Policja prowadzi akcję "Telefon". Wpaść mogą nawet ci, którzy są pewni, że nie łamią przepisów
We wtorek 18 września mundurowi prowadzą ogólnopolską akcję o nazwie "Telefon". Problem w tym, że ukarani mogą zostać nawet ci kierowcy, którzy posłuchali rad policji sprzed kilku lat i nie chcą łamać przepisów.
18.09.2018 | aktual.: 01.10.2022 16:53
Policja mówiła, że można
Policjanci w całym kraju przyglądają się kwestii korzystania z telefonów przez kierowców. "Wpaść" mogą jednak także ci zmotoryzowani, którzy chcą przestrzegać przepisów, ale nie zapoznali się z ich nową interpretacją. "Kierującemu pojazdem zabrania się korzystania podczas jazdy z telefonu wymagającego trzymania słuchawki lub mikrofonu w ręku" mówi w art. 45 Prawo o ruchu drogowym. Co to naprawdę znaczy?
Przed dwoma laty ówczesny rzecznik policji, wyjaśniając ten przepis, informował, że prawo zakazuje korzystania z telefonu, kiedy pojazd jest w ruchu, ale na czerwonym świetle można już z niego skorzystać, o ile pojazd nie jedzie. Wydaje się to logiczne i zgodne z zapisem ustawy. Niestety, tę można również interpretować w inny sposób.
Sąd miał inne zdanie
O niejednoznaczności przepisów boleśnie przekonał się mężczyzna, który w 2017 r. prowadził samochód i zatrzymał się na czerwonym świetle. Korzystając z chwili przerwy odebrał połączenie od swojej partnerki. Myślał, że dotyczy ono ich chorego syna. Wówczas pod sygnalizację podjechał radiowóz, a policjanci zobaczyli telefon przy uchu mężczyzny.
Kierowca został zatrzymany, a policjanci chcieli go ukarać. Mężczyzna nie przyjął mandatu tłumacząc, że odebrał telefon, gdy auto stało, a on słyszał opinię policyjnych ekspertów mówiących, że nie jest to wykroczeniem. Sprawa trafiła przed sąd Warszawa Śródmieście. Prowadząca rozprawę sędzia przyjęła za fakt tłumaczenie oskarżonego o tym, że odebrał telefon, gdy samochód nie był w ruchu. Przeciwko takiej wersji zdarzeń nie występowali policjanci, którzy chcieli ukarać kierowcę mandatem. Sąd nie zgodził się jednak z wykładnią przepisów, jaką przedstawił mężczyzna.
Rzecz w tym, że przytoczona wyżej ustawa nie określa, kiedy pojazd jest w trakcie jazdy. Sędzia oparła się więc na znajdującej się w Prawie o ruchu drogowym definicji zatrzymania. Zdaniem ustawodawcy jest to "unieruchomienie pojazdu niewynikające z warunków lub przepisów ruchu drogowego, trwające nie dłużej niż 1 minutę oraz każde unieruchomienie pojazdu wynikające z tych warunków lub przepisów".
Jak zapisano w uzasadnieniu wyroku, "(...) Z powyższego wprost wynika, że faktyczne zatrzymanie pojazdu przed sygnalizatorem i oczekiwanie na zmianę świateł nie jest tożsame z zatrzymaniem pojazdu oznaczającym jego unieruchomienie, a tym samym wyłączenie pojazdu z ruchu, z jazdy. W związku z powyższym w ocenie sądu faktyczne zatrzymanie pojazdu w oczekiwaniu na zmianę świateł nie oznacza, iż samochód nie jest w ruchu, podczas jazdy, gdyż nie zostaje unieruchomiony poprzez wyłączenie silnika, zaś po zmianie świateł jazda będzie kontynuowana. Ponadto bezspornym jest przecież, że w trakcie oczekiwania na zmianę świateł kierowca pojazdu jest w dalszym ciągu kierującym pojazdem, a takiego właśnie podmiotu dotyczy zakaz określony w art. 45 ust. 2 pkt 1 w/w ustawy".
Jak stwierdziła sędzia, na niekorzyść oskarżonego działało dodatkowo to, że podczas oczekiwanie na zielone światło miał on włączony silnik. Stwierdzono również wysoką społeczną szkodliwość czynu. W efekcie mężczyzna został obciążony grzywną w wysokości 450 zł. Dodatkowo mężczyzna musiał pokryć koszty sądowe określone na 145 zł.
Odpuść sobie telefon
Morał tej historii jest prosty. Polskie prawo jest tak zawiłe, a jego interpretacje potrafią być tak absurdalne, że najlepiej w ogóle zrezygnować z używania telefonu, gdy siedzi się za kierownicą, albo wyposażyć się w zestaw głośnomówiący. Będzie to z pożytkiem zarówno dla bezpieczeństwa na drogach, jak i dla naszego portfela. Warto o tym pamiętać szczególnie dziś, gdy policja gorliwie przygląda się kierowcom używającym telefonów niezgodnie z prawem.