Ford B‑Max 1,0 EcoBoost Titanium - tylko alternatywa [test autokult.pl]
Ford B-Max nie jest już nowością na rynku. Model ten staje się coraz bardziej popularny na polskich ulicach. Po dwóch testach niezbyt mocnej odmiany z wolnossącym silnikiem 1,4 pod maską, przyszedł czas sprawdzić B-Maxa z motorem 1,0 EcoBoost. Forda rozpiera duma, gdy mówi o tej jednostce. Czy słusznie?
16.10.2013 | aktual.: 28.03.2023 15:44
Ford B-Max nie jest już nowością na rynku. Model ten staje się coraz bardziej popularny na polskich ulicach. Po dwóch testach niezbyt mocnej odmiany z wolnossącym silnikiem 1,4 pod maską, przyszedł czas sprawdzić B-Maxa z motorem 1,0 EcoBoost. Forda rozpiera duma, gdy mówi o tej jednostce. Czy słusznie?
Witaj ponownie
Tego samochodu nie trzeba już nikomu przedstawiać. B-Max to mikrovan zbudowany na bazie Forda Fiesty. Z przodu witają nas dosyć zadziorne światła z LED-ami do jazdy dziennej oraz paszcza znana już z wszystkich europejskich modeli marki. Zgrabny przód pracuje na pochlebne opinie odnośnie wyglądu za całą resztę auta. Tył i sama sylwetka nie należą do tych, nad którymi można wzdychać godzinami. Wszystko jest jednak poprawne i może się podobać. Styliści Forda nie zrobili z tego samochodu żyrafy – chociaż jest wysoki i stosunkowo wąski, nie wygląda pokracznie.
Ford B-Max 1,0 EcoBoost Titanium - test
Mój testowy egzemplarz został pomalowany bardzo ładnym odcieniem koloru granatowego – Ink Blue. Dodatkowo został uzbrojony w wieloramienne felgi aluminiowe. Tak skonfigurowany B-Max wygląda dosyć elegancko i z pewnością trafi w upodobania niejednego właściciela auta z półki premium, szukającego drugiego, mniejszego auta.
To już moje drugie spotkanie z modelem B-Max. Ten sprytnie zbudowany Ford nie zaskakuje więc już swoim nietypowym rozwiązaniem. Brak słupka B w połączeniu z suwaną drugą parą drzwi, to ciekawy pomysł na auto segmentu B. Jednak tym razem już tak nie ekscytuje. Czy faktycznie jest to praktyczne rozwiązanie, wykonane od początku do końca dobrze?
Przesuwne drzwi i brak słupka B były reklamowane jako największy atut tego samochodu. Niestety kiedy ekscytacja minie i spotkamy B-Maxa ponownie, zauważymy pewien problem. Pośrodku samochodu faktycznie ubyło stali. Niestety przybyło jej z tyłu. Kanapa jest nieco osłonięta od boków zarówno nieruchomymi elementami karoserii, jak i drzwiami, nawet kiedy są one otwarte. Oczywiście nie dyskredytuję tego rozwiązania. Jest to moim zdaniem dobry pomysł, który sprawdza się, ale nie aż tak dobrze, jak byśmy sobie tego życzyli. No i ten nieszczęsny peszel ciągnący się spod kanapy do drzwi – aż prosi się o zaczepienie nogą lub towarem wrzucanym w pośpiechu na tylną kanapę.
Mimo wszystko potrzebny
B-Max mimo swoich wad jest potrzebny na rynku. Producenci przyzwyczaili klientów do dużej elastyczności w kwestii doboru samochodu do swoich potrzeb. B-Max ma swoją niszę, w której znalazł nabywców. Nie każdy potrzebuje bowiem kompaktowego samochodu. Dla niektórych Focus jest już odrobinę za duży. Jednocześnie Fieście brakuje kilku centymetrów, by nadawała się na auto rodzinne.
Właśnie dlatego auto o nadwoziu rozmiarami i funkcjonalnością odpowiadającym rozdmuchanemu segmentowi B było potrzebne. Wewnątrz jest na tyle dużo miejsca, że zmieszczą się tam cztery osoby. Niestety dalsze podróże we czwórkę będą trudne bez bagażnika dachowego, szczególnie jeśli dwójka pasażerów to małe dzieci. Bagażnik B-Maxa nie jest mały, jeśli rozważać go na tle konkurencji segmentu B, ale suwane drzwi jednoznacznie wpychają go do grupy aut rodzinnych. W tej kategorii rozmiary B-Maxa nie wypadają już tak dobrze.
Dodatkowo rodzi się pytanie – skoro ten Ford i tak był potrzebny na rynku, a tylne suwane drzwi wcale nie ułatwiają życia tak bardzo, jak można tego oczekiwać, to po co w ogóle konstruktorzy pakowali się w takie rozwiązanie? W końcu wymagało to stworzenia konstrukcji, która będzie sztywna i bezpieczna mimo braku słupka B. Sądzę, że to kwestia próby ułatwienia sobie sprzedawania i reklamowania tego auta. Z normalnymi drzwiami B-Max miałby wewnątrz tyle samo miejsca, ile ma z odsuwanymi, bez słupka B. Nie byłby jednak tak charakterystyczny. Nie rzucałby się w oczy w telewizji czy na billboardach. Byłby tylko spuchniętą Fiestą.
As w rękawie
To zaskakujące jak dużo frajdy może dać ten samochód. Chociaż z pozoru jego środowiskiem jest miasto, to najlepiej czuje się poza nim, na krętych, asfaltowych drogach. Co ważne, dobra sztywność nie została osiągnięta w drodze kompromisu, przez odjęcie komfortu. B-Max dobrze radzi sobie z nierównościami. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby rozstaw osi był większy, ale nie zapominajmy, że za bazę posłużyła tu Fiesta.
O tym jednak wiedziałem już wcześniej. Zawieszenie B-Maxa poznałem już przy pierwszym spotkaniu, w ubiegłym roku. Wtedy w moje ręce trafił niezbyt żwawy, benzynowy motor 1,4. Przeciwieństwem wolnossącej jednostki był litrowy EcoBoost, który siedział pod maską mojego granatowego B-Maxa. Nieduży, ale żwawy motor zapewnia więcej niż zadowalające osiągi.
1,0 EcoBoost w B-Maxie rozwija 120 KM, to wystarczająco, by przy jego charakterystyce zachęcić do szybkiej jazdy. Połączenie z bardzo dobrym zawieszenie jest miksem idealnym. Na dodatek dosyć ekonomicznym. W mieście średnie spalanie udało mi się zredukować do 6,4 l/100 km, jednak jestem przekonany, że delikatniejsze posługiwanie się pedałem przyspieszenia, spowodowałoby zejście do katalogowych 6 litrów. Trasa przyniosła wynik na poziomie 5 l/100 km. To przyzwoita wartość, szczególnie mając na uwadze, że nie starałem się za wszelką cenę jechać oszczędnie.
1,0 EcoBoost jest niestety drogą opcją. Wart jest jednak swojej ceny. Oprócz przyzwoitych osiągów, trzycylindrowa jednostka gwarantuje dodatkowo przyjemne doznania dźwiękowe. A dla kierowcy również to się liczy. Silnik wcale nie brzmi jak mała, rzędowa trójka. Do tego po odpuszczeniu gazu w średnim zakresie prędkości obrotowych silnika, zawór upustowy turbiny donośnie posykuje, zachęcając do ponownego wciśnięcia prawego pedału.
Dylematy
Ceny B-Maxa zaczynają się od 58 900 zł. Tymczasem podstawowego Focusa można mieć już za 900 zł mniej. Mój testowy egzemplarz B-Maxa kosztuje około 82 tys. zł (w promocji 71 450 zł). Cena rośnie wraz z wybraniem pakietu Titanium, kamery cofania, czujników parkowania, panoramicznego dachu, specjalnego lakieru i kilku innych gadżetów. Nie bez znaczenia jest też wybór jednostki 1,0 EcoBoost – zwiększa ona cenę auta w stosunku do wartości modelu z tym samym wyposażeniem i bazową wersją silnikową (1,4 Duratec).
Tymczasem Focus z najbogatszym wyposażeniem Titanium i 1,0 EcoBoost (125 KM) kosztuje 79 200 zł. Należy się więc zastanowić, czy nie lepiej dopłacić równowartość kilku opcji i mieć znacznie większego Focusa. Chociaż samochody takie jak B-Max są potrzebne na rynku, to według mnie są one jedynie alternatywą tego, co już doskonale znamy. I tak zawsze w pierwszej kolejności wzrok będziemy kierować na takie auta jak Fiesta czy Focus. Bez niezwykłych rozwiązań, ale wciąż dające wszystko, czego potrzebujemy. Przypuszczam, że B-Max byłby znacznie częściej wybierany w salonach, gdyby jego cena była bardziej zbliżona do Fiesty, niż do Focusa.
- Bardzo dobre zawieszenie
- Dynamiczny silnik
- Przestronne wnętrze
- Drobne niedociągnięcia w kwestii jakości
- Cena