Do Polski trafił bolid F1, który mógł poprowadzić każdy. Przekonałem się, jak się do tego przygotować
Jesteś fanem Formuły 1 i myślisz, że gdyby tylko ktoś dał ci taki bolid, to byś się objawił światu jako kolejny talent? Teraz masz szansę to udowodnić. Dnia, w którym zasiądziesz za sterami bolidu, nie zapomnisz do końca życia. Nawet jeśli będzie on wyglądał zupełnie inaczej, niż sobie to wyobrażasz.
Formula Drive – jak wygląda uczestnictwo, ile kosztuje
W telewizji wygląda to przyjemnie prosto, prawda? Kosmicznie zaawansowany, kolorowy bolid spektakularnie rusza i już po chwili z wielką prędkością atakuje pierwszy zakręt. Jazda koło w koło, walka o każdy centymetr toru, wyprzedzanie rywali na granicy przyczepności – ależ by się chciało wsiąść za stery takiej maszyny i samemu tak pojeździć! Przecież każdy ma się za dobrego kierowcę i gdyby tylko miał szansę, to udowodniłby swoją wartość w takich okolicznościach…
Rzeczywistość czasem wyprzedza marzenia i okazuje się, że dzisiaj bolid Formuły 1 w praktyce może poprowadzić każdy kierowca z ważnym prawem jazdy.
Do tej pory, by wsiąść za stery takiej maszyny, trzeba było udać się zagranicę, na przykład do Francji lub Szwecji, gdzie jest organizowanych najwięcej wydarzeń tego typu. W czasie tegorocznych wakacji jednak bolidy Formuły 1 po raz pierwszy zawitały do Polski w ramach wydarzenia o nazwie Formula Drive. Zorganizowała je firma Emotivo prowadzona przez Grzegorza Rożalskiego, kierowcę wyścigowego i miłośnika sportów ekstremalnych.
Formula Drive: jakie bolidy pojawiły się w Polsce?
Po długich staraniach udało mu się ściągnąć do Polski dwa najprawdziwsze bolidy Williamsa FW29. Pomysłodawca wydarzenia zapewnia, że są to maszyny, które rzeczywiście uczestniczyły w Grand Prix Formuły 1 – każdy z egzemplarzy zaliczył po 12 rund sezonu 2007 roku z Nico Rosbergiem i Alexem Wurzem za sterami.
Na potrzeby eksploatacji w trochę innych okolicznościach i przez zwykłych śmiertelników zostały one nieznacznie zmodyfikowane przez właścicieli aut, czyli zespół Johana Rajamäki ze Szwecji. Z modyfikacji można wymienić między innymi wymianę oryginalnie występującego w tym modelu silnika V8 Toyoty na jednostkę Coswortha, która występowała w Formule 1 rok wcześniej.
Dla ułatwienia jej eksploatacji limiter obrotów obniżono do okolic 12 tys. obr/min, ale i tak osiągi takiego bolidu są dokładnie tak abstrakcyjne, jak żądni wrażeń kierowcy by sobie życzyli. Przy mocy sięgającej 650 KM i wadze bolidu wynoszącej zaledwie 550 kg przyspieszenie zajmuje pięć sekund… ale do 200 km/h. Prędkość maksymalna wynosi ponad 350 km/h.
Auta w Polsce można było poprowadzić w najlepszym do tego miejscu, czyli na obiekcie Silesia Ring. Najnowocześniejszy tor wyścigowy w naszym kraju tworzy długa i szeroka nitka z prostymi, które mierzą około 700 m. Sprowadzone bolidy we wprawnych rękach mogły tam zbliżać się już do 300 km/h. Udałem się do Kamienia Śląskiego, by przekonać się, jak wygląda jazda bolidem wyścigowym.
Formula Drive: ile kosztuje i jak wygląda w praktyce?
Podstawowym warunkiem, by spełnić marzenie, była zapłata wpisowego, które wynosiło dokładnie 11 999 zł. Kwota pokaźna jak za jeden dzień zabawy, ale jak najbardziej zrozumiała. Trzeba wziąć przecież pod uwagę koszty eksploatacji maszyn stanowiących absolutną elitę motorsportu oraz cenę wynajmu polskiego toru, który należy do czołówki w tej części Europy.
Polacy chętnie rezerwowali miejsca na wszystkich sześciu jednodniowych wydarzeniach. W sumie przez Formula Drive przewinęło się ponad 70 kierowców. Byli to nie tylko zasobni, starsi biznesmeni, którzy zaparkowali pod padokiem toru swoje drogie i niewiele słabsze od bolidu F1 sportowe wozy. Przyjechało też wielu młodych pasjonatów, dla których taki wydatek niewątpliwie stanowił poważne wyzwanie, ale był konieczny, by zrealizować życiowe marzenie.
By usiąść za sterami bolidu, trzeba było mieć prawo jazdy kategorii B. Gdy poznałem uczestników, okazało się, że większość z nich pierwszy raz w życiu była na Silesia Ringu, a kilku z nich w ogóle po raz pierwszy była na torze wyścigowym.
Zapewne dopiero na miejscu przekonali się, na co się właśnie porwali. Ze skalą wydarzenia zapoznał ich Kamil Franczak – człowiek, który właściwie zasługuje na oddzielny artykuł, ponieważ jest jednocześnie bardzo doświadczonym instruktorem jazdy wyścigowej, jak i oficerem Sił Powietrznych RP szkolącym w Lotniczej Akademii Lotniczej.
Dobry humor uczestników szybko ustąpił powadze, gdy Kamil zaczął wymieniać możliwości maszyn oraz konsekwencje, z jakimi wiąże się nieodpowiedzialne obchodzenie się z pedałem gazu. To była trudna, ale według mnie potrzebna lekcja. Pomimo profesjonalnego przygotowania całej imprezy, zapoznania z torem i ułatwienia uczestnikom poruszania się po nim z pomocą pachołków rozstawionych po nitce, ryzyko zrobienia sobie krzywdy w bolidzie Formuły 1 nadal było duże.
By je zmniejszyć, dzień zaczęliśmy od wspólnego obejścia toru i szkolenia na profesjonalnym symulatorze. W ten sposób można było nauczyć się podstawowych odruchów i sekwencji kolejnych zakrętów, ale oczywiście nie mogło to przygotować na emocje, które miały nadejść wkrótce. Gdy tylko uczestnicy przebrali się w kombinezony wyścigowe, buty z atestem i kaski, mogli się już choć trochę poczuć jak prawdziwi zawodnicy. Ale i zdać sobie sprawę z tego, że nie jest to jednak tak prosta i przyjemna zabawa, jak wydawało się im przed telewizorem…
Jazda bolidem Formuły Renault: przystawka, która mi wystarczyła za danie główne
Mogli się o tym przekonać już w pierwszej części dnia, gdy do jazdy bolidem Formuły 1 miał ich przygotować trening bolidem Formuły Renault. Jeszcze parę sezonów temu była to niezwykle popularna klasa wyścigowa, w której swoje kariery rozwinęli między innymi Lewis Hamilton, Kimi Raikkonen i Robert Kubica.
W teorii takie bolidy dla juniorów stanowiły dobry wstęp do oswojenia się z motorsportem na najwyższym poziomie. W prostych bolidach zainstalowane były w końcu dwulitrowe, wolnossące silniki o mocy 220 KM i sześciobiegowe skrzynie na łopatki. Dość, by osiągnąć pierwsze 100 km/h w cztery sekundy, a maksymalnie 260 km/h – brzmi dobrze, choć niektóre z aut, którymi przyjechali uczestnicy, były szybsze. Przynajmniej w teorii.
Jak ekstremalne w rzeczywistości są to maszyny, przekonałem się już w momencie próby zajęcia miejsca za sterami. Nawet po wyjęciu kierownicy wpuszczenie nóg w otwór ku pedałom okazało się zadaniem dla wyjątkowo gibkich osobników. I szczupłych – sam nie jestem pokaźnie zbudowany, a miałem wrażenie, że cały kokpit otula mnie, jak rękawiczka dłoń.
Pedały z kolei ułożone są tak blisko siebie, że bez porządnego skupienia się zahaczałem o obydwa na raz. Sama pozycja również jest już jak w bolidzie F1, to znaczy siedzi się właściwie na leżąco, z kostkami nóg wiszącymi wyżej niż pośladki. Po założeniu kierownicy przez mechanika przed sobą widzę diody LED obrotomierza, kilka poważnie wyglądających przycisków i przełączników oraz twardo operujące łopatki.
Sekwencyjna skrzynia biegów zamontowana przy silniku nie wymaga używania sprzęgła do zmiany przełożeń, ale trzeci pedał nadal jest przy nogach kierowcy, ponieważ jest potrzebny do ruszania. Samo sprzęgło jest tutaj jednak na tyle trudne w obsłudze dla zwykłego kierowcy, że na próbie ruszenia poległoby wielu uczestników, przy okazji psując parę takich podzespołów.
Dlatego też organizatorzy postarali się o oryginalny sposób ułatwienia zadania ruszenia uczestnikom poprzez… popchnięcie bolidu przez przygotowanego do tego zadania quada. Uruchamiam zapłon, czterokołowiec zaczyna mnie pchać i daje znak do puszczenia sprzęgła. Odginam nogę, silnik za mną budzi się do życia głośnym wrzaskiem i nagle jestem rzucony w sam środek akcji!
Dwulitrowy motor za mną buzuje z niesamowitymi wibracjami, kierownica reaguje na każdy ruch z milimetrową precyzją, co widzę przecież po znajdujących się tuż przede mną, niczym nieosłoniętych kołach. Nawet jeśli sam mam już doświadczenie w jeździe wyścigowej, to takie doznania były dla mnie ekstremalne.
Szczególnie pod względem fizycznym: wibracje przymocowanego na sztywno do ramy silnika są przenoszone właściwie bez żadnego tłumienia na twarde siedzisko, a ich natężenie i częstotliwość są tak duże, że początkowo miałem trudności ze złapaniem tchu. Szybko okazuje się również, że mogłem lepiej przygotować formę do obsługi tej małej, w żaden sposób niewspomaganej kierownicy, a nawet hamulców, które również wymagają bardzo dużej siły. Chcieliście prawdziwych bolidów? To je macie!
Moje pierwsze okrążenia to raczej walka o przetrwanie. Staram się doprowadzić swój organizm do równowagi i przyzwyczaić do możliwości bolidu. Nie wszyscy uczestnicy radzą sobie z tym zadaniem. Na torze co jakiś czas któreś z aut wpada w poślizg i wykręca bączka. Na szczęście Silesia Ring to na tyle nowoczesny i bezpieczny obiekt, że zaobserwowane przeze mnie utraty kontroli przez kierowców nie wiążą się z żadnym ryzykiem choćby otarcia elementów nadwozia. Auta nie opuszczają nawet asfaltu.
W końcu udaje mi się ochłonąć i złapać rytm z maszyną. Prędkości na prostych zaczynają być coraz wyższe, punkty hamowania przesuwane coraz dalej, a przeciążenia na zakrętach coraz większe. Co to za maszyna! Mimo niewielkiej – jak na dzisiejsze realia – mocy, ale dzięki wadze wynoszącej zaledwie 480 kg i ogromnemu dociskowi aerodynamicznemu jazdy nią nie da się porównać z żadnymi samochodami drogowymi, nawet tymi najbardziej ekstremalnymi.
Lepsze tempo jazdy udało mi się zbudować na organizowanych na tym samym torze wydarzeniach pokroju Lamborghini Drive Club, ale wynikało to przede wszystkim z dłuższego czasu pobytu za kółkiem. Gdy już w bolidzie Renault zaczynam składać fajne okrążenia i jazda przynosi mi frajdę, na prostej startowej pojawia się szachownica. Minęło 15 minut jazdy, ale z auta wysiadam oszołomiony.
A przecież to dopiero przedsmak Formuły 1! Tak przynajmniej myśleli uczestnicy do momentu, gdy nad torem zebrały się czarne chmury i zaczęły się wielogodzinne opady deszczu. Organizatorom nie pozostało nic innego, jak podjąć trudną, ale potrzebną i odpowiedzialną decyzję przeniesienia akurat tego jednego elementu imprezy na późniejszy termin.
Na miejscu uczestników nie wracałbym jednak do domu rozczarowanym, a z refleksją, że teraz mają kilka miesięcy na fizyczne, mentalne i merytoryczne przygotowanie do zmierzenia się z bolidem Formuły 1. Dopiero wizyta w tym miejscu uzmysławia, że zwykły człowiek nie jest sobie w stanie wyobrazić choćby 10 proc. tego, z czym mierzy się zawodnik wyścigowy.
Jeśli chcesz się o tym przekonać na własnej skórze, to organizatorzy zapowiadają powrót imprez z serii Formula Drive w przyszłym sezonie. Nim jednak się na to zdecydujesz (a nie jesteś doświadczonym zawodnikiem wyścigowym), szczerze polecam solidne przygotowanie, najlepiej poprzez jazdę po Silesia Ringu na innej imprezie – słabszym samochodem i pod okiem instruktora.
W ten sposób nie tylko ułatwisz życie wszystkim naokoło podczas decydującego dnia, ale przede wszystkim sam z tego wyjątkowego przeżycia więcej wyniesiesz. Jazda prawdziwym bolidem Formuły 1 przy wykorzystaniu choćby niewielkiej części jego prawdziwych możliwości to w końcu doświadczenie, które zostaje w głowie na resztę życia.