Zapach pieczywa i klekot silnika
Nie jest stworzony aby rozwijać wielkie prędkości, ale stworzony żeby wykonywać swoją robotę - i doskonale mu to wychodzi.
13.04.2014 | aktual.: 08.10.2022 09:29
Słychać go już z daleka, po samym dźwięku możemy poznać, że nie jest mały. Jest mocny i ma napęd na tył, potrafi wywołać duże zamieszanie i świetnie wywiązuje się ze swojej roboty. Manualna czterobiegowa skrzynia biegów w zupełności wystarczy. Zapewne myślicie, że po tych dwóch zdaniach napiszę, że jest to np. Ford Mustang. Nie jest.
Cała reszta się zgadza, lecz z Mustangiem ma bardzo mało wspólnego, prawie nic. Cała niesamowita historia różnorakich odmian Volkswagena zaczyna się od T1, który zrewolucjonizował niemiecki rynek i stał się pojazdem, który sprzedawał się jak ciepłe bułeczki. Gdyby nie pomysłowość pracowników, nie powstałby w ogóle. Wszystko zaczęło się, gdy Ben Pon zauważył samochód „samoróbkę” stworzoną z różnorakich części przez pracowników, w celu przewożenia części z jednego końca fabryki na drugi. Do dnia dzisiejszego wszystkie odmiany z literką „T” oznaczają przestrzeń i ładowność, wypoczynek oraz wytrzymałość.
Volkswagen T3 widoczny na zdjęciach od 1990 roku wozi pieczywo, dzień w dzień, niezależnie od pogody i godziny, wystarczy do niego wsiąść, przekręcić kluczyk i diesel o pojemności 1,6l budzi się głośnym klekotem do kolejnego zadania. Przygotowania do porannego zaopatrywania lokalnych sklepów w pieczywo zaczynam od nałożenia firmowego białego fartucha, aby wyglądać profesjonalnie i adekwatnie do opisywanej maszyny. Nie jest to auto typowe dla dziewczyn z wysokimi obcasami, tutaj wchodzi się jak do czołgu, a raczej wskakuje. Ponieważ przez jego wielkie nadkola trzeba dużym „susem” wgramolić się do środka. Kiedy jednak już w nim usiądziemy, poczujemy się najszczęśliwsi na świecie. Wielka kierownica, którą mamy blisko klatki piersiowej pomaga przy ciasnych manewrach. Możemy się wtedy poczuć jak kierowca autobusu, i to dosłownie, ponieważ maski tak jakby nie było. Wiele razy zdarzyło mi się przejeżdżać na dosłownie centymetry od ściany czy innych pojazdów, mając przy tym wielki ubaw, ponieważ oczy wystraszonych kierowców kiedy się do nich zbliżałem były wielkie jak piłeczki od golfa.
Wielka wygodna kanapa jest idealna na długie podróże, po całym dniu jazdy o dziwo nie czuje się pokonanych kilometrów. Jest coś w tym samochodzie magicznego, coś takiego że kiedy na niego spojrzymy, cieszy Nasze oczy a od środka promieniujemy. Z przodu wygląda jak mały Labradorek z wielką mało aerodynamiczna paką. Opisywany egzemplarz piekarnia zakupiła już w takim wyglądzie, jest to raczej nietypowa przeróbka VW T3 na „bułko-wóz”. Widać już na nim oznaki starości, najwięcej rdzy jest przy wlewie od paliwa, co jest zresztą typowym objawem w tych modelach. Reszta na szczęście się trzyma, zapewne przez inny materiał – paka jest zrobiona chyba z mieszanki plastiku i innego kompozytu.
Lecz najważniejsze pytanie - czy „bułko-wóz” sprawdza się do tego, do czego został stworzony? Odpowiedź jest prosta: sprawdza się, a nawet wykracza poza wszelkie normy. Mało tego, oprócz wyrobów piekarniczych wiele razy sprawdził się również jako przewóz kanap czy foteli dla zaprzyjaźnionego tapicera. Wielka skórzana kanapa? Nie ma problemu, otwieram ciężki bok, na którym są ręcznie namalowane rogale i wsuwamy kanapę, zostanie jeszcze miejsce na dwa fotele do salonu. Swoją drogą ręcznie malowane pieczywo jest jedynym elementem dekoracyjnym samochodu, który nie był poprawiany czy odnawiany, reszta napisów po paru latach musiała zostać zastąpiona nowszymi naklejkami. Farba dzielnie stawia czoło zimie czy myciu pod myjką ciśnieniową. Oczywiście zdarzyło się parę razy, że stare elementy nadwozia nie wytrzymały wysokiego ciśnienia i po spryskaniu ich odlatywały parę metrów dalej ( tak jak prawy dolny róg paki, na szczęście niewidoczny na zdjęciach).
Widoczny egzemplarz na początku swojej kariery w tej firmie przystosowany był do handlowania ze środka. W dawnych czasach nie było żadnych przeszkód, aby handlować na rynku w centrum miasta, po prostu podjeżdżało się w wyznaczone miejsce, otwierało boczne wielkie skrzydło i całe pieczywo było ładnie wyeksponowane na specjalnych regałach przystosowanych do tego modelu. W ramce, która znajduję się w samym rogu był cennik, a obok przejście z kabiny na pakę. Świetnie by było wrócić do czasów, w których możliwe było sprzedawanie ciepłego pieczywa prawie tam gdzie tylko było można się zatrzymać.
Jakość jazdy? Płynie jak po wodzie.
Zabierając się do wyprzedzania, zawczasu trzeba przygotować się na wyszukanie odpowiedniego biegu, co dla nie jeżdżących tym samochodem na co dzień może wydawać się sporym problemem. Żeby wbić jedynkę trzeba parę razy mocno pchnąć drążek, pod dziwnym kątem, takim jakbyśmy mieli wsteczny zamiast pierwszego biegu. Jednak parę chwil i można się do tego przyzwyczaić. Nie oczekujmy po nim tego, co można oczekiwać po innych niemieckich samochodach. T3 zachowuje się w zakręcie jak wielki niestabilny tramwaj, mamy wrażenie jakby zaraz miał się wywrócić, są to tylko pozory, które stwarza wielka „buda” za nami, największa przygoda czeka nas na dziurach. Tego samego dnia musiałem przejechać najbardziej dziurawą drogę w mieście, która nie należy ani do miasta ani do osoby prywatnej ( przynajmniej tak twierdzi każda ze stron). W momencie wjeżdżania w pierwszą dziurę miałem pewną minę niczym Steve McQueen, lecz kiedy po sekundzie znalazłem się na - dosłownie - polu minowym dziur, musiałem zapierać się rękoma i nogami o kabinę, aby dosłownie nie stracić panowania nad kierunkiem jazdy. Wyglądałem jak Ace Ventura w filmie Psi detektyw, kiedy jechał płaską drogą a podskakiwał na wszystkie strony, jednak w przeciwieństwie do niego - ja walczyłem o przetrwanie. Mając na pace kosze od pieczywa poustawiane w trzech rzędach, po wyjechaniu z dziurawej drogi rzędy zamieniły się w chaos. Gdyby wsadzić tam człowieka to nie sądzę aby cokolwiek z niego zostało.[photo]25280[/photo]
Pogodny rogalik
To nie jest Mustang, który symbolizuje szybkość, głośny ryk i palenie gumy, jednak nie ma takiej osoby, która nie obejrzałaby się za nim i nie wiedziała co to jest za samochód. To samo tyczy się prezentowanego na zdjęciach modelu. Zapewne znajdą się tacy, którzy pomylą go z innym samochodem, lecz na pewno wywoła u nich uśmiech i pozytywne odczucia, bo jak go można nie pokochać? Ma wszystko czego potrzeba, wygląda na dużego i niezgrabnego miśka, który prosi się o przytulenie i dostaje je. Za każdym razem kiedy zasiada się w kabinie, czuć jego przyjaźń i to, że w każdej sytuacji można na niego liczyć jak na najlepszego przyjaciela. Owszem, nie działa wskaźnik od paliwa i trzeba się sugerować kilometrami zapisywanymi na kartce, do zmiany biegów trzeba mieć duży biceps, a od kręcenia kierownicą bez wspomagania można wypaść przez okno, ale w takim samochodzie takie wady przechodzą w zalety. Siedząc na miękkim fotelu z ubranym fartuchem wiem, że wyglądam na osobę, która cieszy się jazdą tym świetnym autem – i taki właśnie jestem. W kabinie poczujemy sporą przestrzeń i żeby otworzyć okno od pasażera z miejsca kierowcy trzeba przesiąść się na kanapę obok. Pomimo tego, że nie ma silnika, który jest bardzo dynamiczny, prędkość maksymalna wynosi około 105 km/h przy naprawdę dobrych wiatrach, to kiedy jednak jest śnieg i temperatura na minusie, można pokusić się na lekkie drifty możliwe dzięki napędowi na tył. Nie jest trudno go z powrotem ustawić do kierunku jazdy, jest potulny jak baranek, a na pewno musi to śmiesznie wyglądać jak duży pomarańczowo – biały samochód do rozwożenia pieczywa jeździ bokami. Może się wydawać że jest to idealny samochód do jazdy na co dzień i do podróży po świecie – i taki właśnie jest!