Trasa Transfogaraska i Transalpina. Najpiękniejsza droga świata ma konkurencję
Kiedy ekipa programu "Top Gear" typowała najpiękniejszą drogę świata, ukoronowaniem ich poszukiwań stała się Trasa Transfogaraska. Postanowiłem sprawdzić, czy Clarkson, Hammond i May mieli rację. Okazało się, że tuż obok jest droga, która nie ma się przy niej czego wstydzić.
Wehikuł czasu
W oczach przeciętnego Polaka uchodzi za koniec świata, a przynajmniej Europy, kraj mało atrakcyjny i niebezpieczny. Stereotypy dotyczące Rumunii są mocno krzywdzące, choć tkwi w nich kilka ziaren prawdy. By, sprawdzić ile, postanowiłem się tam wybrać i przekonać się na własnej skórze. Do dyspozycji miałem Mitsubishi Eclipce Cross. Nie, pod tą nazwą nie kryje się nowa wersja sportowego modelu, który w latach 90. był marzeniem niemal każdego dzieciaka. Obecnie jest to kompaktowy crossover z wysoko zawieszonym podwoziem oraz aspiracjami do pokonywania lekkiego terenu. I bardzo dobrze.
O ile trasa do polskiego przejścia, a dalej przez Słowację i Węgry nie przynosi zbyt wielu niespodzianek, to po przejechaniu rumuńskiej granicy sporo się zmienia. Drogi stają się zauważalnie gorsze. Przed sobą mam blisko 300 km lokalnych i krajowych tras, nim trafię na pierwszy odcinek autostrady wiodącej w kierunku, do którego zmierzam, czyli do serca Transylwanii. Oradea zaskakuje mnie klimatem historycznego centrum miasta, a niewielki Huedin mnogością wyrosłych tuż przy głównej drodze willi majętnych Romów z kolorowymi krużgankami, ociekającymi przypominającymi złoto zdobieniami.
Nim dotarłem do Sebes, gdzie wjechałem na autostradę do Sybinu, przekonałem się, że rumuńscy kierowcy nie uznają sentymentów. Dziurawe drogi zwykle nie posiadają pobocza, a jeśli ono jest, to ma szerokość zaledwie 30-50 cm. To zbyt mało, by zmieścił się tam rowerzysta, ale nie przeszkadza to zmotoryzowanym w wyprzedzaniu ich bez wjeżdżania na pas prowadzący w przeciwnym kierunku. Przekraczanie dozwolonej prędkości jest tu normą, a policja nie jest straszna, ponieważ kierowcy solidarnie ostrzegają się o patrolach już na kilka kilometrów przed zaparkowanym radiowozem. Lwia część kierowców jedzie "na zderzaku" poprzedzającego pojazdu. Zwyczaj ten beztrosko utrzymywany jest na autostradach, gdzie dopuszczalna prędkość wynosi 130 km/h i niewiele samochodów porusza się wyraźnie wolniej niż limit.
Całość wrażeń sprawia, że czuję się, jakbym przeniósł się w czasie o 20 lat i nie wyjeżdżał z kraju. Pod niektórymi względami Rumunia ma sporo do nadrobienia, ale może to okazać się jej atutem.
Przez góry z Ceausescu
Dojeżdżam do ciekawego architektonicznie Sybinu i podczas spaceru po starówce mijam Polaków, którzy rozmawiają o zamkniętej Trasie Transfogaraskiej. Z przejęciem włączam mapę online i przekonuję się, że to prawda. Zaczynam snuć alternatywny plan przejazdu przez Rumunię, ale ponoć Trasę Transfogaraską najlepiej pokonać z północy na południe, czyli tak, jak pierwotnie zakładałem. Wracam do hotelu i pytam jego pracowników o sytuację. Jak się okazuje, droga, która jest zupełnie nieczynna zimą, czasami bywa zamykana również latem. Tym razem uporczywe deszcze, które padały w górach przez kilka dni, spowodowały nasypanie się w kilku miejscach kamieni uniemożliwiających przejazd.
Ranek przynosi znacznie lepsze informacje. Internetowa mapa twierdzi, że droga jest już przejezdna. Po śniadaniu ruszam w kierunku Cartisoary, gdzie rozpoczyna się Trasa Transfogaraska. Ostatnia stacja paliw przed tą miejscowością to prawdziwy kalejdoskop pojazdów i narodowości. Po zatankowaniu stawiam auto na parkingu i rozmawiam z motocyklistami, którzy przyjechali tu ze Szwajcarii i Austrii. Jeden z nich jest szczęśliwym posiadaczem klasycznej hondy africa twin i właśnie naprawia ją za pomocą szarej taśmy klejącej. Obok na przekąskę zdecydowali się motocykliści ze Słowacji. Spotykamy też Polaków, Holendrów i Niemców. Najwięcej jest jednak oczywiście Rumunów.
Mijam Cartisoarę i wjeżdżam na trasę wiodącą przez Fogarasze - najwyższe góry Rumunii, które w całych Karpatach ustępują pod względem wysokości tylko Tatrom. Droga powstała na polecenie Nicolae Ceausescu. Rumuński dyktator wpadł na pomysł jej wybudowania po radzieckiej inwazji na Czechosłowację. Realizacja planu Ceausescu rozpoczęła się w 1970 roku, a skończyła w 1974 r. Budowa wymagała użycia 6 mln kilogramów dynamitu, a 40 budujących trasę żołnierzy straciło przy niej życie. To oficjalna statystyka. Zastanawiam się jednak, czy druga z tych liczb nie została zaniżona przez komunistyczne państwo.
Trasę Transfogaraską śmiało można byłoby nazwać drogą tysiąca zakrętów. Początkowo otoczenie nie różni się zbytnio od tego, czego możemy zaznać na polskich górskich drogach. W miarę pokonywania kolejnych łuków nabieram pewności, ze czeka mnie wspaniała zabawa. Droga wiedzie górską doliną. Taką, jakie u nas można oglądać w parkach narodowych. Na dodatek równolegle do asfaltu przebiega trasa kolejki linowej. Choć teoretycznie odcinek o długości 114 km można byłoby pokonać w 2 godziny i 50 minut, to w praktyce okazuje się to niemożliwe. Po drodze napotykam tyle godnych zatrzymania się miejsc, że utrzymanie tego tempa byłoby niesamowitą stratą.
Mijam imponujące kamienne balkony, prowadzące asfalt trawersem wzniesienia, kaskady płynącej doliną wody i miejsca, które odsłaniają coraz bardziej imponujące fragmenty pokonanej trasy. Niestety, wraz z nabieraniem wysokości psuje się pogoda. Gdy dojeżdżam do najwyższego punktu Trasy Transfogaraskiej, pada, a mgła pozwala dojrzeć coś na odległość zaledwie 100-150 m. Mijam jezioro Balea, w ogóle go nie widząc. Znajduję się na wysokości 2034 m n.p.m., a przede mną wjazd do najdłuższego tunelu W Rumunii. Obiekt o długości 884 m jest nieoświetlony i tak wąski, że ledwo mieszczą się dwa samochody. Przeniknięcie panującego w nim mroku utrudnia mgła. Na szczęście jadę na tyle wolno, że w porę zauważam idących tunelem pieszych.
Po drugiej stronie tunelu świeci słońce, a przejrzyste powietrze ukazuje nam imponującą górską panoramę. To już? Po pokonaniu dotychczasowego odcinka usianego zakrętami, z robiącą wrażeniem infrastrukturą i pięknymi widokami następuje uczucie zawodu. Nim zjedziemy do Curtea de Arges czekają nas jeszcze dziesiątki łuków i turystyczne atrakcje - gigantyczna tama na jeziorze Vidraru i ruiny zamku Poenari, w którym niegdyś rezydował Wład Palownik, będący pierwowzorem dla Drakuli.
Konkurencja tuż pod nosem
Przejazd Trasą Transfogaraską dostarcza wielu emocji zarówno miłośnikom gór, jak i motoryzacji. W błędzie jest jednak ten, kto sądziłby, że to wszystko, co w tej kwestii ma do zaproponowania Rumunia. Nieco ponad 70 km na zachód znajduje się inna trasa, dzięki której, nie wysiadając z samochodu, możemy znaleźć się pomiędzy chmurami.
Transalpina to nazwa, którą najczęściej określa się rumuńską drogę krajową nr 67C. Wysokogórski odcinek pomiędzy Novaci i Sebes z pewnością zasługuje na ten przydomek, choć przecina Karpaty. Legenda głosi, że droga została wytyczona jeszcze w czasach, gdy nad terenem dzisiejszej Rumunii władzę sprawowali Rzymianie. Do 2007 r. na części swojego przebiegu była ona szutrowa. Dziś całość da się pokonać po asfalcie, ale zimą i tak jest zamknięta ze względu na panujące tam warunki.
Mimo że Transalpina jest - licząc od pokrycia asfaltem - znacznie młodsza od Trasy Tranfogaraskiej, to wydaje się bardziej dzika. Jest tu zdecydowanie mniej turystów, szczególnie tych z zagranicy, a w początkowej fazie drogi muszę ustępować pierwszeństwa wypuszczonym na popas koniom. Im wyżej wyjeżdżam, tym robi się ciekawiej. Nie ma tu tak imponujących przykładów infrastruktury jak te, które oglądałem na Trasie Transfogaraskiej, ale wynagradza mi to fakt, że poruszam się po szczytach gór, które pod względem swojej wysokości mogą iść w zawody ze szczytami Tatr Zachodnich.
Po posiłku zjedzonym na trawie obok drogi ruszam na najwyższą część trasy. Niestety, pogoda znów nie dopisuje. Tym razem nie pada deszcz, ale nisko zawieszone chmury w wielu miejscach pozbawiają mnie z pewnością imponujących widoków. Cóż, wybierając się w góry trzeba brać pod uwagę kaprysy pogody. Na szczycie jest na szczęście lepiej. Parkuję w centrum rumuńskich Karpat i podziwiam otoczenie. Wielu turystów zostawia samochody gdzie popadnie i rusza na pobliskie szczyty, które tu są na wyciągnięcie ręki. Zjazd w stronę Sebesu wiąże się z koniecznością pokonania przynajmniej takiej liczby zakrętów, jakie musieliśmy przejechać, jadąc na górę. Po drodze mijamy ciekawe jezioro otoczone skałami, a nieopodal końca trasy jest Huneodara z pięknym - tylko z zewnątrz - zamkiem.
Tysiące zakrętów, duże różnice wysokości i wspaniałe widoki – to argumenty, które z pewnością przekonają do przyjazdu do Rumunii niejednego miłośnika motoryzacji. Pokonanie tych dwóch tras, którym trudno znaleźć godną konkurencję w całej Europie, to czysta przyjemność i wspaniała przygoda. Długie serpentyny chciałoby się pokonać sportowym samochodem, wyciskając z maszyny tyle, ile pozwala konstrukcja i własne umiejętności. Niestety, może być to nie najlepszy pomysł. Obydwie trasy znajdują się daleko od granicy. Oznacza to, że w drodze do Transalpiny i Trasy Transfogaraskiej trzeba pokonać wiele kilometrów dróg o umiarkowanej lub niskiej jakości. W zamian za to otrzymujemy możliwość zobaczenia tego kraju z perspektywy zwykłego mieszkańca, a nie "w locie".
Niedługo wszystko się zmieni. W Rumunii trwa budowa wielu odcinków autostrad i za kilka lat ten kraj będzie przynajmniej tak dostępny jak Polska. Łatwiej będzie go wówczas odwiedzić, ale jednocześnie Rumunia straci część swojego uroku, który przywodzi na myśl studencką przygodę. Wzrosną też ceny, które dziś zachęcają do odwiedzenia tego niedocenianego kraju.