Nadużywanie określenia hot hatch wypaczyło ideę GTI
Przy okazji tematu tygodnia wzięło mnie na refleksję i cofnięcie się do lat 90. Te jeszcze dobrze pamiętam i miło wspominam hot hatche, które nie są tym, co dziś nam się wmawia. Wszystko wrzucamy do jednego worka, a trzeba odróżnić samochody sportowe od gorących kompaktów.
Volkswagen Golf GTI nigdy nie był moim ulubieńcem, za to do dziś pałam sympatią do francuskich konkurentów. Peugeot 205 GTi pozostaje wciąż jednym z aut moich marzeń, nawet superbrzydki 309 GTi robi na mnie wrażenie. Podoba mi się nowszy Peugeot 306 S16, Citroën Xsara VTS czy Renault Mégane 2.0 16V. Spoza Francji miło wspominam Seata Ibizę GTI, a w Niemczech jestem po stronie Opla i Kadetta GSi, a nie Volkswagena. Tak czy inaczej Golf pozostaje ikoną i to on zapoczątkował ten segment.
Pierwsze GTI było hatchbackiem o lepszych niż inne wersje osiągach. Miał motor 1,6 litra pojemności i moc 110 KM, która była większa o jakieś 50 proc. od średniej dla wszystkich innych jednostek benzynowych. Skrót GTI jest idiotyczny, bo oznacza Gran Turismo Injection, ale idealnie pasuje do samochodu. Wówczas nie używało się określenia hot hatch, które jeszcze lepiej oddaje ideę takich modeli, ale jakoś do dziś nie lubię go używać. Szkoda, że nikt nie wymyślił czegoś lepszego. Wikipedia podpowiada, że termin zrodził się w Wielkiej Brytanii i przyznaję, że dopóki nie zacząłem oglądać programu "Top Gear", nigdy się z nim nie zetknąłem.
Nie zmienia to jednak faktu, że termin ten lepiej oddaje ideę GTI niż skrót GTI. W domyśle jest to hatchback – kompakt lub subkompakt – o dobrych osiągach. Rozwijając myśl, nie chodzi absolutnie o samochód sportowy. Powtórzę, hatchback/kompakt o dobrych osiągach! Czym jest kompakt?
Pomijając kwestię rodzaju nadwozia, jest to samochód do codziennego użytku, cechujący się dużą funkcjonalnością przy niskiej cenie i niewielkich rozmiarach. Posłużmy się znów Wikipedią: „zwarta, kompaktowa budowa zapewniająca jednak względny komfort jazdy dla 4 dorosłych osób i umiarkowanie dużą przestrzeń na bagaż (…) …rodzaj kompromisu pomiędzy samochodami małymi i dużymi.”
Podsumujmy – hot hatch to taki sam samochód jak ma niezbyt zamożny sąsiad, tylko że zamiast silnika ekonomicznego, Twój jest wyposażony w motor o większej mocy. Idąc za tym, producenci od lat 80. zaczęli konkurować z Volkswagenem, który całą tę ideę rozpropagował. Do akcji weszli nie tylko Francuzi, ale także inne rasy, czyli Fordy i Fiaty. Nawet Japończycy to kupili. Tylko, że wtedy nie było takiego wyścigu szczurów jak dziś, więc auta idealnie oddawały sedno sprawy.
Odróżnienie na pierwszy rzut oka Peugeota 309 lub 306 GTI od zwykłego modelu nie jest takie łatwe. To samo dotyczy Citroëna AX i ZX GTI, Renault 19 16V, Seata Ibizy GTI, Opla Kadetta i Astry GSI, Fiata Uno Turbo, Forda Fiesty XR2 czy Escorta RS2000. Popatrzcie na te modele – prawie niczym się nie różnią od ich tanich odpowiedników:
Nie robią wrażenia, prawda? Oto chodzi. Dotyczy to nie tylko wyglądu zewnętrznego, ale także wnętrza. Fotele są normalne, tylko lepiej podpierają na zakrętach, kierownica ma sportową najwyżej średnicę, a tapicerkę wykonano z przyjemniejszych materiałów, wszak za coś ten klient płaci. Jednak ilość miejsca w kabinie, pozycja za kierownicą i przestrzeń bagażnika w ogóle się nie zmieniają. Komfort jazdy jest zachowany, a nieznaczne usztywnienie zawieszenia to oczywistość. Wzorowy hot hatch to samochód, który wygląda jak tani hatchback, a zasuwa jak tanie coupé. Zatem to nie są wzorowe hot hatche:
Budzimy się w teraźniejszości, w której hot hatchami określa się samochody tak sportowe, że trudno tu mówić o pierwotnym Gran Turismo Injection. Jak nazwać Forda Focusa RS dwóch ostatnich generacji, albo Audi RS3, które do niedawna miało więcej mocy niż TT? Pozwólcie, że zauważę, iż Honda Civic Type R wygląda jakby ktoś wyrwał ją bezpośrednio z toru wyścigowego, a Mercedes-AMG A45 ma tyle mocy, ile kilka lat wcześniej oferowało Porsche 911 GT3! Jakoś nigdy nie nazywaliśmy hot hatchem Mitsubishi Lancera Evolution, a także Subaru Imprezy STi, nawet wtedy, gdy rzeczywiście stała się hatchem. Nikomu chyba nie przyszło na myśl, że Clio Sport to ta sama kategoria auta co Clio V6, a Peugeot 205 T16 jest w tej samej lidze co GTI. Więc co poszło nie tak?
To nasza wina, bo to my powinniśmy pilnować tego tematu. Powinniśmy odróżniać Golfa GTI od Golfa R, Focusa ST od Focusa RS czy Audi S3 od RS3. To my dziennikarze jesteśmy temu winni, bo poznawszy określenie hot hatch zaczęliśmy go nadużywać. Gdzieś uciekła wiedza techniczna, bo odróżnienie samochodu o lepszych osiągach od czysto sportowego było naszym obowiązkiem. Powinniśmy patrzeć na wzorzec i tego się trzymać. Powinniśmy być też czujni gdy producent zamiast Sport, GT czy GTI używa literki R, zarezerwowanej przecież dla aut typowo sportowych. Przegapiliśmy to gdzieś w roku 2002.
Volkswagen zaprezentował wtedy Golfa R32, który był oferowany równolegle do klasycznego, wzorcowego GTI. Warto zauważyć, że w tym czasie oferowano Golfa w kilku mocnych wariantach – z silnikiem 1.8 Turbo, a także 2.3 V5 i 2.8 VR6. Ten trzeci motor napędzał wersję której nie oznaczano kodem GTI. A ten był kluczowy. R32 to sportowa maszyna, która pomimo niepozornego wyglądu nie miała wiele wspólnego z klasycznym GTI. 241 KM mocy to o 127 proc. więcej niż średnia w zwykłych odmianach benzynowych i nawet uwzględniając odmiany GTI oraz VR6, to nadal więcej o 70 proc. Dla porównania, klasyczne GTI, nawet w tej najmocniejszej odmianie 180 KM ma o 70 proc. więcej mocy średnia wszystkich zwykłych wersji.
Oczywiście, że taki wskaźnik to żaden wyznacznik, ale Golf R32 nie był hot hatchem według tego, co w latach 80. wymyślili Brytyjczycy. Nie miał bagażnika o takiej samej pojemności jak zwykły Golf, nie oferował komfortu jazdy, choćby zbliżonego do zwykłego kompaktu, a seryjnym wyposażeniem był napęd na cztery koła. Auto było też przełomowe, bo otrzymało przekładnię DSG, ale dziś to bez znaczenia. Jednak wtedy zbliżało go to do samochodów sportowych, a oddalało od GTI.
Potem narodziły się kolejne potworki o mocy przesadnie dużej i zbyt często pojawiające się na Nürburgringu, zamiast ścigać się nielegalnie na ulicy. Producenci pootwierali działy sportowe by tworzyć takie samochody. Z całym szacunkiem, ale jeżeli otwiera się dział sportowy to już jest zwyczajny wyścig na osiągi i moc.
Kulminacją tego zjawiska, które mylnie nazywamy tworzeniem hot hatchy jest chyba Ford Focus RS – maszyna tak zaawansowana technicznie, że nawet Mustang to przy niej prymityw. Nigdy wcześniej, żaden producent nie stworzył czegoś podobnego, co jednocześnie nadal nazywamy hot hatchem. Tymczasem w stajni Forda kryje się, gdzieś w drugim rzędzie prawdziwy hot hatch z krwi i kości w postaci Focusa ST oraz Fiesty ST, choć ten drugi model zaczyna coraz bardziej odbiegać od normy.
Francuzi robią GTI aby utrzymać się w tym wyścigu szczurów, ale to odmiany GT są wzorcowymi hot hatchami – mowa o Renault Mégane GT oraz Peugeot 308 GT. To nimi możemy z powodzeniem jeździć na co dzień, bez cotygodniowych wizyt u kręgarza, lejąc do baku normalne paliwo w normalnych ilościach i pakując do bagażnika normalną porcję zakupów.
Dziś ze względu na niemal wyczynowe, topowe konstrukcje, nazywamy je warm hatchami – kolejne okropne określenie – a tymczasem są to wzorcowe GTI. Tak wzorcowe jak Golf GTI, który do dziś pozostaje tym, czym miał być od 1976 roku przez kolejne 40 lat. I zwrócicie uwagę na to, że Volkswagen stworzył jego hybrydowy odpowiednik GTE, gdzie E oznacza elektryczność zamiast wtrysku. Zasada nazewnictwa pozostaje ta sama, dlatego wzywam do jej utrzymania, a określenia hot hatch pozostawmy Brytyjczykom. Natomiast rasowe maszyny z literkami R (jak rasowe) nazywajmy po imieniu sportowymi. Albo jeszcze inaczej - określenie hot hatch zostawmy im, a prawdziwe GTI nazywajmy GTI. Dopóki będziemy tego pilnować, dopóty będziemy odróżniać GTI od samochodu sportowego ukrytego pod powłoką taniego hatchbacka, czyli wzorzec od jego podróbki.