Stare dobre czasy

Czyli motoryzacja kiedyś była wspaniała.

Dominik Nowakowicz

19.05.2014 | aktual.: 20.05.2014 09:15

Nastały ciężkie czasy dla fanów motoryzacji. Dzisiejsze samochody są wielkie, ciężkie i napakowane elektroniką. Już potrafią same przyśpieszać, hamować a za parę lat prawdopodobnie pojęcie "kierowca" zacznie zanikać.

Kiedy człowiek przegląda kolejne nowości czuje się przytłoczony przez ilość mądrych skrótów, kolorowych ekranów, sensorów, aktuatorów, wielofazowych wtrysków i turbodoładowanych pięciosprzęgłowych skrzyń biegów o ilości przełożeń mogącej przerazić operatora ciągnika rolniczego...

Stare dobre czasy, gdy samochód był samochodem. Nie trzeba było się martwić, że nagle jakiś elektroniczny element o którego istnieniu i przeznaczeniu wie tylko garstka ludzi poinformuje nas nagle czerwoną kontrolką o konieczności natychmiastowego zaprzestania jazdy. Nie tylko poinformuje ale i uniemożliwi podjęcie innej decyzji. A potem przewidywany koszt naprawy uczyni ją całkowicie ekonomicznie nieuzasadnioną.

Tak. Te niezniszczalne, wolnossące diesle, które z 2,5 l pojemności generowały porażającą moc 75 KM wytwrzając przy tym hałas wywołujący we współczesnych motocyklistach głęboką zazdrość.

Silniki benzynowe też były odporne, a wszelkie regulacje i naprawy można było przeprowadzić za pomocą klucza, śrubokręta, a jeśli te nie dały rady to młotka.

I co z tego, że gaźnik trzeba było ustawiać w zależności od pogody a olej wymieniało się co 5 tys. kilometrów smarując przy okazji milion przegubów, cięgien i łożysk.

Nie można zapominać, że kiedyś powszechnie panował jedyny słuszny tylny napęd, zapewniający doskonałe prowadzenie i emocje w czasie jazdy zimą lub na mokrej kostce, zwłaszcza w połączeniu z bezpośrednio działającą dzięki braku wspomagania ślimakowej przekładni kierowniczej zapewniającej luz na kierownicy na dwa palce.

Nie było tej wstrętnej elektroniki wymuszonej przez euroterrorystów. Brak ABS-u pozwalał podczas ostrego hamowania rozkoszować się piskiem opon oraz znaną z "Fight Club" filozofią "slide". ESP również nie narzucał się kierowcy sprawiając, że próba ominięcia wskakującej na jezdnię sarny albo łosia często kończyła się kolejnym odcinkiem "Tańca na drodze".

Ponieważ wiązka elektryczna nie musiała obsługiwać masy systemów i zasilać elektrycznych foteli, ośmiostrefowej klimatyzacji elektrycznych silniczków od podnoszenia i opuszczania szyb ważyła 3 kg a nie 30 i jej koszt w przypadku przegryzienia przez szczura nie zmuszał do złomowania auta. A i jeszcze jedno, dzięki korbkom od szyb można je było ustawić jak się chce co do milimetra, a nie tak jak się zatrzyma silniczek.

W gruncie rzeczy samochody kiedyś nie były jednak takie wspaniałe a dzisiejsze nie są takie straszne. Są inne. Pewne rzeczy zmieniły się na plus (m.in: uprościły się czynności obsługowe, upowszechniły różne systemy bezpieczeństwa, które potrafią bardzo pomóc zaskoczonemu kierowcy) inne na minus (skomplikowanie, ogólne "otłuszczenie") a podziwianie weteranów zlotów youngtimerów nie oddaje wszystkich aspektów ich użytkowania.

Źródło artykułu:WP Autokult
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (4)