Tak zatrzymali TIR‑a na S8. "Strażak wyskoczył z auta i odpiął przewody pneumatyczne"

Nie milkną echa niechlubnego wyczynu, którego 14 lutego 2022 roku dopuścił się kierowca ciężarówki na trasie S8 w okolicach Mszczonowa. Wyjaśnienia policji oraz relacje poszkodowanego rzucają znacznie więcej światła na sprawę.

To cud, że nie doszło do tragedii
To cud, że nie doszło do tragedii
Źródło zdjęć: © youtube / Stop Cham
Aleksander Ruciński

16.02.2022 | aktual.: 14.03.2023 13:18

O kierowcy, który jechał ciężarowym zestawem pod prąd trasą S8 zrobiło się głośno dzięki wideo opublikowanym w portalu YouTube. Widać na nim rozpędzonego TIR-a, który gna przed siebie, spychając z drogi prawidłowo jadących kierowców.

Do tej pory nie wiedzieliśmy jednak nic poza tym, że taka sytuacja miała miejsce. Udało nam się jednak dotrzeć do poszkodowanego czytelnika, który w ostatniej chwili uniknął czołowego zderzenia, ocierając się o bok kabiny ciężarówki, a następnie wraz z innym świadkiem dokonał obywatelskiego zatrzymania.

  • W pewnym momencie zauważyłem tumany kurzu, inni kierowcy uciekali na pobocze. Nagle przede mną pojawił się przód TIR-a. Odbiłem w prawo, ale nie udało się uniknąć kolizji. Zahaczył o mnie bokiem kabiny i pojechał dalej. Brakowało dosłownie 20 cm, żebyśmy już nie rozmawiali - relacjonuje czytelnik, który chce pozostać anonimowy.
Tak wygląda samochód, którym jechał poszkodowany czytelnik
Tak wygląda samochód, którym jechał poszkodowany czytelnik© fot. Czytelnik Autokult.pl

Kolizja nie powstrzymała kierowcy TIR-a przed dalszą jazdą z prędkością około 70 km/h. Znamy ją dzięki relacji strażaka, który jechał prywatnym autem po drugiej stronie barierek, śledząc ciężarówkę jadącą pod prąd. Kilka kilometrów od kolizji kierowca TIR-a znalazł miejsce, by zawrócić i udał się już we właściwym kierunku. Świadek zrobił to samo.

  • Stałem przy uszkodzonym aucie, nadal w szoku, gdy znów zobaczyłem tę ciężarówkę, choć teraz jechała we właściwym kierunku. Obok mnie zatrzymał się facet w osobówce, który krzyknął, żebym wsiadał, to "go dorwiemy". Okazało się, że jest strażakiem i widział naszą kolizję.
  • Po chwili wjechaliśmy za TIR-em na stację w Wymysłowie. Próbowaliśmy zajechać mu drogę, ale nie zamierzał się poddawać. Strażak wyskoczył z auta i odpiął przewody pneumatyczne przy ciężarówce, próbując ją unieruchomić. W końcu dostał się do kabiny i wyjął kluczyki. Kierowca był dość spokojny, zapalił papierosa, a my wezwaliśmy policję. Patrol przyjechał po około 10 minutach - dalej wyjaśnia czytelnik.
"Brakowało 20 cm, byśmy nie rozmawiali"
"Brakowało 20 cm, byśmy nie rozmawiali"© fot. Czytelnik Autokult.pl

Relacja, brzmi jak scenariusz filmu sensacyjnego. Bohaterskie postępowanie panów, którzy dokonali obywatelskiego zatrzymania, zasługuje na pochwałę. Tak naprawdę to oni zakończyli koszmarny przejazd, który mógł okazać się tragiczny w skutkach.

Dodatkowego światła na sprawę rzucają informacje opublikowane przez TVN Warszawa. Dziennikarze dotarli do Komendy Wojewódzkiej Policji z siedzibą w Radomiu.

"Policjanci otrzymali informacje od obywateli, że na stacji paliw w Wymysłowie (powiat żyrardowski) obywatele ujęli kierowcę ciężarówki, który stwarzał zagrożenie, jadąc pod prąd trasą ekspresową. Funkcjonariusze na miejscu potwierdzili, że to obywatel Estonii. Przebadali go na obecność alkoholu - miał około 2,5 promila w organizmie. Tłumaczył im, że pomyliły mu się kierunki i wyjeżdżając ze stacji w Żabiej Woli, zamiast pojechać na Warszawę, wyjechał na trasę do Wrocławia, pod prąd. Został zatrzymany" - mówi Norbert Cibor z KWP w Radomiu, cytowany przez TVN Warszawa.

Jak informuje TVN Warszawa, postępowanie jest prowadzone w trybie przyspieszonym, a kierowca usłyszał zarzuty stworzenia zagrożenia w ruchu lądowym oraz prowadzenia w stanie nietrzeźwości. Na razie nie wiadomo, jaka konkretnie kara grozi za to wyjątkowo niebezpieczne przewinienie. Nieoficjalnie wiemy jednak, że trafił do aresztu na 3 miesiące.

Warto zwrócić uwagę także na fakt, że z Żabiej Woli, gdzie Estończyk rzekomo pomylił kierunki, do Wymysłowa, gdzie z kolei zakończył przejazd, jest blisko 20 km. To oznacza, że szalona podróż pod prąd trwała dobrych kilkanaście minut. Jak wynika z relacji świadków, wielu z nich w tym czasie zgłosiło zdarzenie pod numerem alarmowym 112. Policja pojawiła się jednak dopiero po tym, gdy inni kierowcy dokonali obywatelskiego zatrzymania.

Owszem, trzeba przyznać, że czasu nie było zbyt wiele, lecz z drugiej strony to coś więcej niż zwykły incydent drogowy. 40 ton stali pędzącej pod prąd jest niczym innym niż tykającą bombą. Całe szczęście, że wszyscy jadący wtedy S8 w kierunku Warszawy zachowali trzeźwość umysłu. Szkoda, że nie można powiedzieć tego samego o kierowcy TIR-a.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (52)