Jak gwiazdor Hollywood zwyciężył w Le Mans: w cztery oczy z Patrickiem Dempseyem
Najlepiej znany jako neurochirurg Derek "McDreamy" Shepherd z amerykańskiego serialu "Chirurdzy" (ang. "Grey's Anatomy"), celebryta i milioner. Od ostatniego weekendu – zwycięzca 24h Le Mans. Od urodzenia – zapaleniec motoryzacji. Z Patrickiem Dempseyem rozmawiamy o jego barwnym życiu, w którym numerem 1 zawsze były samochody.
24.06.2018 | aktual.: 30.03.2023 12:52
Nawet jeśli serial o perypetiach Seattle Grace Hospital nie zdobył w Polsce aż tak wszechogarniającej popularności jak w USA, to i tak istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że Patricka Dempseya znacie z ekranów kin i telewizorów. Podczas swojej długiej kariery grał między innymi obok Reese Witherspoon w "Dziewczynie z Alabamy", "20 000 mil podwodnej żeglugi" czy "Transformersach". Możecie go kojarzyć także z roli Jacka Qwanta, jednej z głównych postaci trzeciej części "Bridget Jones".
W padoku Le Mans jest jednak kimś zupełnie innym. Dempsey bowiem równolegle ze swoją karierą aktorską już od około dekady prowadzi także namiętny romans z motosportem. Najpierw przez wiele lat był kierowcą wyścigowym i to z zupełnie dobrymi wynikami (trzecie miejsce w klasie LMP2 w sezonie 2012 American Le Mans Series, drugie miejsce w Le Mans w klasie GTE Am w roku 2015). Od dwóch lat przygodę z wyścigami kontynuuje jako szef zespołu. Zaczynam więc od naturalnie nasuwającego się w pierwszej kolejności pytania.
Mateusz Żuchowski: jak to możliwe, że notujesz tak wielkie osiągnięcia na tak różnych polach?
Patrick Dempsey: Mam po prostu dużo szczęścia – głównie do ludzi. Tak w filmach, jak i w wyścigach jestem otoczony wspaniałym zespołem. Sukces jest wypadkową wielu rzeczy – na pewno trzeba go naprawdę chcieć. Tylko wtedy człowiek potrafi ciężko pracować i w całości poświęcić się danej sprawie. To chyba nazywa się pasja.
Jest jednak jeszcze jeden czynnik, który jest kluczowy do osiągnięcia sukcesu na jakimkolwiek polu, o którym dziś już bardzo mało kto pamięta. To cierpliwość. Każdy może osiągnąć wielkie rzeczy, jeśli tylko potrafi wytrwać w swoim postanowieniu. Ja miałem to szczęście, że... rozpoznano u mnie dysleksję. To ona nauczyła mnie, żeby zawsze iść dalej naprzód i ciężko pracować mimo przeciwności losu. Dysleksja to oczywiście duże obciążenie, ale to ona także ukształtowała mnie takim, jakim teraz jestem.
W swoim życiu podejmowałeś decyzje, które pokazywały, że masz charakter. Zakończyłeś swój udział w "Grey's Anatomy", gdy serial nadal cieszył się ogromną popularnością i przeszedłeś z pozycji aktora na producenta filmów. W wyścigach także odnajdujesz się w nowej roli już nie kierowcy, a kierownika zespołu.
No tak, ale w życiu chodzi o zmiany! Wygrywa ten, kto potrafi się lepiej do nich przystosować. Musisz się zmieniać, by dalej się rozwijać. To naturalna kolej rzeczy. W pewnym momencie zrozumiałem, że by naprawdę coś osiągnąć w wyścigach, muszę poświęcić swoją karierę aktorską. Mam za sobą jedenaście serialowych sezonów. Miałem poczucie, że na tym froncie zrobiłem już wszystko, co było do zrobienia i byłem gotów na postawienie kolejnego kroku. Wiem, że było to trudne dla wielu widzów, ale absolutnie nie żałuję swojej decyzji.
Zawsze chciałeś się ścigać?
O tak! Ścigałem się już jako bardzo mały dzieciak, ale wtedy jeszcze w zawodach narciarskich. Zawsze oglądałem jednak też wyścigi samochodowe. Do tego stopnia, że moja żona – teraz pewnie tego żałuje – powiedziała mi w jeden weekend, że skoro te wyścigi tak mi się podobają, to żebym zlazł z tej kanapy i zaczął to robić. I zacząłem.
Teraz jesteś bardziej człowiekiem filmów czy wyścigów?
Nie zastanawiam się nad tym – idę po prostu za głosem serca. Nie potrafię nawet opisać słowami, jak szczęśliwy jestem, że mogę być częścią świata motosportu, być tutaj w Le Mans ze swoim własnym zespołem. To jest to, co się dla mnie liczy w życiu.
Nawet w świecie filmu także daję upust swojej pasji do motosportu. Teraz częściej już jestem producentem niż aktorem i w końcu dzięki temu udało mi się po wielu latach doprowadzić do powstania filmu na bazie rewelacyjnej noweli "Sztuka ścigania się w deszczu" Gartha Steina. W poniedziałek, od razu po wyścigu, wsiadam w samolot i lecę do Vancouver, gdzie zaczynamy zdjęcia. Przed nami ponad miesiąc na planie – będzie dużo ścigania! Filmy i samochody to dla mnie idealne połączenie.
Tak samo wyglądało to dla Paula Newmana czy Steve'a McQueena. Czujesz się trochę takim McQueenem dzisiejszych czasów?
Podobnie jak oni, mam wielką pasję do szybkich samochodów i podobnie jak oni, wywodzę się z Hollywood, ale na tym podobieństwa się kończą. Paul i Steve wyprzedzali swoje czasy, byli ludźmi z innego świata. Paul był naprawdę rewelacyjnym kierowcą wyścigowym. W Le Mans startował raz – ja mam na koncie cztery starty, więc chociaż w jednej kategorii jestem od niego lepszy – ale on notował zdecydowanie lepsze wyniki ode mnie.
Steve McQueen z kolei był niezwykłym facetem. Wygrał dwunastogodzinny wyścig w Sebring ze złamaną stopą. Nagrał film w czasie trwania wyścigu Le Mans. Sam fakt, że czasem jestem wymieniany w jednym zdaniu z tymi gośćmi to dla mnie niesłychany zaszczyt, ale w żaden sposób nie można mnie do nich porównać.
Macie jednak jeszcze jedną wspólną cechę – słabość do Porsche.
Tak, Porsche to miłość mojego życia. Gdy udało mi się złapać rolę w pierwszej poważniejszej produkcji – filmie "Nie kupisz miłości" w roku 1987 – całą swoją gażę zaniosłem od razu do salonu Porsche i kupiłem sobie 964. Teraz moja kolekcja aut tej marki jest dużo liczniejsza. Mam rewelacyjne czarne 356, ale dalej poluję na wczesne 911.
911 towarzyszy mi całe życie. Gdy byłem jeszcze mały, zostawałem często u kolegi, który nad łóżkiem miał plakat z 930 Turbo z 1979 roku. Pamiętam, gdy widziałem je u niego po raz pierwszy. Pomyślałem sobie – łał, co to u licha jest, wygląda jak z innego świata!
By teraz być z Porsche na Le Mans, by kontynuować tę spuściznę... [tutaj Dempsey się autentycznie wzrusza i głos mu się załamuje – przyp. red.] Wiesz, marzysz o momentach takich jak ten. Myślisz o nich przed snem. Nie ma dnia, bym nie myślał o wyścigach. Czas spędzony z Porsche na pewno odegrał wielką rolę w moim życiu i zmienił mnie jako człowieka.
Porsche dziś to jednak już wielka korporacja – jest w niej jeszcze miejsce na taki romantyzm jak za dawnych czasów?
Absolutnie! Spójrz tylko na to, co się dzieje na Le Mans. W naszym zespole panuje atmosfera braterstwa. Wszyscy tutaj są nie dlatego, żeby odwalić robotę – przyciągnęła ich tu pasja do wyścigów. Wszyscy od zarządu Porsche po osoby w kuchni i mechaników mają ten sam cel. W tym roku mamy w stawce aż dziesięć 911 RSR i czujemy się wokół nich jak wielka rodzina, która się wzajemnie wspiera. To dla nas o wiele więcej niż tylko jeżdżenie samochodem w kółko.
Jakie cele stawiasz sobie przed tym Le Mans osobiście?
W tym roku dysponujemy samochodem i załogą, z którą naprawdę możemy osiągnąć wielkie rzeczy. Czy to będzie nasz dzień? To leży wyłącznie w rękach bogów wyścigów. Ja wiem tylko, że musimy być perfekcyjnie przygotowani i nie popełnić najmniejszego błędu. Oczywiście, że marzę o tym, by stanąć na najwyższym stopniu podium wraz ze swoimi kierowcami. W roku, w którym Porsche świętuje siedemdziesięciolecie swojego istnienia, dla takiego fana marki jak ja nie mogłoby się przytrafić nic lepszego.
I rzeczywiście – w niedzielne popołudnie Dempsey nie musiał odgrywać swojej ogromnej radości. Naprawdę był to najszczęśliwszy dzień w jego życiu. Porsche 911 RSR z numerem 77 zespołu Dempsey Proton Racing kontrolowało przebieg wyścigu przez całą dobę i pewnie sięgnęło po zwycięstwo w klasie GTE Am. Amerykański aktor dopisał tym samym kolejny rozdział w historii tej niemieckiej marki. Słuchając go jestem w stanie sobie wyobrazić, że puchar Le Mans 24h będzie zajmował w jego domu dużo ważniejsze miejsce niż jakakolwiek Kryształowa Statuetka, czy inne nagrody przyznawane przez środowisko filmowe.