Wyprzedzanie rowerzystów. Odstęp 1 m nie zawsze jest zgodny z prawem

Ministerstwo Infrastruktury nie planuje zmiany przepisów o wyprzedzaniu rowerzystów. Wielu kierowców uważa, że przy takim manewrze należy zachować 1 m odstępu. Nie zawsze jest to prawdą.

Wąski pas ruchu? Tylko część kierowców uszanuje prawo
Wąski pas ruchu? Tylko część kierowców uszanuje prawo
Źródło zdjęć: © Policja
Tomasz Budzik

18.08.2020 | aktual.: 22.03.2023 10:33

Czas na zmiany? Nie według ministerstwa

Epidemia koronawirusa zwiększyła zainteresowanie Polaków rowerami. Wraz z powrotem dzieci i młodzieży do szkół i studentów na uczelnie należy spodziewać się nasilenia ruchu jednośladów na drogach. Może więc warto zrewidować dotyczące ich przepisy?

Z takiego założenia wyszedł poseł Lewicy Zdzisław Wolski. Parlamentarzysta zapytał Ministerstwo Infrastruktury o to, czy zamierza zwiększyć minimalny odstęp od rowerzysty podczas jego wyprzedzania. Obecnie wynosi on 1 m. Już wiadomo, że resort nie ma takich planów. Dlaczego?

Jak zauważa ministerstwo, rzeczywiście art. 24 ustawy Prawo o ruchu drogowym określa, że minimalny odstęp od wyprzedzanego rowerzysty to 1 m. O czym jednak wielu kierowców zdaje się zapominać, ten sam artykuł mówi wcześniej: "Kierujący pojazdem jest obowiązany przy wyprzedzaniu zachować szczególną ostrożność, a zwłaszcza bezpieczny odstęp od wyprzedzanego pojazdu lub uczestnika ruchu".

W praktyce oznacza to, że w wielu wypadkach kierowca może otrzymać mandat za wyprzedzanie rowerzysty, mimo zachowania 1 m odstępu. Kiedy policjant miałby prawo, by sięgnąć po bloczek? Jak tłumaczy ministerstwo, może tak być w czasie niekorzystnych warunków atmosferycznych, na drodze o złym stanie nawierzchni, mogącej zmusić rowerzystę do nagłego ominięcia dziury w jezdni, a także wtedy, gdy wyprzedzający samochód porusza się ze znacznie większą prędkością niż wyprzedzany jednoślad.

Logika kontra rzeczywistość

Zdaniem Ministerstwa Infrastruktury zaproponowane przez posła zwiększenie minimalnego odstępu z 1 m do 1,5 m nie poprawi sytuacji, bo zagrożenie dla rowerzystów bierze się z nieprzestrzegania przepisów przez kierujących, a nie z faktu złego ich brzmienia. W pewnym sensie nie sposób odmówić temu rozumowaniu logiki. Z drugiej jednak strony - w grę wchodzi tu niedouczenie kierowców i skłonność wielu z nich do naginania prawa.

Na co dzień wielu zmotoryzowanych jeździ 10 czy 20 km/h szybciej od limitu (w najlepszym razie), ponieważ takie wykroczenie nie wiąże się z groźbą nałożenia wysokiego mandatu, a nawet można łudzić się, że zostanie zignorowane przez policjantów "polujących" na kierowców łamiących limit w bardziej drastyczny sposób. Wielu zmotoryzowanych podobnie postępuje, jeśli chodzi o odstęp od rowerzysty przy wyprzedzaniu. Skoro prawo wymaga metra, to chyba nic się nie stanie, jeśli będzie to 50 cm.

Niestety, wielu kierowców tak robi. By się o tym przekonać, wystarczy w dowolnym mieście przejechać się trasą, przy której nie wyznaczono ścieżek rowerowych. Zgodnie z prawem w takiej sytuacji rowerzysta ma poruszać się jezdnią. Choć dziś podczas takiej przejażdżki można czuć się bezpieczniej niż jeszcze kilka lat temu, z pewnością nie będziemy musieli długo czekać, aż zostaniemy wyprzedzeni "na gazetę".

Sprawdziłem, jak z tym problemem radzą sobie Niemcy. I co się okazuje?

Za granicą dbają bardziej

Nasz zachodni sąsiad wydaje się bliski, ale pod względem bezpieczeństwa na drogach dzieli nas od niego potężna przepaść. Nie dość, że już w poprzednich latach kraj ten należał do najbezpieczniejszych dla uczestników ruchu drogowego w Unii Europejskiej, to w 2020 r. w Niemczech zaostrzono przepisy – między innymi te dotyczące rowerzystów. Obecnie za naszą zachodnią granicą kierowca wyprzedzający jednoślad musi zachować minimalny odstęp 1,5 m w terenie zabudowanym oraz 2 m poza nim.

Zaostrzenie przepisów w Niemczech ma przynieść poprawę bezpieczeństwa rowerzystów. Niemieccy politycy zdecydowali się na taki krok, mimo że i wcześniej sytuacja użytkowników jednośladów w kraju za Odrą była lepsza niż w Polsce. Kierowali się tym, że nie jest najlepsza na Starym Kontynencie. Według danych Europejskiej Rady Bezpieczeństwa w Ruchu Drogowym (ETSC), w 2018 r. w Niemczech na 10 mln mieszkańców w wyniku wypadków na rowerze zginęło 49 osób.

Nasi sąsiedzi uznali najwyraźniej, że czas na zmiany, bo inne kraje UE uzyskały o wiele korzystniejsze współczynniki. W Hiszpanii i Wielkiej Brytanii było to 15 ofiar śmiertelnych, w Szwecji - 23, we Francji - 26. Ponadto Dania, w której komunikacja rowerowa jest znacznie bardziej popularna niż w Niemczech, osiągnęła podobny wynik - 50. W Polsce ten wskaźnik wyniósł 67.

Dziwne tłumaczenie

Dlaczego więc w Polsce nie wprowadzi się przepisów zwiększających minimalny odstęp od wyprzedzanego rowerzysty? Jak argumentuje Ministerstwo Infrastruktury, w wielu przypadkach metr z punktu widzenia bezpieczeństwa jest wystarczający. Wprowadzenie zaś minimum wynoszącego 1,5 m na klasycznych "krajówkach" mogłoby spowodować zatory.

Jak czytamy w odpowiedzi resortu, "(...) szerokość pasa ruchu, w zależności od klasy drogi, mieści się w przedziale od 2,5 m do 3,75 m. Można zatem przyjąć, iż kierujący samochodem osobowym (a tym bardziej samochodem ciężarowym), wyprzedzając np. rowerzystę, zmuszony byłby każdorazowo do zmiany zajmowanego pasa ruchu. Natomiast w przypadku wąskich dróg jednokierunkowych (spotykanych np. w centrach miast) wykonanie takiego manewru w sposób zgodny z przepisami mogłoby być niemożliwe".

Ciekawe, że w 2018 r. ministerstwo odpowiedziało negatywnie na pytanie o możliwość wyłączenia rowerów z zakazu wyprzedzania przy podwójnej ciągłej linii rozdzielającej pasy ruchu. Wówczas podnoszono, że linia może biec kilometrami, co powoduje, że kierowcy nagminnie łamią prawo. Ministerstwo uznało jednak, że ważniejsze od płynności ruchu jest to, by zmianą nie doprowadzić do "deprecjacji znaku poziomego P-4 (czyli podwójnej ciągłej - przyp. red.)". A może chodzi o to, by po prostu nic nie robić?

Źródło artykułu:WP Autokult
bezpieczeństwoprawo i przepisyprzepisy
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (67)