Mercedes 190 W201 - jazda youngtimerem [cz. 19]
Złożenie auta z zewnątrz to jedynie część wykonanej pracy, która stanowi podstawę dla całej reszty. Po składaniu karoserii konieczne było złożenie wnętrza i sprawienie, by wszystkie elementy funkcjonalne samochodu ponownie działały. To także najlepszy moment na wprowadzenie drobnych zmian, które nie zaburzą klasycznego charakteru samochodu, ale sprawią, że jego codzienny użytek będzie znacznie przyjemniejszy.
11.09.2016 | aktual.: 14.10.2022 13:49
Co i gdzie?
Pierwszym zadaniem było posegregowanie wszystkich elementów wnętrza i w pierwszej iteracji odrzucenie tych, które nie są od Mercedesa W201. Całe szczęście praktycznie wszystkie części są oznaczone logiem MB, a w numerze mają charakterystyczne 201. Zresztą, nie oszukujmy się, znam je dobrze, z niektórymi nawet jakiś czas mieszkałem.
Kolejną pracochłonnością było pogrupowanie poszczególnych elementów, wskazanie widocznych na pierwszy rzut oka braków oraz wybranie konkretnego elementu do montażu w przypadku, gdy takich samych części było więcej niż jedna sztuka. Tak jak wspomniałem, zebrałem więcej niż jeden egzemplarz i w wielu miejscach można było powybierać te lepsze okazy.
Całe szczęście wnętrze nie zostało w całości rozebrane, co oszczędziło znacznej części prac. Z drugiej strony wiele elementów było narażonych na działanie czynników atmosferycznych, dlatego konieczna była drobiazgowa weryfikacja stanu poszczególnych części. Wszystko utrudniała warstwa kurzu i farby pokrywająca cały środek.
Najbardziej ze wszystkiego ucierpiała drewniana gałka zmiany biegów, która wcześniej była w bardzo dobrym stanie, a po nieplanowanym postoju pokryła się pęknięciami. Szkoda, bo to bardzo wdzięczny element, pasujący do wnętrza i niestety dostępny w ograniczonej podaży. Odbarwił się także skórzany mieszek, ale to mniejsze zmartwienie, bo można to albo ufarbować, albo w rozsądnej cenie wymienić na nowy.
Co można dokupić do wnętrza Mercedesa?
W początkowej fazie projektu byłem świadom niedoskonałości we wnętrzu, stąd wiele części miałem już zgromadzonych poprzez kupno w serwisach aukcyjnych. Dorobiłem się nowego fotela kierowcy - bez skaz na tapicerce oraz kolejnej tylnej kanapy. Niestety, w drugim przypadku zostałem oszukany, bo powodem wymiany była jedynie chęć zamiany na kanapę w wersji z tylnymi zagłówkami (dość rzadkie w tym modelu, jedynie w końcowej fazie produkcji). Niestety części, które do mnie dotarły okazały się inne niż te w zdjęciach aukcji. Tak czy inaczej miałem kanapę, którą mogłem bez problemu zamontować w miejsce obecnej, zabrudzonej farbą.
Z fotelem również nie było idealnie, bo owszem, tapicerka w stanie idealnym, ale gorzej z mocowaniami i samą jego konstrukcją. Po montażu okazało się, że tylne mocowania nie trzymają go poprawnie, bo mają gigantyczny luz. Montaż fotela był ostatnią z czynności i szkoda mi było odwlekać odbioru auta. Przyjąłem to po prostu do wiadomości wiedząc, że będę musiał jeszcze z obu foteli zrobić jeden, sprawny.
Wymiany wymagała lewa kratka nawiewu, wraz z plastikiem ją okalającym. Poprzednia miała brzydko wyglądające pęknięcie. Niestety po dłuższym postoju środkowe kratki nawiewu przestały utrzymywać centralną pozycję i smutno opadały po każdym podniesieniu. Z tym przyszło mi się pogodzić i przesunąć na kolejną fazę prac.
Takich elementów było zresztą więcej, bo gdyby chcieć wszystko zrealizować perfekcyjnie, to pierwszy wyjazd trzeba by było przesunąć jeszcze o pół roku (przy moich zasobach czasu i podaży części w dobrym stanie). Najbardziej bolą drewniane wstawki, które już wcześniej były uszkodzone, z drobnymi pęknięciami – to typowe w tym modelu, po dłuższym użytkowaniu. Zostawiłem też kierownicę, która wyraźnie potrzebowała obszycia, ale przecież można to zrobić w każdej chwili. Warto w tym miejscu nadmienić, że to opcjonalna, skórzana, kierownica „sportowa” – seryjnie w tym momencie produkcji była już montowana poduszka powietrzna kierowcy. Trzeba przyznać, że ktoś miał sporą fantazję albo strach przed nowoczesną wtedy techniką, bo ten egzemplarz wyjechał tak już z fabryki w Sindelfingen.
Natomiast wiele elementów wnętrza można w prosty sposób odświeżyć – mowa choćby o nakładkach pedałów, które nowe, zarówno oryginalne jak i jako zamienniki są łatwo i tanio dostępne. Poza wspomnianymi wcześniej elementami wnętrze Mercedesa wydawało się ok, przynajmniej na pierwszy rzut oka.
Kompleksowo należało podejść do instalacji radiowej. Po zakupie auta nie było w nim nawet radia, a później okazało się, że po jego wstawieniu nic nie działa. Z trudem udało się wtedy uruchomić jeden przedni głośnik, ale muzyka mogła lecieć jedynie z płyt, bo radio po prostu nie odbierało. Po rozebraniu auta szybko zdiagnozowano przyczynę – kable były w kilku miejscach zwyczajnie pourywane, a jednego przedniego głośnika nie było wcale, ech.
Oznaczało to konieczność położenia nowej instalacji radiowej i zamontowania nowej anteny. Tutaj możliwe były dwie opcje, bo w bogatszych wersjach MB 190 antena mogła być wysuwana elektrycznie. Różnice w cenie nie są duże (20 zł antena zwykła, 60 zł antena wysuwana elektrycznie), ale w jednym z aut miałem już wysuwaną elektrycznie antenę i nie jestem entuzjastą tego rozwiązania. Dlatego wybór padł na wersję tradycyjną, a przez całe auto zostały poprowadzone kable antenowe, zarówno do przednich jak i tylnych głośników. Ten egzemplarz dostał bowiem już w fabryce opcjonalne tylne głośniki.
W kwestii audio, w MB190, jesteśmy skazani na kompromisy. Fabryczne miejsca na przednie głośniki są w podszybiu, w które mieszczą się jedynie te jedne z najmniejszych dostępnych - dziesięciocentymetrowe. Nie jest to najszczęśliwsze położenie dla głośnika, który ma ładnie grać. Podobnie z tylną półką, która w kwestii jakości dźwięku również nie jest najszczęśliwszym rozwiązaniem. W grę nie wchodziły modyfikacje wnętrza, boczków drzwi itp. – auto ma być utrzymane w klasycznym, oryginalnym stylu.
W tym wnętrzu, przy takich ograniczeniach, cudów się nie wyczaruje. Dlatego kupiłem możliwie dobre głośniki przednie, a w tylnej półce pozostawiłem oryginalne głośniki z logiem MB i Blaupunkta – zadziwiająco pancerne i działające bez zarzutu. Całość prac przy nagłośnieniu to niestety kolejny, kilkusetzłotowy wydatek.
Pozostała jeszcze kwestia samego radioodbiornika. Zawsze powtarzam, że auto przygotowywane było pode mnie, a ja potrzebuję czytnika CD, bo słucham głównie płyt. Odpadały zatem oryginalne radia Becker, które wchodziły w tamtych latach w skład wyposażenia Mercedesów. Swoją drogą nie rozumiem ich fenomenu i nadzwyczajnego wzrostu cen.
Zatem pozostało radio nowoczesne, którego design nie kłóciłby się z wnętrzem wyłożonym drewnem. Sami rozumiecie, że wstawienie srebrnego radia do tego kokpitu byłoby katastrofą. Całość, zestawiona przeze mnie, zagrała całkiem ładnie, dość czysto. Dokładnie tak, by umilała podróż autem, ale współgrała z jego charakterem.
Podczas montażu nie oparłem się pokusie wprowadzenia jeszcze jednego elementu, który bardzo ułatwia codzienne obcowanie z autem. Mowa o sterowaniu pilotem do centralnego zamka. W Mercedesie W201 sterowanie centralnym zamkiem odbywa się z kluczyka. Jeśli używaliście takiego rozwiązania, to wiecie że to dość niewygodne i mnie wyjątkowo irytuje.
W aukcjach internetowych dostępne są gotowe zestawy do takich przeróbek i ich cena jest dość przystępna (około 100 zł). Problemem jest sam montaż, bo z dostarczonych schematów czasem niewiele wynika. Przykładowo, oznaczono, że należy przeciąć dany kabel, ale metodą prób i błędów należy dowiedzieć się w którym miejscu.
Osobną kwestią jest cała specyfika centralnego zamka w dawnych Mercedesach. To system, którego zasada działania opiera się na pneumatyce, a nie elektronice. Całość działa poprawnie jako nowe, ale po wielu latach system traci szczelność i poszczególne części karoserii przestają być przez niego obsługiwane. Jak kupowałem auto to działały wszystkie czworo drzwi. Nie sprawdziłem klapy bagażnika, ale o tym za chwilę. Później stopniowo traciłem kolejne elementy i centralny zamek został zamkiem zwykłym.
Rewizja wszystkiego wykazała mnóstwo nieszczelności przewodów i awarie pneumatycznych siłowników (oddzielnie po jednym na każde drzwi, tylną klapę i zamek klapy paliwa). Nowe elementy niestety są nierozsądnie drogie, dlatego pozbierałem to, co było dostępne w serwisach ogłoszeniowych oraz oryginalnymi przewodami – z całości udało się zbudować działający system.
Inny problem był z zamkiem tylnej klapy – poprzedni właściciel opowiadał o włamaniu do auta, czego konsekwencją był niepasujący zamek tylnej klapy, do wersji bez centralnego zamka. Co do zamków problemów było więcej. Do auta mam 4 kluczyki pasujące do stacyjki (3 zwykłe i 1 serwisowy / zapasowy). Niestety gdzieś zagubiły się właściwe do tych kluczy wkładki zamków drzwi kierowcy i pasażera. Akurat podobnych części miałem pod dostatkiem, ale okazało się że niemożliwe technicznie jest wykonanie usługi dopasowania zamków do kluczyka bez posiadania kluczyka wcześniej je otwierającego. Tłumaczy to dysproporcje cen pomiędzy zamkami bez i z pasującymi kluczykami.
Aby nie przeciągać momentu odbioru auta zamontowano dwie oryginalne zaślepki (takie same jak do tylnych klamek), a otwieranie i zamykanie w całości zostało oparte o sterowanie z pilota. To oczywiście rozwiązanie przejściowe, determinowane przez sprawność mechanizmu i naładowanie akumulatora. Oczywiście takie prowizorki trwają najdłużej – ta kilka ładnych miesięcy.
Przy okazji ponownego montażu skusiłem się na kompleksowe wygłuszenie drzwi. W tym przypadku nie chodziło jednak o poprawę jakości audio, a po prostu o komfort akustyczny. Kiedyś już wygłuszałem sobie drzwi w aucie i byłem z tego bardzo zadowolony. Dlatego tutaj nie wahałem się długo, mimo że całość kosztowała około 500 złotych. Dzięki temu brak szumów, a drzwi zamykają się z miłym dla ucha dźwiękiem, znanym z aut znacznie droższych. Swoją drogą dokonał się znaczny postęp w kwestii materiałów wygłuszających. Obecnie są znacznie lżejsze, doskonalsze i nie wywołują tak wielkich skutków ubocznych jak choćby dawne maty bitumiczne (m.in. opuszczanie drzwi na zawiasach).
Wygłuszenia poskąpiono jedynie na tylne lewe drzwi, przesuwając realizację w czasie. Problem był prozaiczny – brak lewego tylnego boczka tapicerki drzwi w dobrym stanie. Takie prace najlepiej przeprowadzać kompleksowo, stąd przestój. Z tapicerką jest problem, bo rzadko kiedy występuje w dobrym stanie i żałuję, że nie zgromadziłem tych elementów, kiedy można było jeszcze powybierać.
Wymiany wymagał także przedni prawy boczek, dlatego zamówiłem komplet na jednym z serwisów ogłoszeniowych. Jak się domyślacie, owszem przyszły cztery, z których wykorzystałem tylko ten jeden. Boczek kierowcy na szczęście nie był potrzebny, a tylne były od innego kompletu tapicerki (sprzedający nie widział w tym nic niestosownego). Podobne sytuacje się powtarzały, stąd jestem szczęśliwym posiadaczem trzech tylnych lewych boczków, z których żaden nie zostanie zamontowany w tym egzemplarzu.
Dokupowane elementy tapicerki, nawet jeśli wydają się w dobrym stanie bywają niekiedy tak odkształcone, że ich montaż przeciąga się z jednej godziny do 2-3 dni – tyle trwał montaż prawego przedniego boczka, który chyba leżał przygnieciony czymś ciężkim. Całe szczęście dziś wygląda prawie idealnie. Swoją drogą wielka szkoda, że nie można kupić ich jako nowych, nawet gdyby miały być bardzo drogie.
Czasu zabrakło na jedno, czego trochę żałuję – na zamontowanie elektrycznych przednich szyb. Czas potrzebny na zgromadzenie całego kompletu tj. innych(bardzo rzadko występujących) boczków, wiązki, drewienka skrzyni biegów, innych podnośników, przycisków itp. jest niestety znaczny, a tego brakowało.
Składanie wnętrza to także nieustanne naprawy drobnych elementów funkcjonalnych, czy choćby wymiana żarówek podświetlenia kokpitu, które po tylu latach miały prawo się przepalić.
Gdy wnętrze było złożone, a auto prawie gotowe, nastał czas na kompleksowe czyszczenie i pranie tapicerki zabrudzonej farbą i czynnikami atmosferycznymi. Wynajęty w tym celu fachowiec długo nie mógł uwierzyć, że to ten sam Mercedes, którego widywał ostatnimi latami na placu warsztatu. Myślę, że w dalszym ciągu myśli, że auta podstawiono i to inny egzemplarz.
Czyszczenie wnętrza profesjonalnym sprzętem i środkami trwało prawie 9 godzin i dało zaskakująco dobry efekt. Doczyszczono w zasadzie wszystko co tego wymagało, a całość została zabezpieczona warstwami renowacyjnymi i przyznam, że po ponad pół roku dalej wygląda tak jak w dniu odbioru auta. To bardzo dobrze wydane 300 złotych, które gruntownie odmieniły to auto. Tak bardzo, że teraz każde auto używane które kupię zostanie poddane takiej operacji.
Wnętrze złożone i auto mogło zostać odebrane i przeparkowane te kilkaset metrów dalej, pod moje okna. O tym jak przebiegały pierwsze jego kilometry jeszcze napiszę, w kolejnym odcinku cyklu.
Zobacz więcej artykułów z serii: Jazda Youngtimerem