Gdybym był ukraińskim oligarchą [JC]
Świat mediów obecnie zwariował na punkcie Ukrainy. Jako, że jest to jednak z gruntu rubryka apolityczna będzie wolna od wszelkich stanowisk i dywagacji. Faktem jest jednak, że ten kraj ma wielu naprawdę bogatych ludzi. I nie mam tu na myśli tego, że ktoś ma Ferrari, Lamborghini czy Veyrona. Albo nawet tego, że ma te trzy auta w swoim garażu.
26.03.2015 | aktual.: 02.10.2022 10:36
O fortunie prezydenta krążą legendy. Już nie chodzi o posiadłość większą niż powierzchnia Monako, wybieg dla niedźwiedzi, greckie ruiny czy złoty sedes. To co przemawia do umysłu nie tylko automaniaka to kolekcja samochodów. Ukraiński polityk w swojej posiadłości trzymał przeszło siedemdziesiąt różnych modeli. Niektóre z nich na pewno sporo paliły, więc wybudował obok własną stację benzynową.
Lista samochodów jest naprawdę bogata. Jest pancerny Knight XV, kilka Mercedesów – SEC, G, S, SLS. Oldschoolowy Bentley Brooklands czy terenoodporny Range Rover. Nawet kilka starych Rolls-Royce’ów. Prezydentowi Ukrainy nieobce były również limuzyny Ził, GAZ-y, Zaporożce, Trabanty czy amerykańskie klasyki. To wszystko kryło się w solidnej hali, która bardzie przypominała lotniskowy garaż.
W tak momentach wyobraźnia pracuje. I to sprawiło, że przyszło mi na myśl żeby stworzyć własną listę.
W pierwszej zobaczyłem długi zwój zapisanych kolejno samochodów i jeszcze większych pomieszczeń do ich przechowywania.
Pomyślcie tylko, że macie obrzydliwie dużo pieniędzy i te wszystkie klasyki czekają tylko na małą rundkę po miejscowym torze a’la Goodwood. Ferrari Daytona, F50, 288 GTO, 250 GTO. Lamborghini Miura, Countach, Aston Martin DB5, Mustang GT500, Bugatti EB110 i Type 57SC, Jaguar XJ220 i E-Type, Porsche 959, Mercedes Gullwing, AC Cobra, Ford GT40, Bentley Le Mans Tourer, Hennessey Venom GT, Maybach Exelero. To tylko kilka przykładów starszej motoryzacji. A przecież mamy świetne Ferrari 458 Speciale, Lamborghini Aventador, piękną Alfę Romeo 8C czy zawadiackiego Aston Martina Vanquish. I jeszcze zostają drobne na kilka Veyronów plus dożywotni zapas paliwa.
Każdy z pewnością stworzył by podobną listę i garaż marzeń. Jednak w tym szczęściu jest pewien problem i nie chodzi tu wcale o koszty związane z ubezpieczeniem.
Otóż samochody są po to żeby nimi jeździć, żeby rozkoszować się kolejnymi kilometrami w niedzielny poranek przy słonecznej pogodzie w pięknej scenerii północnych Włoch. Perspektywa jeżdżenia codziennie innym samochodem wydaje się kusząca. Ale czy nie bylibyście rozczarowani, gdyby kolejna rundka w 250 GTO miała nastąpić dopiero za rok? Jasne, można by nagiąć kalendarz, ale wtedy Jaguar E-Type byłby wyjątkowo smutny. Reszta również nie byłaby zbyt zadowolona. Zostały przecież stworzone do beztroskich harców i pokonywania setek kilometrów by kierowca poczuł się przez chwilę wyjątkowy. To tak jakbyście mieli kilka psów a z każdym bawili się w inny dzień, a nie ma nic gorszego niż wzrok smutnego spaniela. Doszlibyście do momentu, w którym zmiana samochodu przypominałaby pit-stop w Formule 1, a wasze serce byłoby rozdarte.
Po krótkim namyśle można by ograniczyć listę do jednego samochodu z każdego kontynentu, ale wtedy zostalibyście z plastikową Corvettą zamiast Aston Martina DB5. Osobiście wolałbym się czuć jak James Bond a nie Jack Ryan. Wybór jest ciężki i wyjątkowo niewdzięczny.
Poza tym większość z tych samochodów nie sprawdziłaby się zbyt dobrze w codziennej jeździe do sklepu. Nie są zbyt bezpieczne ani wygodne, a zakupy trzeba by ograniczać do kupowania pieczywa w formie okruszków. Na co dzień świetnie sprawdziłby się Mercedes G 6X6, jest duży, bezpieczny i wjedzie wszędzie. Do wypadów na tor idealne byłoby Ferrari F40. Lekkie, mocne i bardzo zwinne. Tylko, że ciągle towarzyszyłaby mi nieznośna myśl, że może jeszcze jeden. I kolejny. I następny. W końcu jest taki ładny i lśniący. A ten ma ponadczasowe linie. Po tygodniu miałbym permanentne bóle głowy, a najdalej po miesiącu wylądowałbym w wariatkowie. Z tego wszystkiego wolę sedes. Nie złoty, karbonowy.