Następnym razem, gdy spotkasz właściciela Ferrari, złóż mu pokłon i podziękuj [JC]
Premiera naszego nowego szybkiego pociągu spowodowała, że czas podróży między naszą piękną stolicą a krystalicznie czystym morzem skrócił się do niecałych trzech godzin. Jak na nasze warunki to spektakularne osiągnięcie technologiczne. Nie zmienia to jednak faktu, że jesteśmy jak zwykle daleko za mniejszościami rasowymi. Ale ma to również swoje pewne dobre strony. Nie dalej jak kilka tygodni temu brytyjski rząd zaczął coś przebąkiwać na temat hybryd i ich niewielkiej skuteczności w walce z globalnym ociepleniem. Wreszcie, zakrzykną fani motoryzacji. Bynajmniej nie dlatego, że w końcu wasz samochód z silnikiem V8 nie będzie już wymazany ekskrementami, ale dlatego, że politycy w końcu zaczynają rozumieć to o czym mówiliśmy od dawna. Nie tędy droga.
23.03.2015 | aktual.: 02.10.2022 10:37
Parę lat temu wielce oświeceni ekolodzy przeforsowali budowę ładowarek w Londynie. Powstało ich blisko półtora tysiąca. Według portalu Politics aktywnie korzysta z nich jedynie 1800 kierowców. Żeby było ciekawiej w lipcu i sierpniu minionego roku liczba ta wyniosła karkołomne 398 użytkowników, z czego tylko połowa zrobiła to więcej niż 10 razy.
W decyzji o kupnie samochodu zatwierdzonego przez misia polarnego we własnej osobie nie pomogły nawet granty w wysokości 5 tysięcy funtów ani też niższe kwoty związane z akcyzą czy darmowym gniazdkiem w garażu fundowanym przez lokalne władze. Skutkuje to tym, że obecnie po drogach Anglii jeździ mniej niż 10 tysięcy hybryd, co stanowi 0,03 procenta ogółu dopuszczonych do ruchu. Słowem, a w zasadzie dwoma „great success” jak mawiał Borat.
I to mnie naturalnie niepomiernie cieszy. Gdyby nie jeden mały szczegół. Polscy politycy. Jeśli byliby odrobinę inteligentni wyciągnęli by z tego wnioski i po raz pierwszy Polak byłby mądry przed szkodą. Niestety idą utartą drogą, co zaczyna być widoczne na naszych ulicach. Na szczęście rodzimi kierowcy wolą wydać furmankę pieniędzy na używane niemieckie kombi w dieslu niż lśniący lakierem z drzewa sandałowego i pachnący tworzywami pojazd hybrydowy.
Nie zmienia to jednak faktu, że wciąż nie znaleziono rozwiązania wyimaginowanego problemu. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie momentu przełomu. W jednej chwili samochód był symbolem wolności, statusu i sprowadzaliśmy je masowo z zachodnich krajów, a w kolejnej jest równie pożądany co hemoroidy.
Wszyscy trąbią o zmianach klimatu. Globalne ocieplenie nie jest już strasznie, ponieważ bardziej kojarzy się z krótkimi spodenkami w grudniu niż ewentualnym kataklizmem. Sęk w tym, że nikt nie jest całkiem pewny o co dokładnie chodzi. Ekolodzy w strojach Adama lub ekolożki w bambusowych spódnicach z muszelkami zamiast staników twierdzą, że jak zwykle winny jest postęp i wasz sportowy samochód. Co ciekawe nie mają ku temu żadnych konkretnych ani przekonywujących wyjaśnień. Po prostu pewnego dnia po śniadaniu usiedli i nie idąc do pracy postanowili uprzykrzyć życie innym, wymyślając najbardziej karkołomny farmazon. Na dodatek robią to z namaszczeniem i dokładnie artykułują wywody używając spokojnego głosu, czym sprawiają wrażenie, że znają się na rzeczy. Niestety jedyne co wiedzą, to że niespuszczanie wody w Szwecji powoduje zmniejszenie liczby cierpiących na pragnienie w innych rejonach świata.
Ja jednak zacząłem zgłębiać temat i dotarłem do ciekawych informacji. Cały przemysł związany z gospodarką jest odpowiedzialny za maksymalnie 1/5 emisji różnych gazów, które rujnują domki dla pingwinów na Antarktydzie. I co jeszcze bardziej intrygujące naukowcy, ci prawdziwi bez brody, wcale nie są pewni, że człowiek faktycznie ma jakikolwiek wpływ na zmianę pogody w Sosnowcu. Być może teza o tym, że matka natura po prostu postanowiła nieco zmienić warunki panujące na Ziemi to jej kaprys.
Te argumenty nie przekonują jednak ekologów. Dalej protestują przed fabrykami samochodów oraz w pobliżu budowy nowych dróg w nadziei, że uda im się uchronić przed wyginięciem małą żabkę. Otóż producenci pendriveów zrobili więcej dla ochrony drzew niż wszyscy miłośnicy natury. Zaraz za nimi są koncerny samochodowe, które sprawiły, że powietrze z rury wydechowej jest czystsze niż to zasysane do silnika. Wniosek z tego jest jeden, każdy samochód jest bardziej pożyteczny dla środowiska niż ekolog. A gdyby nie cała technika, gospodarka i postęp, która owszem zużywa masę energii, wrócilibyśmy do epoki kamienia łupanego. Ciekawe czy wówczas, któryś z nich oddałby kawałek swojej nogi niedźwiadkowi, żeby ten mógł przeżyć. Samochody są odpowiedzialne za ułamek całkowitej emisji CO2, ale jakoś nikt nie każe wulkanom o niewymawialnych nazwach korzystać z komunikacji publicznej, roweru czy palić z filtrem. Trzeba również dodać, że znacznie bardziej szkodliwy jest metan, więc wsadźcie sobie korki w cztery litery.
Niestety lobby rowerowe nadal jest silne. Do niego dołączył właśnie nowo wybrany prezydent Słupska Robert Biedroń, który uznał, że służbowa limuzyna jest zbyt nieprzyjazna dla drzew i traw. Podobnie jak inni rowerzyści. Dwa koła napędzane ludzkimi mięśniami nie są już namiastką młodzieńczej wolności, gdy byliście nastolatkami. Teraz to styl życia ściśle związany z jedzeniem kiełków i kupowaniem przylegających do ciała materiałów o egzotycznych nazwach. Myślicie, że to spowoduje, że Warszawa nie będzie miała dostępu do morza? Zgadnijcie tylko jak te wszystkie dobra trafiły do lokalnego sklepiku? Przywiózł go ten wąsacz w ogromnej ciężarowce na ropę.
Zamiast tego wolą snuć dywagacje na temat wiatrów. Konkretnie wiatraków. Myślicie, że korzystanie z nich spowoduje spadek produkowanego CO2? Niech nauczy was czegoś przykład Danii, która obsadziła wiatrakami każdy wolny kawałek przestrzeni. Jest jednak pewien problem. Wiatraki nie pracują nieprzerwanie. Nie mogą być włączone, gdy zbyt mocno wieje i nie działają, gdy wiatr ma prędkość kaszlącej myszy. A to powoduje, że zużywają znacznie więcej energii.
Jak widać każdy pomysł na rozwiązanie być może nieistniejącego problemu jest równie przydatny, co kalesony w strefie równikowej. Ale najlepsze jest to, że wkrótce ekolodzy sami staną się zbędni. Nie dalej jak miesiąc temu kilku szaleńców z Greenpeace, organizacji zwanej z walki o zmianę polityki energetycznej, zorganizowało protest i postanowili na ziemi odcisnąć chwytliwy slogan „Czas na zmiany. Przyszłość jest odnawialna”. Tym samym przy okazji zniszczyli bezcenny zabytek otoczony opieką UNESCO, którego nie da się przywrócić do poprzedniego stanu. Należy nadmienić, że było to kulturalne dziedzictwo ludzkości i było datowane na jakieś 2 tysiące lat. Teraz będzie służyło jako miejsce szkolnych wycieczek, a przewodnicy będą pokazywali to miejsce jako odbitą głupotę ekologów.
Organizacja stwierdziła lakonicznie, że jest jej przykro i przyznała, że zachowała się głupio. No co wy nie powiecie. Za karę powinni przez miesiąc klęczeć na grochu podgryzani przez niedźwiedzia polarnego i recytować „nie będę więcej bezmyślnym obywatelem, nie będę naprzykrzał się innym i zgolę tę okropną brodę”. I taki los powinien spotkać każdego ekologa. Jestem tolerancyjny, ale ta grupa powinna wrócić tam skąd przyszła, do jaskini.
Zatem, gdy następnym razem zobaczycie kogoś w drogim i szybkim samochodzie nie plujcie mu na szybę ani nie wbijajcie gwoździ w cieniutkie opony i nie rysujcie karoserii kluczem. Poczujcie wdzięczność. W końcu to ze sportowych samochodów przenoszone są nowinki, dzięki którym jesteśmy bezpieczni na drodze i możemy oddychać czystym powietrzem. To się nazywa postęp i jest dobry.