Jak zmieniło mnie życie w Warszawie
Stojąc czterdziestą szóstą minutę w korku o poranku, usłyszałem w radiu audycję o książce pt. "Zachłanni". Już wcześniej czytałem o niej kilka zdań, zaciekawiła mnie, tym chętniej wsłuchałem się, co ma do powiedzenia autorka. A później, ciężko pracując, zastanawiałem się jak na mnie wpłynęła przeprowadzka do wielkiego miasta - Warszawy.
09.12.2014 | aktual.: 02.10.2022 13:13
Urodzony w mieście wojewódzkim (za czasów, kiedy Polska składała się z czterdziestu dziewięciu województw), studiujący w mieście wojewódzkim (kiedy już składała się z szesnastu), na studia podyplomowe i do pracy przyjechał do miasta wojewódzkiego - tym razem już stołecznego.
Niedawno minęły 4 lata jak tu mieszkam, żyję, pracuję, płacę podatki, głosuję, jeżdżę, poznaję, kombinuję, dostaje mandaty, unikam mandatów, pije, trzeźwieję i tankuję.
Zgodnie z moim własnym rozumieniem III zasady dynamiki Newtona, Warszawa działa na mnie jakąś siłą, a ja się zawzięcie przeciwstawiam moją siłą. Tysiące aut które mijam każdego dnia wpływa na mnie, a ja moim zachowaniem, moim uporem wpływam w jakiś nikły sposób na ten wielki żywy organizm jakim jest stolica. Ja się trochę zmieniam, Warszawa mam nadzieję odrobinę też się zmienia.
Bez wątpienia jestem innym człowiekiem-kierowcą niż byłem przed wprowadzeniem się tutaj. Co się zmieniło, dlaczego, czy na lepsze? W kilku luźnych słowach się z Wami podzielę.
- Pojęcie czasu. Ile to jest "długo" dojeżdżać do pracy? Ile to jest "długo" przez miasto? Ile to jest "długo szukać" miejsca parkingowego?
Trasa, która pokonuje dwa razy dziennie ma 11 km. Żeby dojechać na dziewiątą, muszę wyjechać najpóźniej o ósmej zero zero. Średnia prędkość wskazywana przez komputer rzadko kiedy przekracza 15km/h. Musi to być albo jakaś specjalna okazja typu 10 listopada poniedziałek, albo weekend i kończenie projektu na poniedziałek. Najtrafniejszym pojęciem określającym to co się u mnie dzieje rano jest "stoję do pracy, siedząc, jadąc".
Kilka weekendów temu odwiedził mnie brat z rodziną. Obiad w centrum, jakiś spacer, taki wiecie - luz blues turystyka. Z racji ilości osób jeździliśmy jego wehikułem - limuzyną o powierzchni 9.6 m2. Krążyliśmy po Śródmieściu ponad kwadrans - w niedzielę - ja coś opowiadałem i cały czas szukałem miejsca parkingowego. Rzecz dla mnie najzupełniej normalna - przyzwyczaiłem się, że szukanie miejsca trwa nieraz dłużej niż dojazd z moich peryferii. Dopiero zderzenie się z tą rzeczywistością i komentarz brata uświadomił mi patologie tej sytuacji.
No chyba, że gramy nie fair, i jesteśmy świniami. Świn pełno. Np. na Kruczej, w tygodniu, na światłach awaryjnych - zaparkowani gdziekolwiek. Niestety im droższe auto - tym większa świnia. Nie ma co się dziwić. 100 zł zaboli mniej posiadacza Bentleya niż posiadacza Żuka.
Inną kwestią są zatory. Warto zrobić wszystko, żeby w piątek po południu nie znaleźć się na jednokierunkowych uliczkach na tyłach domów towarowych centrum. Jeżeli już coś pójdzie nie tak i wylądujemy tam w tym mrocznym okresie, to możemy śmiało wysłać pasażera po kebab albo zamówić pizzę dowiezioną skuterem w korek do konkretnego auta (zrobione - dokonane - zaliczone - zjedzone).
Kilka tygodni temu siedmiuset metrowy odcinek Marszałkowska-Sienkiewicza-Zgoda do Alei Jerozolimskich, który wg. Google powinien zająć 2 minuty, zajął mi 45 minut (!). Wielkie szczęście, że nie chciało mi się siku, bo to by był prawdziwy problem. Ani zjechać, ani zaparkować, ani ruszyć, ani cofnąć. Nic, tylko gorzko zapłakać i zsikać się w majtki. Ewentualnie zagrać vabank i wyskoczyć z auta w korku do jakiejś knajpy, licząc, że Stau nie drgnie.
Były nerwy - minęły nerwy. Zawsze mam w aucie książkę, ładowarkę do telefonu, kilka filmów na DVD (tylko w Sputniku II, Sputnik III nie ma takiej opcji) i pen drive z kilkoma audiobookami. Znakomitą robotę robi duży pakiet internetowy w telefonie i oglądanie Discovery na YT. Teraz korki w rodzinnym mieście powodują co najwyżej uśmiech pełen politowania. Hallo...tyle to ja stoję do wyjazdu z garażu...
- Pojęcie tolerancji. Kretyńskie sytuacje. Wymuszenia. Janusze. Złośliwości. Szeryfowie w Daewoo. Wpychanie się. Agresja. To codzienność. Często to rozumiem. Mieszkasz tu od 70 lat i pamiętasz jak Towarzysz Stalin budował Pałac Kultury - denerwują Cie te korki. Albo opcja bliższa współczesności - wyjeżdżasz godzinę wcześniej, żeby dojechać na spotkanie o określonej godzinie, a tu się okazuje, że jeden z pasów nie działa, bo stoi TIR na awaryjnych i zamiast w zwyczajowe czterdzieści minut przejechać tych kilka kilometrów, to jedziesz je godzinę dwadzieścia. Więc ruszasz pełną bombą jak zrobi Ci się kawałek wolnego (tak z osiem metrów) i hamujesz testując ABS. W końcu nie po to kupowałeś mocniejszy silnik w swoim białym transporterze, żeby się ślamazarzyć. Bo może szybciej dojedziesz.
Albo jedziesz środkowym pasem dużej drogi, tak na oko 80-90 czyli tempem wszystkich dookoła. I nagle jakiś świr z bujną wyobraźnią przejeżdża ze skrajnego lewego na skrajny prawy. Normalnym byłoby, że na światłach podchodzisz i próbujesz wytłumaczyć błąd, ale jak taka sytuacja zdarza się trzeci raz w tym miesiącu, to zwyczajnie Ci się nie chce.
- Jedna z podstawowych zasad wpojonych mi przez starszego brata brzmiała "zawsze trzymaj odstęp". Błąd! Tu nie można trzymać odstępu, bo jakiś chytry pejs wykorzysta lukę i CI WJEDZIE. Jeśli chcesz mieć przed sobą bezpieczny odstęp, to nigdy nigdzie nie dojedziesz. Bo zawsze będziesz stał. W szczególności na pasach do skrętu trzeba trzymać centymetrowe odstępy, bo zwyczaj dojeżdżania do skrzyżowania wolnym pasem, i zmiana na ten zakorkowany w ostatnim momencie (wymuszając albo się wpychając) to nagminne zjawisko.
- Tu naprawdę jeździ się dynamicznie! Nie wiem czy to gest solidarności z innymi kierowcami, zwyczaj, obyczaj czy po prostu przypadek który dzieje się codziennie non stop, ale tu nie czeka się kilka sekund na zielonym zanim się ruszy! Wydaje mi się, że szczególnie docenieni powinni być kierowcy włączający się z Postępu w Marynarską, albo z Domaniewskiej w Wołoską. Oni mają chyba jakiś specjalny system, nie wiem, każdy z nich z zapiętym launch control i czeka na pomarańczowe żeby wystrzelić, ALBOCO. Tak to widzę. Doceniam. Dziękuję.
Za to jak wracam do rodzinnego miasta, to mnie szlag trafia. Stoję drugi na światłach, zapala się pomarańczowe, ja już puszczam lekko sprzęgło, ruszam ... i hamuje. Zatrzymuje się. Czekam. I ruszam znowu.
Przy okazji 1 listopada jak wiozłem rodzinę na grobing, to aż głupio mi było. Robiłem kangurka jak kierowca-żółtodziub, bo ludzie zanim ruszą na zielonym to mówią sobie w głowie: ''One mississippi. Two mississippi. Three mississippi. Zapinam jedynkę. Oj, to wsteczny! Ok trafiłem, jedynka." Tak to właśnie widzę.
- Spowszedniały mi drogie auta. Świeżo po przyjeździe liczyłem dziewięćsetjedenastki, które spotkałem w ciągu dnia, i każda z nich była dla mnie wielkim wydarzeniem. Zwalniałem, obracałem się, a jeśli stała - to oglądałem. Kilka lat pławienia się cudzym bogactwem sprawiło, że jestem mniej czuły na piękno. Trochę żal, ale nie wszystkie zmiany idą ku lepszemu. Ale jak śliczna 911 993 stoi przed blokiem, to okrążę kilka razy i w rurze wydechowej się przejrzę.
- Uzyskałem też tytuł "samozwańczego absolutnego mistrza parkowania". Zatoczka tyłem, bokiem, przodem albo upside down. Przejeżdżając ok. 30km/h koło miejsca parkingowego potrafię ocenić czy się zmieszczę, później szybki wsteczny i w oka mgnieniu wciskam się w szczelinę. Trochę się chwalę, a trochę chełpię. Ale tak jest.
- Zderzenie się z pojęciem dystansu było równie brutalne, co z pojęciem czasu. Jak wprowadziłem się do miasta, to nie miałem jeszcze łazienki. Co wieczór jeździłem z południowej dzielnicy siedemnaście kilometrów w jedną stronę, żeby wziąć prysznic. Do Ikei mam dwadzieścia trzy kilometry, do ścisłego centrum dwanaście, a na północny skrawek miasta dwadzieścia dziewięć (drogami, nie linią prostą). Jak w ciągu dnia mam coś do załatwienia w różnych częściach miasta, to pod wieczór auto jest bardziej doświadczone o 100 km. Po mieście.
- Pokora. Nigdy nie wiesz, kogo spotkasz. Podczas jednej z letnich "NocnychJazdBessęsu", świeżym jeszcze Sputnikiem III wystrzeliłem spod świateł (3 pasy, środek nocy, raczej bezpiecznie) i totalnie niczego nie spodziewając zostałem WCIĄGNIĘTY przez białe Volvo kombi. Dwie sygnalizacje świetlne później okazało się, że ma swapa z wersji R. Podejrzewam, że gdybym był wyścigolubny, to o wiele częściej dostawałbym tzw. baty. Choć będąc ścigantem pewnie nie zdecydowałbym się na to auto, bo 7 sekund do setki to w Warszawie trochę lepiej niż Ikarus. Przegubowy. Pełno tu przeróżnych uturbinionych sleeperów, ale to jedna z pozytywnych stron tego miasta.
Wszystko płynie. Mnóstwo ludzi tu przyjeżdża, mnóstwo ludzi stąd wyjeżdża, Warszawa za rok może być innym miastem niż ta rok temu. Tak samo ja za rok mogę być innym kierowcą niż byłem rok temu. Wszyscy na siebie wpływamy, i bardzo mi się to podoba.