Państwowe samochody i przejścia dla idiotów
W mijającym powoli tygodniu poruszyły mnie dwie sprawy, które potwierdzają, że jesteśmy traktowani przynajmniej jak dzieci, nie potrafimy samodzielnie myśleć, a prywatna własność przestaje istnieć w Unii Europejskiej.
28.02.2015 | aktual.: 02.10.2022 10:51
Żeby nie mieszać tematów zacznę od państwowych samochodów, które posiadamy. Jeśli wydaje Ci się, że Twoja ziemia i Twoje dzieci rzeczywiście należą do Ciebie, to znaczy, że już dość długo żyjesz w nieświadomości. Jeśli wydaje Ci się, że nie mam racji to spróbuj wykopać wielki dół w swojej ziemi i znajdź w nim jakiś skarb, a przekonasz się, że jesteś jedynie dzierżawcą wciąż państwowej ziemi. Odnośnie dzieci, wystarczy, że nie poślesz ich do szkoły i będziesz je nauczał tego, czego chcesz, a przekonasz się, że jesteś niczym więcej jak tylko ich prawnym opiekunem. A co z autami?
Teoretycznie już są państwowe bo musisz je poddawać obowiązkowej kontroli technicznej i ubezpieczać. Za brak gaśnicy czy łyse koło zapasowe możesz stracić dowód rejestracyjny, czyli prawo do używania samochodu. Można jednak z dużą dozą tolerancji przyjąć, że chodzi tu o nasze dobro, a także dobro osób postronnych. Co ma jednak wspólnego z jakimkolwiek dobrem zakaz prowadzenia działalności polegającej na korygowaniu licznika przebiegu kilometrów, który Unia ma zamiar wprowadzić w 2018 roku? Tak naprawdę nic, ale mogłoby się wydawać, że nie dotyka to naszej prywatności. A jednak dotyka.
Jeśli na rynku teoretycznie nie będzie można znaleźć fachowca od korygowania liczników* to też nie będzie można ich korygować. Chyba, że nauczymy się to robić samodzielnie. Unia po kryjomu odbiera nam kolejną cząstkę wolności i w dość perfidny sposób wprowadza coś w rodzaju zakazu korygowania licznika we własnym aucie. Ja się tylko pytam dlaczego i po co?
Czy korekta licznika komukolwiek szkodzi? Czy ma coś wspólnego z oszustwem? Jakim prawem ktoś ma za mnie decydować jakie cyferki pojawią się na moim prywatnym liczniku? A co jeśli nowoczesne tablice wskaźników TFT będą się psuły i trzeba będzie je wymienić? Czy zaczerpną one przebieg z komputera samochodu? No bo jeśli nie, to po wymianie trzeba będzie skorygować licznik pokazujący 0 km, a kto to zrobi? Przecież będzie to nielegalne? Czy zamiast korekt liczników, w cenie będzie usługa „wymiany zestawu wskaźników z określonym przebiegiem”?
Państwowe samochody powoli stają się rzeczywistością, bo Unia zastanawia się również nad wprowadzeniem tzw. czarnych skrzynek, które pozwolą na łatwiejsze ustalenie przyczyny wypadku. Tak przynajmniej mówi się oficjalnie. A jakie przepisy wejdą za 30 lat? Zakaz malowania felg na czarno, zakaz przyczepiania breloczka do kluczyka czy określony kolor płynu do spryskiwacza?
Druga sprawa, która mnie poruszyła to temat Pana Stefana Tompsona, który chciałby w Polsce zalegalizować (co za słowo!) przechodzenie przez przejście dla pieszych na czerwonym świetle, jeśli nie jedzie żaden samochód i nie grozi pieszemu niebezpieczeństwo. Nie będę komentował czy jest to dobry czy zły pomysł, ale chciałbym się z Wami podzielić moimi doświadczeniami i wrażeniami gdy poznałem tę sprawę.
Zacznę od tego, że pomysł Pana Stefana nie wziął się znikąd, ale jest zaczerpnięty z Wielkiej Brytanii. Akurat tak się złożyło, że byłem w Anglii miesiąc temu i pamiętam spacer po Londynie, podczas którego nie potrafiłem pojąć, dlaczego ludzie tak nagminnie łamią przepisy i nikt się z tym nie kryje. Dopiero mój przyjaciel powiedział, że czerwone światło nie oznacza zakazu, a jest jedynie ostrzeżeniem. Piesi przechodzą przez jezdnię nawet gdy samochody jadą, ale na przykład nie utrudnia im to ruchu bo jest korek. Nikt nie trąbi i nikt nikogo nie przejeżdża!
Dziwnym było moje doświadczenie polegające na przechodzeniu przez jezdnię na czerwonym świetle w obecności dwóch policjantów w charakterystycznych „doniczkach” na głowie. Uznałem to za dziwny, choć niegłupi przepis. Co więcej, w Anglii jest więcej przepisów pozwalającym obywatelom czuć się odpowiedzialnymi, dorosłymi ludźmi. Wiecie na przykład, że nie ma tam obowiązku używania świateł mijania nawet po zmierzchu jeśli jedzie się drogą oświetloną, a kierowca może prowadzić pojazd mając we krwi 0,8 promila alkoholu? Oznacza to, że możesz jechać do pubu rowerem i tym samym środkiem lokomocji wrócić do domu.
Kilka tygodni po powrocie do Polski Pan Stefan Tompson, któremu w tym miejscu chciałbym podziękować, palnął mnie w łeb i pokazał palcem coś, co powinienem dostrzec już będąc w Anglii. O co chodzi? Otóż dopiero on pokazał mi, że nasze Państwo wychowało mnie na nieodpowiedzialnego idiotę potrafiącego co prawda rozróżniać kolory i przypisywać im określone funkcje informacyjne, ale nie potrafię rozpoznać, czy nadjeżdżający drogą pojazd mnie rozjedzie. Co więcej, jestem tak otępiony, że stoję uczciwie (względem prawa?) na czerwonym świetle nawet wtedy, gdy nic nie jedzie. Do tej pory w takiej sytuacji krzywiłem się gdy ktoś przechodził, ale teraz dzięki panu Panie Tompson wiem, że to ja robiłem z siebie durnia.
Potem jeszcze usłyszałem wypowiedź inspektora Mariusza Sokołowskiego, rzecznika Komendy Głównej Policji, który nie wprost, ale jednak powiedział nam wszystkim, że nie dorośliśmy jeszcze do przechodzenia przez jezdnię. No bo jak można inaczej zrozumieć takie słowa: „Jeśli ta kultura, naszych zachowań na drodze by się poprawiła, wtedy można by było mówić o takim rozwiązaniu. Dzisiaj byłoby to bardzo tragicznie weryfikowane”? A na domiar złego, usłyszałem jeszcze wypowiedź Pana Adama Tarnowskiego. Otóż ten pan, który jest psychologiem transportu stwierdził, że całe życie uczono nas tych głupich zachowań nie po to, abyśmy teraz zmądrzeli. Dlatego lepiej pozostać w tym stanie, w którym się znajdujemy, zamiast robić ludziom „wodę z mózgu”.
Johan Caspar Lavater powiedział, że przyznać się do błędu to nic innego jak przyznać się, że dziś jest się mądrzejszym niż wczoraj. Jednak wydaje mi się, że u nas to nie przejdzie bo jesteśmy zbyt dumni.
w praktyce zmieni się tylko to, że powstanie szara strefa, a usługi będą droższe
*cytaty zaczerpnięto z reportażu Fakty TVN