Test: CarbonTear MK I GR Gravel - przyczepa która sprawi, że celem będzie podróż. Nie miejsce, do którego jedziesz
Nigdy nie byłem fanem przyczep. Jakichkolwiek. Znajomy namówił mnie, żebym pojeździł z CarbonTear. Choć byłem sceptyczny, kiedy zobaczyłem ich przyczepę, uznałem, że jest tak ładna, że chociaż spróbuję. Od tego momentu jestem wielkim fanem przyczep. Na razie tylko teardrop. Od czegoś trzeba zacząć.
Nie byłem fanem przyczep z kilku powodów. Po pierwsze, nie potrafiłem z nimi manewrować. Na trasie trzeba pamiętać nie tylko o ograniczeniach prędkości jak dla pojazdów ciężarowych, ale też o samym fakcie, że ciągnie się przyczepę. Na niektórych nierównościach, zakrętach czy skrzyżowaniach to bardzo istotne.
Natomiast przyczepy kempingowe przerażały mnie dodatkowo swoją wielkością i zwiewnością. Dosłownie. Zawsze wyobrażałem sobie, jak przy wietrze na nierównej drodze taka przyczepa zwyczajnie odlatuje. Nawet mam wrażenie, że miałem lekką fobię.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Gala Samochód Roku Wirtualnej Polski 2024
"Zobaczysz, jak to jeździ, ale nic więcej nie będę ci mówił" - powiedział znajomy, który namówił mnie, żebym pożyczył od niego przyczepę CarbonTear, którą sam testował. Popatrzyłem na nią i pomyślałem: "Jest tak ładna, że aż spróbuję". Umówiłem się więc na test.
CarbonTear, czyli teardrop z drewna, stali i aluminium
O przyczepach CarbonTear pisałem już obszerny artykuł w formie wywiadu z Piotrem Goralem, ich twórcą. Pomimo nazwy, konstrukcja jest ze stali i drewna, a mianowicie podwozie jest stalowe, na niezależnym zawieszeniu, natomiast nadwozie w dużej części z jesionu.
Całość przypomina wczesne projekty teardropów z lat trzydziestych, kiedy to Amerykanie zaczęli podróżować bez przywiązania do moteli. Przyczepę wykończono detalami z aluminium, które wykonano w lubelskiej fabryce. Wszystko na modłę okresu przedwojennego.
Ideą klasycznego teardropa jest podróżowanie z niewielką przyczepą wyposażoną w dwa-trzy miejsca do spania i aneks kuchenny w tylnej części, jakby w bagażniku pojazdu. Wewnątrz jest kilka półek i szafek – koniec. Chodzi w tym o to, że jedziesz ciągnąc niewielką, lekką przyczepę swoim autem, zatrzymujesz się w dowolnym miejscu i w dowolnym momencie odpoczywasz. Z teardropem nie jeździ się na kempingi, choć oczywiście można, nie mieszka się przez kilka dni w jednym miejscu, tylko codziennie wstaje i jedzie dalej.
Stąd też duże przywiązanie uwagi do właściwości jezdnych przyczep CarbonTear przy ich budowaniu. W takiej przyczepie akurat ważniejsze jest to, jak się z nią jedzie od tego, jak się w niej mieszka.
Jak się jeździ z CarbonTear?
Po zapięciu przyczepy do Volkswagena Tiguana, z niepokojem ruszyłem w swoją pierwszą podróż. Po mieście jedyną niedogodnością było skrzypienie dochodzące z kuli haka i niewielkie luzy odczuwane podczas hamowania i przyspieszania. Poza tym pestka.
Z biegiem czasu CarbonTear przekonywał mnie do siebie coraz bardziej. Jako pojazd. Prowadzi się - jakkolwiek to zabrzmiało - rewelacyjnie. Zawieszenie z niezależnymi wahaczami, podwójnymi amortyzatorami na koło i sprężyną śrubową jest fantastyczne.
To, jak zachowuje się CarbonTear na nierównościach drogi czy szybciej pokonywanych ciasnych łukach, wprawiało mnie w osłupienie, ale i uwalniało od lęków z tym związanych.
Niepokoje związane z prowadzeniem zespołu pojazdów znikały z każdą godziną, ale wciąż pozostawały te, związane z manewrowaniem. CarbonTear jest na tyle mały, że mieści się w wielu miejscach, ale na tyle duży, że dobrze widać go w lusterkach. Dużą pomocą okazał się system TrailerAssist Volkswagena.
CarbonTeraz GR Gravel, bo ten konkretnie model widzicie na zdjęciach, mierzy 4780 mm długości, 2040 mm szerokości i tyle samo wysokości. Waży 850 kg, a masa dopuszczalna to 1100 kg. Choć normalnie jest wyższa, ale w tym egzemplarzu ją obniżono, dzięki można ją ciągnąć wieloma samochodami bez dodatkowych uprawnień.
Dość istotny jest także duży prześwit wynoszący 40 cm, co daje poczucie bezpieczeństwa, kiedy zjedziemy takim zestawem z dróg utwardzonych. Ostatnią rzeczą, jaka się wydarzy, to zahaczenie podwoziem przyczepy o przeszkodę na drodze. Nie ma też zmartwień o hamowanie, bo każdy CarbonTear ma hamulec najazdowy, niezależnie od dmc.
Niepowtarzalny klimat wewnątrz
CarbonTear daje niepowtarzalny klimat z dwóch powodów. Przede wszystkim urzeka mnie swoją prostotą. Według mnie to nie jest alternatywa dla klasycznej przyczepy kempingowej, lecz dla modnych dziś namiotów dachowych. Z tą tylko różnicą, że mamy tu kilka szafek, kuchnię, a wchodzenie do wnętrza jest znacznie łatwiejsze.
Materac ma długość 195 cm i szerokość 139 cm. Jest więc w sam raz dla pary, ewentualnie z niedużym dzieckiem. Wewnątrz znajduje się więcej szafek, niż potrzeba, a także dobre oświetlenie i nagłośnienie. To drugie aż zaskakująco dobre jak na przyczepę, ale sam twórca umieszcza ją w klasie premium, więc to zrozumiałe.
Aby utrzymać klimat lat 30, wewnątrz zamontowano radioodtwarzacz w starym stylu, choć nie brakuje w nim wejścia USB czy modułu Bluetooth. Gniazd USB nie brakuje także w innych miejscach przyczepy - wewnątrz i na zewnątrz.
W kabinie przyczepy nie jest ani ciasno, ani za nisko. Jest wygodnie, a nawet wygodniej niż w przeciętnym namiocie dachowym, a dzięki otwieranym na dwie strony drzwiom, możemy się z niej łatwo wydostać. Dzięki grubym ścianom i niewielkim okienkom, które można zasłonić, czułem się zdecydowanie bardziej odizolowany od otoczenia niż w przypadku namiotu, co daje poczucie bezpieczeństwa w podróży.
Zamykając się od wewnątrz przyczepa staje się nie do sforsowania tradycyjnymi metodami, o czym przekonali się pewni podróżnicy śpiący na francuskim parkingu, którzy w nocy mogli mieć nieproszonych gości. Problem w tym, że śpiąc w przyczepie latem przy wyższych temperaturach, wentylacja okazuje się niewystarczająca i trzeba zostawić uchylone drzwi – okno dachowe to za mało. W tej sytuacji pojawia się inny problem, czyli zbyt wąskie markizy boczne.
Można dokupić mechaniczną wentylację (wraz z ogrzewaniem za 7 tys. zł netto), co rozwiązuje problem. Izolacja przyczepy jest niesamowita. Przy chłodnej nocy spałem w samej bieliźnie nieprzykryty śpiworem i nie było mi zimno.
Jednak to, co daje najwięcej pozytywnych wrażeń, to wykonanie przyczepy od zewnątrz. Nie tylko widać drewno, ale i czuć jego zapach, więc osoby, które to lubią, mogą się wprost zakochać. Nagłośnienie gra fenomenalnie po zamknięciu drzwi, bo akustyka pomieszczenia bez kantów jest niesamowita. Oświetlenie jest przyjemne, niemęczące, choć same przyciski do jego włączania mogłyby być ciemniejsze, bo trochę przeszkadzają nocą.
Materac pomimo niedużej grubości okazał się nad wyraz wygodny, a obszyto go przyjemną, niebrudzącą się tkaniną. Ma taką fakturę, że wejście do przyczepy wprost z plaży nie spowoduje, że potem śpimy na piasku. Pod materacem ukryto duży schowek, z którego można wystawić stolik i usiąść przy nim w deszczowy dzień. Na zewnątrz jest też markiza o rozmiarze 260 x 260 cm, choć to akurat opcja za 3500 zł, z której bym zrezygnował.
Równie niepowtarzalny klimat na zewnątrz
Klimat na zewnątrz przyczepy tworzy już sam jej kształt, który przyciąga spojrzenia. Testowany przeze mnie egzemplarz miał elegancki, ale nierzucający się w oczy kolor. Natomiast czerwona, biała, żółta czy jaskrawoniebieska, byłaby prawdziwym hitem wszędzie, gdzie by się pojawiła. Jednak i ta testowana wystarczająco skupiała na sobie wzrok osób, u których w spojrzeniach można było wyczytać jednoznaczne "co to jest?".
Jednak myśli i szepty milkną, kiedy otwiera się tylną klapę. W ten sposób pokazujemy kuchnię, na której mamy duży blat do przygotowania posiłków, dwupalnikową kuchenkę i zlew. W przyczepie jest woda czysta (60 l) i zbiornik na brudną (30 l), a także bojler, który ogrzewa wodę w zlewie i do prysznica. Ten montujemy do zewnętrznego gniazda. Akumulator ma 120Ah i zapewnia zasilanie 12 W lub mamy możliwość podłączenia zasilania 230V.
Aneks kuchenny ma nie tylko własne oświetlenie, ale też nagłośnienie, choć niestety brakuje tu sterowania głośnością i w ogóle radiem. Jednak dziś i tak słuchamy muzyki głównie przez Bluetooth, więc takie rzeczy mamy pod ręką w swoim smartfonie.
Zlew i kuchenka są oczywiście kompaktowe. W tym pierwszym umyjemy jedno nieduże naczynie, a i na kuchni postawimy dwa niewielkie garnki. Jednak ideą teardropa nie jest przyrządzenie posiłków na miejscu – to raczej rozwiązanie awaryjne albo do przygotowania szybkiego śniadania przed ruszeniem w dalszą trasę.
W tylnej części nie brakuje też szafek (na dole) i półek (na górze). W dolnych wysuwanych szafkach mieści się bardzo dużo rzeczy. Z przodu przyczepy jest też obszerny, aluminiowy, wentylowany pojemnik – do zasady na lodówkę i kilka drobiazgów, jak np. narzędzia. Dzięki nielakierowanym ścianom i pokrywie, dobrze izoluje włożone do środka przedmioty przed promieniami słońca. Niestety klapa tej skrzyni oparta o ścianę przednią przyczepy powoduje uszkodzenia lakieru, ale w najnowszych przyczepach już rozwiązano ten problem.
Na zewnątrz jest jeszcze bagażnik dachowy, wykonany z aluminiowych polerowanych rur, na którym można zamontować namiot, co daje dodatkową przestrzeń do spania dla 2-5 osób. Oczywiście warto pamiętać o masie takiego namiotu, a tym samym przepisach, bo te dotyczące przyczep bywają zawiłe. Natomiast bagażnik rozszerza możliwości CarbonTear do podróżowania całą rodziną.
Ależ to drogie!
Wydaje się, że CarbonTear jest droga przyczepą. Wersja GR Gravel, czyli taka jak testowa, kosztuje obecnie 99 tys. zł netto, czyli 121 tys. zł brutto. Za klasyczną, nowoczesną "niewiadówkę" zapłacimy od 1/3 do połowy tej ceny. A możliwości są o wiele większe. Z punktu widzenia karawaningowca, w kwestii wyposażenia przy nawet najmniejszej "niewiadówce", CarbonTear nie ma nic.
Piotr Goral ma odpowiedź na zarzuty o wysoką cenę: "Zegar ścienny zawsze kupisz taniej niż szwajcarski zegarek na rękę". Jednak ja widzę to porównanie do klasycznej przyczepy kempingowej inaczej, bo zegarki to nie mój świat.
W Polsce można kupić różne samochody, w tym trzykołowego Morgana Super 3 z dwoma fotelami, bez dachu i porządnej przedniej szyby, z silnikiem o mocy 118 KM, takiego, jak na zdjęciu poniżej. Wiecie, ile kosztuje? Przeliczając z funtów, nieco ponad 240 tys. zł. Jak myślicie, czy ludzie, którzy go kupują, krzyczą, że jest za drogi?
Przyczepa CarbonTear nie tylko nauczyła mnie, czym jest teardrop. Zmieniła postrzeganie przyczepy kempingowej z "ciągnięcia za sobą tobołów w kartonowym pudle" na solidne, ale "proste rozwiązanie, które stanowi część samochodu" i niczym podczas jazdy od niego nie odbiega. Pozwala pokonać ograniczenia, zarówno na drodze, jak i w miastach. Pokonać lęk przed ciągnięciem przyczepy. Ale też sprawić, że to nie miejsce, do którego zmierzamy, lecz podróż sama w sobie będzie celem.