Auta mogą podrożeć nawet o 10 tys. zł. ACEA przestrzega przed skutkami Euro 7
Euro 7 to restrykcyjne normy emisji spalin dla nowych aut, które mają wejść w życie w okolicach 2027 roku. Producenci nie kryją obaw. Twierdzą, że decyzja nie przyniesie oczekiwanych korzyści dla klimatu, za to znacząco wpłynie na ceny.
19.04.2023 | aktual.: 19.04.2023 16:05
Norma Euro 7, która zgodnie z planem ma zacząć obowiązywać w Europie za 3-4 lata, budzi coraz więcej kontrowersji nie tylko wśród polityków, ale i producentów samochodów. W branży nie brakuje krytycznych głosów wobec planowanych zmian. Niektórzy szefowie bez ogródek określają nowe regulacje mianem bezcelowych i podają w wątpliwość sens ich wprowadzania.
Jednym z najzagorzalszych krytyków Euro 7 jest Carlos Tavares, prezes koncernu Stellantis będącego drugą motoryzacyjną siłą na Starym Kontynencie. W swoich wypowiedziach Tavares wielokrotnie podkreślał, że normy Euro 7 mogą przynieść skutek odwrotny do zamierzonego.
Widmo nowych regulacji zmusza producentów do daleko idącej i kosztownej optymalizacji silników spalinowych zaledwie na kilka lat przed tym, gdy zostaną one całkowicie wycofane. Unijne plany zakładają bowiem zakaz sprzedaży nowych pojazdów emisyjnych po 2035 roku.
– To nie jest potrzebne, za to jest kosztowne, nie przynosi żadnych korzyści klientom ani środowisku. Kwestia emisji silników spalinowych jest obecnie czymś, co nie ma żadnego sensu – mówił Tavares w lutym 2023 roku.
Marginalne korzyści z normy Euro 7
Wątpliwości prezesa znajdują swoje potwierdzenie w najnowszych badaniach opublikowanych przez Europejskie Stowarzyszenie Producentów Samochodów (ACEA). Wynika z nich, że samochody spełniające normę Euro 7 będą mieć niewielki udział w pojazdach poruszających się po europejskich drogach. W 2035 roku będzie to maksymalnie 10 proc.
Zdaniem ACEA taka liczba nie przełoży się zauważalnie na poprawę stanu środowiska. Szacowana redukcja emisji tlenków azotu (NOx) spowodowana wprowadzeniem normy Euro 7 ma wynieść około 4 proc.
Zapłacą klienci
Minimalne korzyści dla środowiska miałyby jednak wiązać się z zauważalnymi stratami po stronie konsumentów. ACEA informuje, że zgodnie z szacunkowymi wyliczeniami niektórych producentów średnia cena nowego auta po wprowadzeniu normy Euro 7 wzrosłaby o około 2 tys. euro.
Nie jest to pozytywna prognoza dla europejskich klientów, którzy już dziś borykają się z presją inflacyjną i znaczącymi wzrostami cen samochodów. Szczególnie widać to w niższych segmentach rynku. Już dziś za najtańsze auta miejskie trzeba zapłacić tyle, co za rodzinny kompakt kilka lat temu.
Samochody już są drogie
Dobrym przykładem z polskiego podwórka jest Hyundai i10 – najtańszy nowy samochód w Polsce, na początku 2023 roku wyceniany na 54 600 zł. To kwota, która może zaskoczyć osoby pamiętające nowe auta za 40 tys. zł i mniej. Jeszcze większym szokiem będzie informacja, że odświeżone wydanie modelu, które właśnie debiutuje w salonach, kosztuje już 67 tys. zł.
Podwyżki już dziś uderzają w portfel, a wciąż nie wprowadzono normy Euro 7. Obecne ceny to wynik inflacji, ale i coraz wyższych wymogów z zakresu bezpieczeństwa. Obowiązkowe wyposażenie to wyższe koszty, które producenci przelewają na klientów. Podobnie może być w przypadku konieczności dostosowania napędów do nowych norm. Pytanie tylko, czy wzrost cen faktycznie jest nieunikniony?
A może producenci są zbyt chciwi?
Organizacja Transport & Environment lobbująca czysty transport w Europie twierdzi, że niekoniecznie. Z jej kwietniowego raportu wynika, że czołowych producentów stać na dodatkowe wydatki, bez konieczności przelewania ich na klientów.
"Od 2019 roku pięciu największych producentów samochodów w Europie podwoiło swoje roczne zyski" – informuje T&E. "Obecna propozycja UE w sprawie zaostrzenia przepisów dotyczących zanieczyszczenia powietrza kosztowałaby ich maksymalnie 150 euro za samochód" – czytamy w dalszej części raportu.
To kwota zauważalnie mniejsza od 2 tys. euro wspominanych w badaniach ACEA. Zatem kto ma rację? Pewnie jak zwykle prawda jest gdzieś pośrodku. Jej odkrycie nie sprawi jednak, że auta staną się czystsze i tańsze zarazem. Sądząc po tym, jak producenci reagowali na nowe przepisy w ubiegłych latach, podwyżki – nawet jeśli nie do końca zasadne – wydają się jak najbardziej realne.