Pseudotaksówkarze naciągają uchodźców z Ukrainy. Kilkaset złotych za kurs
Musi opłacić ZUS i ubezpieczenie, a paliwo teraz drogie – tak tłumaczy stawkę 40 zł/km mężczyzna w samochodzie przypominającym taksówkę. Na polskie dworce przybywają nie tylko uchodźcy z Ukrainy, ale też osoby wykorzystujące przerażenie i zamieszanie wśród uciekających przed wojną.
08.03.2022 | aktual.: 14.03.2023 13:02
Dworzec Warszawa Zachodnia jest dziś pełen uchodźców. Na twarzach niektórych osób można zobaczyć uśmiech i poczucie ulgi, że udało się dotrzeć do miejsca, gdzie nie trzeba się bać rosyjskich rakiet. Jednak są też tacy, którzy dopiero wysiedli z pociągu czy autobusu, są zagubieni, przestraszeni i szukają pomocy. To właśnie na nich polują nieuczciwi przewoźnicy, którzy udając taksówkarzy, oferują transport za ogromne pieniądze.
Tacy pseudotaksówkarze pojawili się pod wszystkimi trzema głównymi warszawskimi dworcami. Schemat jest zawsze podobny. Samochód bez "koguta"” taxi, numeru bocznego czy innych oficjalnych oznaczeń, ale z charakterystycznym dla taksówek paskiem w żółto-czarną szachownicę. Niektórzy czekają przed wyjściem z dworca, inni bardziej aktywnie próbują złapać klientów wysiadających z pociągu. Jednak łączy ich jedno – ogromne stawki za kurs.
50 lub 100 zł za "trzaśnięcie drzwiami", a później nawet 40 zł/km jazdy. No chyba, że jest noc albo weekend, to wtedy już 60 lub 80 zł/km. Takie ceny mają pseudotaksówkarze stojący przy Warszawie Wschodniej i Warszawie Centralnej. Stawek jednak nie zobaczymy na szybie, tylko dopiero na kartce w środku samochodu.
Na betonowych barierach przy dworcu Warszawa Wschodnia ktoś napisał ostrzeżenie przed mercedesem, którego kierowca ma, delikatnie mówiąc, zawyżone stawki. Zresztą tego samochodu nie trzeba daleko szukać, bo stoi zaraz obok, przy wejściu na dworze.
– Mam licencję na przewóz osób i od dawna mam takie stawki – tłumaczy nam kierowca mercedesa, u którego za każdy przejechany kilometr trzeba zapłacić 40 zł. Taką kwotę argumentuje wysokimi kosztami prowadzenia działalności oraz drogim paliwem.
W czasie, gdy dworce pełne są uchodźców, o klienta, który nie zwróci uwagę na cenę przed ruszeniem, jest bardzo łatwo. Szansa, że po zapłaceniu kilkusetzłotowego rachunku taka osoba zgłosi się na policję, niewielka. Dlatego skargi na pseudotaksówkarzy to rzadkość.
– Nie widziałam takich kierowców, ale o tym słyszałam – przyznaje jedna z wolontariuszek pomagającym uchodźcom z Ukrainy na dworcu Warszawa Zachodnia. Podkreśla też, że jest tam wielu wolontariuszy, którzy nierzadko odprowadzają przyjeżdżających pociągami do taksówek i pilnują, aby stawki były uczciwe.
– Jeden z taksówkarzy chciał 80 zł za kurs na lotnisko, ale najczęściej proponują standardowe ceny – dodaje wolontariuszka. Jednak już kilka kroków dalej, przy samym wejściu na dworzec autobusowy, stoi mercedes z naklejonym na boku paskiem, ale bez innych oznaczeń taksówkowych.
Czym taksówka różni się od przewozu osób? Ta pierwsza ma ustalone przez samorząd (np. radę miasta) maksymalne ceny za przejazd. Np. w Warszawie podstawowa stawka w taryfie dziennej nie możne przekroczyć 3 zł/km. Przewozu osób te limity nie obowiązują, więc tacy kierowcy mogą ustalać sobie swoje własne stawki.
Muszą oni też posiadać odpowiednią licencję, ale mają ograniczenia związane z oznaczeniem samochodu. Po tym łatwo poznać, czy mamy do czynienia z taksówką, czy przewozem osób, który może liczyć sobie 40 zł/km. Samochód do przewozu osób nie może mieć taksometru, "koguta" taxi, oznaczeń z nazwą, adresem z nazwą, adresem, telefonem czy adresem strony internetowej, ani reklam usług taksówkowych w środku.