Jechałem dakarową Toyotą Hilux z Tomkiem Baranowskim. Dobrze, że nie miał pilota
Kiedy wyszedłem z Toyoty Hilux T1 prowadzonej przez Tomka Baranowskiego, myśląc o rajdowych pilotach, zadałem sobie pytanie: "jak oni to wytrzymują?". To był kilkuminutowy test samochodu na około sześciokilometrowej trasie z kierowcą, a czułem się tak, jakbym przeżył w tym czasie kilka wypadków z rzędu.
Nie, nie chodzi o żołądek. Nic mnie też nie bolało, a mój kręgosłup nie musiał znosić potwornych uderzeń o siedzisko fotela. Psychicznie byłem gotowy na więcej, wszak jechałem już osiem lat temu – na prawym fotelu – z Martinem Kaczmarskim jego Mini All4 Racing. Rok temu z Piotrem Sołtysem po Poligonie Drawskim jego Toyotą Land Cruiser T2 czy z Krzysztofem Hołowczycem przygotowaną przez jego zespół Dacią Duster T2.
Nie tylko byłem gotów, lecz chciałem więcej, podpuszczając Tomka, by przewiózł mnie szybciej, niż kiedykolwiek jechałem. I ostatecznie nie wiem, czy przewiózł mnie szybciej, ale to tempo mi wystarczyło, bo podczas tej przejażdżki czułem się jak nigdy dotąd.
Zobacz także
Nigdy też nie bałem się jazd z kierowcami rajdowymi ich sprzętem, bo wiem, że nie jadą na 100 proc. Raz, że jadą z gościem, który nie wiadomo, jak będzie się zachowywał. Dwa – jadą pojazdem, którego nie mogą rozbić, bo straciliby możliwość startu w zawodach. Trzy – w przypadku rajdówek brak pilota to dużo mniejsze tempo. Tak było i w tym przypadku. Tomek Baranowski musiał się niemal zatrzymać w niektórych miejscach, by nie zgubić się na trasie. Dlatego jazda była o jakąś minutę wolniejsza niż z pilotem. Pewnie dzięki temu wytrzymałem do końca.
Bestia z V8 pod maską
Choć Mini John Cooper Works Rally, jakim Hołowczyc wygrał tegoroczne Baja Poland, jest podobnym samochodem do Mini All4 Racing sprzed lat i dokładnie tej samej klasy autem co Toyota Hilux T1 Tomka Baranowskiego, to z technicznego punktu widzenia różnic jest sporo.
Największą jest V8 ryczące pod maską Hiluxa. Na jej tle diesel w Mini, kiedy auto porusza się po strefie serwisowej czy na dojazdówce, bardziej dźwiękiem przypomina wielką maszynę budowlaną czy kombajn rolniczy. W toyocie V8 przypomina pojazdy serii NASCAR.
Również na odcinkach specjalnych jest wielka różnica akustyczna w przejazdach mini i toyoty. Mini brzmi co prawda jak rajdówka, kiedy mija cię z prędkością 150 km/h na Poligonie Drawskim, ale gdy nadjeżdża toyota, to słychać ją dużo wcześniej. W dużo wyższych tonach. I gdy przejeżdża obok, wywołuje dreszcze. Jazgot V8 jest potwornie głośny, ale "nuta" tak przyjemna dla ucha fana motoryzacji, że potem tylko czekasz na kolejną toyotę. Choć w tym roku to w samochodach Mini jechała czołówka rajdu.
Grzechotanie i strzały
Silnik toyoty to niejedyny mechanizm wydający z siebie nieznane z aut drogowych dźwięki. Układ napędowy przy jeździe manewrowej tak grzechocze, jakby do skrzyni biegów wrzucono wiadro nakrętek. Kiedy usłyszałem to po raz pierwszy, myślałem, że to koniec jazdy, że coś się rozpadło. Tomek jednak powiedział, że to normalne. Nie wiem, w jaki zatem sposób załoga rozpoznaje faktyczną awarię napędu.
Na samym początku jazdy słyszałem też głośny i głuchy strzał. Potem następny i następny, jakby ktoś obok auta trenował strzelanie z pistoletu. To z kolei dźwięk zmiany biegów w skrzyni sekwencyjnej. Wyobraź sobie, że siedzisz w aucie i przy każdej zmianie biegu ktoś wali z całej siły młotem w bok nadwozia – tak to się czuje.
A to samochód, który wygrał Dakar
Pomimo tego wszystkiego, warto wiedzieć, że Toyota Hilux w tej specyfikacji wygrała Rajd Dakar w 2019 r. i nadal jest chętnie używana przez kierowców startujących w cyklu Cross Country jako alternatywa dla mini. Właściwie tej klasy samochody to albo te dwa modele, albo budowane od podstaw konstrukcje na bazie aut BMW czy Hummera. A więc jechałem niemal topowym sprzętem, bo jest jeszcze Hilux T1+, który przy tym wygląda jak potwór i na razie dostaje go tylko ścisła czołówka.
W porównaniu z Mini All4 Racing, którym jechałem osiem lat temu, czy nawet z Land Cruiserem, Hilux wydawał mi się bardzo twardy. Nie mogłem mieć jednak bezpośredniego odniesienia, bo jechałem trochę inną trasą. Niemniej spodziewałem się wyższego komfortu zawieszenia, choć wiem, jak to brzmi przy opisie samochodu rajdowego.
Pomyślałem przez chwilę, że być może wynika to z mojej fizycznej zmiany. Wszak upłynęło już osiem lat i przybyło ok. 20 kg, ale patrząc na sylwetkę Macieja Martona, którego fotel na chwilę zająłem, nie sądzę, by chodziło o te dodatkowe kilogramy.
– Teraz na przykład muszę już robić intensywne treningi w siłowni, by wytrzymać samą jazdę i jej tempo – zresztą, sam wiesz – powiedział mi podczas wywiadu udzielonego po przejażdżce Tomek, który jeździ Hiluxem od niedawna. Dla niego samego, choć bierze czynny udział w rajdach, jazda toyotą jest wyzwaniem fizycznym.
Zdecydowanie trzeba trenować, najlepiej chyba... wypadki samochodowe? Bo podczas jazdy czułem się dokładnie tak, jakbym brał udział w wielu zderzeniach w krótkim czasie. Moje ciało nie uderzało w nic twardego, ale przypięte mocno do fotela pasami zaczynało się poddawać po 4-5 minutach, kiedy po wertepach łamiących zawieszenie w normalnym samochodzie jechaliśmy z prędkością 70-80 km/h.
Zobacz także
Jak to się odpycha!
To zrobiło na mnie największe wrażenie. Wśród miłośników motoryzacji "odpycha się" to nic innego jak "przyspiesza".
Tomek jechał bez pilota na nieznanej sobie jeszcze trasie, dlatego w kilku miejscach zwolnił niemal do zera, zwłaszcza na rozjazdach, by zorientować się, czy dobrze jedzie. Dla mnie na plus, bo gdyby jechał tak jak z pilotem, byłoby dużo szybciej, ale i dzięki temu miałem cenne doświadczenie.
Kiedy auto prawie stawało, licznik pokazywał jakieś kilkanaście kilometrów na godzinę i kierowca już wiedział, jak jechać, wciskał gaz w podłogę na pierwszym biegu. To, co się wówczas działo, można bez ogródek nazwać odpychaniem.
Opony tak wgryzały się w piach, a silnik tak chętnie wchodził na obroty, że następował dosłownie skok. Coś jak start sportowym samochodem z systemem launch control. Tylko takie auta robią to na asfalcie. Toyota po prostu w sekundę była już kilkanaście metrów dalej i dopiero po chwili było czuć to, co nazywamy przyspieszaniem – to wcześniejsze to dosłownie odepchnięcie się od gruntu.
Jak oni to wytrzymują?
Na koniec jazdy byłem na krótki czas wyłączony. Mój organizm zaczynał się zbierać do kupy, myśli wracały do głowy, a spięte wcześniej mięśnie odpuszczały. Tomek miał lepiej, bo trzymał się kierownicy i wiedział, na co za chwilę trafią koła.
Ja myślami odpłynąłem na moment w kierunku roli pilota. Być może czytanie w tym czasie notatek pomaga, ale ja nie potrafiłbym nawet przeczytać własnego imienia. Przez jakąś godzinę mój organizm dochodził do siebie, a jechałem kilka minut. Nie wiem, jak miałbym wytrzymać przez 20 minut, a co dopiero przez kilka godzin, jak na dakarowym maratonie.
– Czasami są takie momenty na odcinku specjalnym, np. długie proste, kiedy trzeba po prostu odpocząć, bo nawet kierowca nie dałby rady – powiedział mi Tomek Baranowski.
Słusznie. Ja nie dałbym rady, gdyby ten odcinek trwał 10 minut dłużej.