Nadaje się? Względem Mazdy CX‑3 mam mieszane uczucia
Sprawa jest odrobinę personalna. Dokładnie taką Mazdę rozważa, jako swój następny samochód, jeden z członków mojej rodziny. Do testowania małego crossovera podszedłem więc z należytą starannością, powagą i nastawieniem właściwym nie tylko mojej roli zawodowej, ale także pozycji w familii.
Nie pytajcie się proszę dlaczego 70-letni facet chce kupić sobie SUV'a segmentu B. Może ma to jakiś związek z biodrami i tym, że wsiadając i wysiadając z samochodu tego typu nie trzeba się tak wysilać? Może chodzi o lepszą widoczność zza kierownicy? W pewnym wieku pole widzenia się zawęża i warto zrobić wszystko żeby sobie pomóc. A może o większe poczucie bezpieczeństwa, jakie psychice oferuje podwyższona konstrukcja?
Nie pytajcie się też dlaczego człowiek, który od dziecka interesuje się motoryzacją i zaraził mnie miłością do samochodów, podsuwając kultowe, brytyjskie czasopisma takie, jak CAR Magazine i Automobile, z historiami o pojedynkach Ferrari F40 z McLarenem F1, sam jeździ dzisiaj Nissanem Juke. Też się zastanawiam.
Nie zmienia to jednak faktu, że 200-konny, sześcioletni Juke idzie niedługo w odstawkę i coś musi go zastąpić. Tylko co? Informacje uzupełniające: oprócz Juke'a w garażu stoją jeszcze Mazda MX-5 NB FL, Motocykl Moto Guzzi i Swift Sport pierwszej generacji, użytkowany w roli wózka na zakupy. Ów członek rodziny mieszka pod miastem. Zaledwie 20 minut od centrum Warszawy. Wszędzie wokół utwardzane, asfaltowe drogi, więc napęd na 4 koła nie jest aż tak bardzo potrzebny. Pewnie dlatego Juke ma napęd tylko na przód - choć jako jeden z powodów podejrzewam też niechęć do skrzyni CVT, która w Nissanie była obowiązkowo parowana z 4x4.
A dlaczego w ogóle ten nowy samochód będzie potrzebny? Poza tym, że MX-5, które właśnie przeszło blacharkę szkoda użytkować zimą na zasolonych drogach, Moto Guzzi się nie da - szczególnie, jak wali śniegiem - a Swift jest już trochę stary, mały i zbyt niewygodny w podróży. Większy i w miarę nowy samochód przydaje się wyłącznie sporadycznie.
Czasem by pojechać do Castoramy po jakże potrzebny, dłuższy kawałek jakiejś deski. Czasem by skoczyć do miasta - chociaż w pewnym wieku człowiekowi chce się tam skakać coraz mniej - głównie w celu zakupienia filmu na płycie Blue-Ray, bo pewne pokolenia nie rozumieją wygód, jakie oferuje VOD. Bo na piwko z kolegami do centrum to można przecież kolejką. Trzeba jasno przyznać, że samochód, który zastąpi Juke'a będzie potrzebny właściwie tylko w dwóch celach. a) żeby był i b) żeby raz na rok pojechać nim na wakacyjny "roadtrip".
Co musi umieć samochód?
Pomijając to, że dostać się gdzieś samolotem jest szybciej i często taniej, konstrukt psychiczny "benzynogłowego" (to taki ekwiwalent angielskiego "petrolhead") jest taki, że lubi on na wakacje jechać na własnych kołach. Sama jazda do celu, jeżdżenie w trakcie i powrót są dla niego równie atrakcyjne, co bycie na miejscu, leżenie plackiem, zwiedzanie i jedzenie. Samochód na taki roadtrip musi więc spełniać kilka ważnych cech, by nie być podczas takich wakacji irytującym. Oto one:
Musi być na tyle pakowny, by zmieścić walizki, plecaki, torby z wałówką dla co najmniej dwóch osób, a w drodze powrotnej móc połknąć jeszcze skrzynkę wina. Musi przyspieszać poniżej 10 sekund do setki - bo wszystko powyżej nie licuje z tempem transportu w XXI wieku. Przy prędkości 140 km/h (plus, minus 20 km/h zależnie od kraju) musi palić mniej niż 9l/100 km. Mieć na tyle duży bak, by na jednym tankowaniu przejeżdżać minimum 500 km - żeby nie trzeba było się zbyt często zatrzymywać. Proste.
Do tego samochód ten powinien dawać satysfakcję z jazdy - rozumianą, jako satysfakcja z szybko i czysto przejechanego zakrętu, w trakcie którego zarówno układ kierowniczy, jak i podwozie klarownie komunikują kierowcy co dzieje się z autem. Ba! Nie tylko komunikują a sprawiają, że doznania te są przyjemne. Cała kinematyka podwozia ma zachęcać do aktywniejszej jazdy - no bo jak już w końcu dojedziemy do tej Toskanii to chcielibyśmy przecież mieć tam jakiś 'fun' pomimo tego, że MX-5 została w domu.
Do tego jest jeszcze kwestia ceny... Na łamach Autokultu lubimy napisać sobie o jakimś Bentley'u czy McLarenie, ale generalnie prawda jest taka, że w polskich realiach już Volvo XC40 jest poza zasięgiem większości przedstawicieli klasy średniej - w tym członka mojej rodziny. Próg cenowy ustalony na poziomie "samochód do 90 tys. zł." przy jakimś sensownym wkładzie własnym i dobrze dobranym finansowaniu nie powinien wykończyć domowego budżetu. Przydałoby się też, żeby na widok tego auta nie zgrzytał człowiek zębami... no wiem... wiem... Juke.
Czy więc Mazda CX-3 spełnia te wszystkie wymagania?
Teoretycznie tak. Choć do testu dostałem najbogatszą wersję wyposażenia SkyPassion z dodatkami takimi, jak np. warty 2400 zł pakiet tapicerki Pure White z zamszowymi elementami, dwukolorową skórą i elektryczną regulacją foteli z pamięcią, czy dwukolorowymi felgami 18" za dodatkowe 4075 zł, które sprawiały, że cena tego auta wywindowana została do około 115 tys. zł., to ten sam samochód z tym samym, dwulitrowym benzynowym silnikiem, napędem na cztery koła i manualną skrzynią można (w wersji wyposażenia SkyMotion) zakupić za akceptowalne, zgodnie z przyjętymi wcześniej założeniami, 87 900.
Do tego CX-3 jest zdecydowanie najładniejszym samochodem w tym segmencie rynku. Optycznie niskim i muskularnie "zwartym" - rzeczywiście wyrażającym, poprzez dynamikę oszczędnych przetłoczeń, filozofię "Kodo" - czyli duszy ruchu, o której tyle mówią zawsze przedstawiciele marki Mazda. W efekcie CX-3 wygląda na droższa niż jest w rzeczywistości. Jest elegancka, ma świetne proporcje i dzięki nieprzeskalowanym detalom, stanowi 100 proc. antytezę dla szalonego Juke'a o dyskusyjnej urodzie.
Zza kierownicy to także typowa Mazda. Samochód o mięsistej, precyzyjnej pracy układu kierowniczego, który ośmiela do odważniejszego atakowania miejskich prawo i lewoskrętów. Zachęcającymi, natychmiastowymi reakcjami na komendy w pierwszej fazie skrętu (pomimo testowania go na oponach zimowych). Przekazuje przy tym dostateczną ilość informacji o tym, co dzieje się z przednimi kołami poprzez sportowo mięsisty wieniec kierownicy. W CX-3 kierowca nigdy nie jest zagubiony.
To Jinba-Ittai w pełnej krasie i bez żadnej ściemy. Podatne, nie za twarde zawieszenie, które na łukach stanowiących zjazdy i podjazdy z mostów czy obwodnicy, daje kierującemu poczucie przewidywalnego oparcia godnego usportowionego hot-hatcha. Satysfakcji z tego, że pomimo dużego przeciążenia, samochód "siedzi" na asfalcie, jak rzep na psim ogonie. Wzmożone radością z ręcznej zmiany biegów za pomocą lewarka o precyzyjnym, krótkim prowadzeniu i świetną pozycją za kierownicą. Oraz napędem na cztery koła, który do pewnego stopnia (dopóki nie przesadzimy) świetnie radzi sobie z niwelowaniem podsterowności.
Skoro wszystko się zgadza, to w czym problem?
Problem w tym jak zestopniowana jest owa skrzynia biegów. Jaki jest poziom hałasu w kabinie przy wyższych prędkościach. Jak pracuje zawieszenie pod obciążeniem i ile pali Mazda CX-3 w tzw. "prawdziwym świecie", gdy zgodnie z tym, jak ma zamiar użytkować ją członek rodziny Żuławskich, zabierzemy ją w trasę.
OK. Nissan Juke może nie jest asem we wszystkich powyższych kategoriach, ale czemu ma służyć zmiana samochodu, jeśli nie próbie polepszenia jakości własnego podróżowania. Owszem. Juke też jest głośny, sporo pali, a jego bagażnik ma o 100 l. mniej przy rozłożonych siedzeniach. Ale za to ma o 50 KM i 45 NM więcej i przyspiesza w sekundę szybciej do setki. Dzięki turbosprężarce nie wymaga też sięgania po wysokie obroty w sytuacjach, gdy na autostradzie chcemy na chwilę wyskoczyć na lewy pas, by wyprzedzić marudzącą przed nami izotermę marki Iveco. Mazda wręcz przeciwnie.
Z Warszawy do Poznania trudno nią dojechać na jednym baku (realne spalanie około 11 litrów, w mieście 8,4). Głównie przez to, że 140 km/h na ostatnim biegu daje wartość 3500 obr. na skali obrotomierza. Z trzema osobami i bagażem na pokładzie przy prędkościach powyżej 120 km/h potrafi "galopować", czyli podskakiwać góra-dół, co na dłuższą metę jest męczące, a hałas aerodynamiczny niweczy jedynie świetne audio Bose... o rozmowie bez krzyczenia można zapomnieć.
Oczywiście to nadal ten sam świetny samochód, opisany powyżej. Użytkowanie go, jako jedynego samochodu głównie w mieście, gdzie nasze auta spędzają 90 proc. swojego życia, jest czystą przyjemnością. Pod wieloma względami, o których nawet nie wspomniałem. Dla mnie np. ze względu na to, jak zachowuje się, gdy na śniegu znieczulimy niewyłączalne ESP. Dla innych pewnie bardziej ze względu na aktywne i pasywne systemy bezpieczeństwa i wspomagania jazdy i-Activesense.
Jednak biorąc pod uwagę opisane w sposób konkretny, na początku tego tekstu, wąskie potrzeby, posiadania samochodu, którym będzie można wygodnie, raz na jakiś czas pojechać na roadtrip... swojemu, zakochanemu w Mazdach, członkowi rodziny będę radził co innego.
Zakup turbodoładowanego Hyundaia Kona 1.6 T-GDI. Z siedmiobiegowym DCT, audio Krell i napędem 4x4. To naprawdę solidna kontrpropozycja, która poza dyskusyjnym wyglądem (hej, a może Juke musi mieć następce) w zestawieniu z Mazdą zupełnie nie ma się czego wstydzić. Także, sorry, Japonio. Nadchodzą Koreańczycy.