Nasze ulubione auta z silnikiem V10 [przegląd redakcji #33]
28.11.2022 | aktual.: 29.11.2022 09:45
W dobie downsizingu dziesięciocylindrowe silniki powoli odchodzą do lamusa. Szkoda, gdyż historia pamięta wiele wspaniałych aut z jednostkami V10. Wybraliśmy kilka ulubionych - poznajcie nasze typy.
Mateusz Lubczański - VW Touareg V10 TDI
VW kazał płacić za tego Touarega fortunę, koszty serwisu wyrywały z butów, ale przynajmniej sąsiadom opadały szczęki. Wystarczy tylko powiedzieć, że pięciolitrowy diesel V10 miał 750 Nm i był w stanie uciągnąć (w seryjnym wydaniu!) Boeinga 747 ważącego 155 ton. Po co komuś takie auto? Trudno powiedzieć, zwłaszcza, że w stosunku do sześciocylindrowego diesla trzeba było dopłacić 138 tys. zł. To nie koniec megalomanii grupy VAG, bo do Audi Q7 wkładano jeszcze większego ropniaka!
Aleksander Ruciński - Lexus LFA
Pierwsza i od razu udana próba Lexusa w segmencie supersamochodów szybko zyskała miano kultowego pojazdu. Głównie za sprawą ograniczonej liczby egzemplarzy (powstało tylko 500 sztuk) oraz 4,8-litrowego silnika V10 o niepodrabialnym brzmieniu wynikającym z wysokoobrotowego charakteru. Odcięcie ustawiono tu na 9500 obr./min. a reakcja na gaz była tak szybka, że klasyczny obrotomierz nie nadążał z pokazywaniem właściwych wartości. Z tego względu zastosowano cyfrowy. LFA zapisał się na kartach historii również imponującym czasem wykręconym na Nürburgringu. 7:14.64 to wynik, który robił wrażenie w 2011 roku i po dziś dzień nie jest powodem do wstydu.
Tomasz Budzik - BMW M5
Produkowany w latach 2004-2010 model był niezwykły. Przede wszystkim ze względu na swój silnik. Pod maską "piątki" w wersji M pracował specjalnie opracowany, pięciolitrowy silnik V10. Był to pierwszy i zarazem ostatni dziesięciocylindrowy motor w układzie V, który znalazł się w seryjnym aucie bawarskiej firmy. Silnik został stworzony w tym samym ośrodku, który był odpowiedzialny za silniki do bolidu F1. Co ciekawe, w swoim czasie była to jednostka napędowa z najwydajniejszym elektronicznym sterownikiem na rynku. Efekty były fantastyczne. Zapewniana przez wolnossący motor moc 507 KM i 520 Nm maksymalnego momentu obrotowego wystarczały, by mierzący 4,85 m sedan rozpędzał się do 100 km/h w czasie 4,7 s. Niektórzy dziennikarze utrzymywali jednak, że udało im się zejść do 4,1 s. Maksymalna prędkość została elektronicznie ograniczona do 250 km/h, ale w odpowiednim pakiecie można było podnieść ją do 305 km/h. Czy to komukolwiek potrzebne w dużym sedanie? Oczywiście, że nie. I właśnie absurdalność tego auta jest ujmująca.
Kacper Czachor - Dodge Viper
Dodge'a Vipera - zaprezentowanego podczas Detroit Show w 1989 r. - natychmiast ochrzczono "AC Cobrą lat 90.". W rzeczy samej, samochód pomagał zbudować sam Carroll Shelby. Viper został zaprojekowany i wyposażony iście spartańsko - pominięto zewnętrzne klamki, a nawet... boczne szyby. Dziesięciocylindrowa jednostka o mocy 400 KM i generująca 610 Nm momentu obrotowego potwierdzała wizualny atletyzm auta. Pierwszy Viper rozpędzał się do setki w 4,5 s, nie miał poduszek powietrznych, ani żadnego systemu kontroli trakcji. Pewnie dlatego ciężar poskromienia maszyny spoczął na szerokich na 33 cm kołach. Dodge'a można było kupić już za 50 tys. dol. - był więc autem marzeń, które mogły się ziścić.
Marcin Łobodziński - Dodge Viper
V10 kojarzy mi się bardzo jednoznacznie – z Viperem. Jako, że temat jest bardzo ogólny, to nie będę się rozwodził o ulubionej generacji. Wspomnę tylko, że moje serce bije najmocniej do potwornie szybkiego ACR z 2008 roku. Choć pewnie dopiero ostatnią generacją mógłbym jeździć w miarę normalnie. Niemniej, V10 Dodge’a robi niesamowite wrażenie nie tylko brzmieniem, ale i wyglądem. Lamborghini eksponuje swoje silniki pod szklaną pokrywą. Viper nie musi, bo już po długości maski widać, że tam siedzi coś ogromnego. Mimo to po jej otwarciu okazuje się, że nie chodzi wyłącznie o długość silnika, ale przede wszystkim o osadzenie go możliwie najbardziej za przednią osią. Mało kto wie, że w projektowaniu jednostki Vipera brało udział właśnie wspomniane Lamborghini, a później nawet McLaren, choć amerykański silnik nie ma nic wspólnego ani z włoskim, ani brytyjskim.
Mariusz Zmysłowski - Porsche Carrera GT
Historia V10 zasilającego Carrerę GT jest znacznie dłuższa niż nawet pomysł powstania tego modelu. Pierwsza wersja tej jednostki była projektowana już na początku lat 90. Porsche przygotowywało V10 na sezon 1993 Formuły 1. Nie trafiło ono do żadnego bolidu wtedy i nie trafiło kilka lat później, gdy Niemcy podejmowali próbę powrotu do Le Mans i budowy następcy 911 GT1. Ostatecznie silnik doczekał się godnego nosiciela. W 2003 roku do produkcji wszedł jeden z najbardziej niesamowitych supersamochodów początku XXI wieku. Z aurą, która otaczała Porsche Carrerę GT, mogły mierzyć się tylko najwybitniejsze maszyny kalibru Ferrari Enzo. Silnik 980/01 był jednym z elementów układanki, która czyniła ten wóz tak szczególnym. Brzmienia 5,7-litrowego V10 o mocy 612 KM nie da się pomylić z niczym innym.
Filip Buliński - Dodge Ram SRT-10
Amerykańskie wozy od zawsze słynęły z wielkich silników, ale w przypadku drugiej generacji Rama postanowiono pójść o krok dalej. Dla tych, którzy potrzebowali potężnego momentu, 5,9-litrowe V8 było niewystarczające (sic!), a diesla uważali za "be", Dodge stworzył 8-litrowe V10. Jak wiadomo, silnik w mocno zmodyfikowanej przez Lamborghini formie trafił wkrótce do Vipera, ale Amerykanie na tym nie poprzestali. Następna odsłona również dysponowała silnikiem V10, ale uzupełniła ofertę o SRT-10, przy okazji którego nastąpiła wtórna wymiana - tym razem to pick-up zapożyczył rozwiercony już do 8,3 litra silnik V10 od Vipera, który generował 517 KM i 730 Nm. Trzeba mieć nierówno pod sufitem, żeby zamienić pick-upa na mielącą wszystko, co znajdzie się pod kołami bestię, która z tyłu zachowała sztywny most na resorach, ale w efekcie Dodge Ram SRT-10 stał się z miejsca najszybszym pick-upem na świecie, osiągającym setkę w 4,9 sekundy i rozpędzającym się do blisko 250 km/h. A to wszystko z manualną, 6-biegową skrzynią, której drążek mógłby służyć sportowcom w skoku o tyczkę.