardo & Co.

Choć 288 GTO przypominało nieco model 308 to znacznie się od niego różniło. Miało większy rozstaw osi (o 110 mm) oraz szerszy rozstaw kół, a dzięki zastosowaniu dużej ilości aluminium, włókna szklanego oraz kevlaru, było także znacznie lżejsze (ważyło tylko 1160 kg). Czyniło to z niego jedno z pierwszy drogowych Ferrari, którego niektóre części nadwozia wykonano z materiałów kompozytowych.

Do napędu służył umieszczony podłużnie, podwójnie doładowany silnik V8 o pojemności 2.8 litra (pierwsze 2 liczby w nazwie oznaczają pojemność skokową silnika, zaś ostatnia – liczbę cylindrów) F114B, który generował 400 KM i aż 496 Nm maksymalnego momentu obrotowego. Moc na tylne koła przekazywała umieszczona za silnikiem 5-biegowa skrzynia manualna. Osiągnięcie 100 km/h to kwestia 4,8 sekundy, zaś prędkość maksymalna wynosiła aż 305 km/h, co czyniło 288 GTO jednym z najszybszych aut w tamtych czasach.

Skórzane siedzenia, klimatyzacja...Tym autem można spokojnie poruszać się na codzień
Skórzane siedzenia, klimatyzacja...Tym autem można spokojnie poruszać się na codzień© fot. Girardo & Co.

Wystawiony na sprzedaż egzemplarz pochodzi z początku 1985 roku i jest 139. samochodem z 272 wyprodukowanych. Wykończony lakierem Rosso Corsa i czarną skórą, a także klimatyzacją, należał przez 30 lat do właściciela salonu Ferrari w Monte Carlo. W tym czasie przejechał nim nieco ponad 14 tys. km. W 2015 roku samochód nabył kolekcjoner w Londynie, który przez ostatnie 5 lat przejechał 288 GTO zaledwie 300 km. Przeprowadził też duży serwis w 2016 roku, na który wydał 27 tys. funtów.

Samochód jest w pełni sprawny, a do auta właściciel dodaje oryginalne koło zapasowe, zestaw kluczy, książeczkę serwisową oraz instrukcję obsługi. Choć cena nie została podana do wiadomości publicznej, nie liczyłbym na małe kwoty. W 2019 roku, na aukcji RM Sotheby’s, Ferrari 288 GTO z niższym przebiegiem zostało sprzedane za 3,36 mln dol. (ok. 12,5 mln zł). Za tę cenę można kupić ok. 165 sztuk nowego volkswagena golfa w podstawowym wyposażeniu.

  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
  • Slider item
[1/14]
Źródło artykułu:WP Autokult
Komentarze (0)