Pakiet deregulacyjny miał ułatwić życie kierowcom. Prace stanęły miesiące temu
Zniesienie niektórych obowiązków i ułatwienie życie kierowcom – takie miały być efekty wprowadzenia w życie zmian w przepisach. Nowelizacja, nazywana pakietem deregulacyjnym, utknęła jednak w martwym punkcie.
16.01.2020 | aktual.: 22.03.2023 16:42
Opieszałość albo wyborczy kotlet
Blisko 22 mln Polaków ma prawo jazdy. Dla wielu z nich możliwość poruszania się samochodem jest podstawą zarobkowania, a dla niemal wszystkich - pomocą w codziennym życiu. Mimo kilku pozytywnych zmian, jakie miały miejsce w ostatnich latach, w przepisach dotyczących zmotoryzowanych wciąż można znaleźć absurdy. Ich likwidowanie miało zacząć się w 2019 r. Stało się jednak inaczej.
W czwartek 18 października 2018 r. na wspólnej konferencji prasowej ministra cyfryzacji i ministra infrastruktury po raz pierwszy usłyszeliśmy o tzw. pakiecie deregulacyjnym dla kierowców. Miał on likwidować szereg niedogodności, z którymi dziś muszą borykać się zmotoryzowani. Stało się to na trzy dni przed zaplanowanymi na 21 października wyborami samorządowymi. Jak wówczas zapowiedziano, pierwsze przewidziane pakietem zmiany miały nastąpić w 2019 r. i początkowo wiele wskazywało, że tak się stanie.
Projekt nowelizacji przepisów, który obejmował zmiany założone w deklaracjach o pakiecie deregulacyjnym, został opublikowany na stronie Rządowego Centrum Legislacji 21 maja 2019 r. Być może zbiegiem okoliczności było, że już 26 maja Polacy poszli do urn, by wybrać swoich przedstawicieli w Parlamencie Europejskim.
Od tego czasu projekt przepisów przeszedł etap uzgodnień międzyresortowych oraz konsultacji publicznych. Ostatnia zmiana w procesie legislacyjnym pakietu nastąpiła 9 lipca 2019 r., gdy trafił on do opiniowania. Jednak już w połowie września 2019 r. minister cyfryzacji deklarował, że projekt może zostać przyjęty przez rząd jeszcze w tym samym miesiącu, a zacząć obowiązywać na przełomie roku 2019 i 2020. Krótko po tej deklaracji odbyły się wybory parlamentarne.
Oczywiście zbieżność pomiędzy kolejnymi odsłonami tasiemca o nazwie pakiet deregulacyjny a wyborami może być przypadkowy, ale czy jest tak na pewno? Mimo deklaracji z września 2019 r. pakiet wciąż nie został wdrożony. Być może nowe światło na sprawę rzuca deklaracja ministra cyfryzacji Marka Zagórskiego, który 14 stycznia 2020 r. w wywiadzie dla PR24 powiedział, że elektroniczne prawo jazdy zostanie dołączone do aplikacji mObywatel w pierwszym półroczu 2020 r. To może być wskazówką, bo brak konieczności wożenia ze sobą prawa jazdy jest jednym z elementów pakietu deregulacyjnego. Niewykluczone więc, że wejście w życie, przynajmniej w części, pakietu deregulacyjnego nastąpi mniej więcej w połowie 2020 r. - podobnie jak wybory prezydenckie. Co zyskamy, jeśli tak się stanie?
Co jest w pakiecie?
Jedną z najważniejszych zmian zawartych w pakiecie jest zniesienie obowiązku posiadania przy sobie prawa jazdy. Kiedy rozwiązanie to wejdzie w życie, podczas kontroli policja na podstawie dowodu osobistego sprawdzi dane o prawie jazdy w rejestrze Centralnej Ewidencji Kierowców. Brak zagrożenia mandatem w wysokości 50 zł za brak dokumentu to jedna z korzyści tego rozwiązania. Drugą będzie to, że w razie zatrzymania prawa jazdy - na przykład za jazdę z prędkością wyższą o ponad 50 km/h w terenie zabudowanym – procedura będzie odbywała się wirtualnie, czyli bez fizycznego zabierania dokumentu. Dziś po zwrot prawa jazdy należy zwrócić się do urzędu, w którym zostało ono wydane. Nawet jeśli właściciel dokumentu czasowo zamieszkuje miasto po drugiej stronie kraju, nie może wskazać urzędu, w którym chciałby dokument odebrać. Jest to tym bardziej absurdalne, że od marca 2019 r. nowe prawa jazdy wydawane są bez adresu zamieszkania – właśnie po to, by pójść na rękę przeprowadzającym się osobom.
Kolejną wyczekiwaną zmianą, którą ma wprowadzić pakiet deregulacyjny, jest rezygnacja z obowiązku wymiany dowodu rejestracyjnego po wykorzystaniu w nim miejsc na pieczątki przeglądu technicznego. Dziś prawo tego wymaga, choć w przypadku pojazdów zarejestrowanych w kraju policja podczas kontroli nawet nie pyta o dowód rejestracyjny. Wszystkie dane na temat pojazdu mundurowi czerpią bezpośrednio z Centralnej Ewidencji Pojazdów. Kierowca, któremu zabrakło już miejsc na pieczątki, musi więc zapłacić 71,50 zł za nowy dowód, a także zarezerwować sobie czas na wizytę w urzędzie. W efekcie otrzymuje dokument, który może od razu schować do szuflady. Dowód przydaje się tylko wtedy, gdy wyjeżdża się za granicę, ale i wówczas sprawność pojazdu udowodnić można zaświadczeniem wydawanym po zaliczeniu przeglądu – w kluczowych rubrykach napisy są w języku polskim i angielskim.
Prawdziwą rewolucją przewidzianą w pakiecie deregulacyjnym ma być umożliwienie zachowania dotychczasowych tablic rejestracyjnych w zakupionym używanym pojeździe niezależnie od miejsca jego nabycia. Dziś konieczne jest zdanie starych tablic, zamontowanie nowych i przy okazji pogodzenie się z wydatkiem 80 zł w przypadku samochodu lub 40 zł dla jednośladu.
Kolejne oszczędności mają wiązać się z rezygnacją z wydawania karty pojazdu. Dziś za dokument ten trzeba zapłacić 75,50 zł. Karta pojazdu podąża za nim przez cały okres eksploatacji. W dokumencie wpisywane są dane kolejnych właścicieli. Takie dane są dziś jednak dostępne w rządowej usłudze "Historia Pojazdu", co oznacza, że z karty można zrezygnować. Innym ułatwieniem ma być również rezygnacja z nalepki kontrolnej na przedniej szybie. Zlikwiduje to problemy w razie wymiany przedniej szyby oraz po przerejestrowaniu pojazdu.
Według informacji, jakich w 2019 r. w ramach odpowiedzi na interpelację poselską udzielili przedstawiciele Ministerstwa Cyfryzacji oraz Ministerstwa Infrastruktury, pakiet deregulacyjny ma być wprowadzany w życie etapami. Oby proces ten zaczął się jak najszybciej i nie był zależny od bieżących wydarzeń politycznych.