Zainteresowanie off‑roadem rośnie i ceny terenówek także. Nie tylko przez pandemię
Przez miniony rok wyraźnie widać wzrost cen samochodów terenowych, co jest odpowiedzią na większą popularność off-roadu, jako alternatywnego sposobu spędzania wolnego czasu. Ludzie w czasie pandemii chcą się bawić na powietrzu, co widać po autach, jakimi przyjeżdżają w teren.
04.05.2021 | aktual.: 14.03.2023 16:34
Zainteresowanie off-roadem i alternatywnymi sposobami spędzania czasu na wolnym powietrzu rośnie. To poniekąd efekt pandemii, która wiele osób odcięła od ulubionych form aktywności, a także od kontaktu z ludźmi w barach i restauracjach oraz imprezach masowych. Jest też inny powód – wielu nie chce lub nie może wyjechać na zagraniczne wakacje, a pieniądze na to przeznaczone lokują w coś innego.
Wzrost popularności off-roadu obserwuję od miesięcy. W miejscach, w których spotykają się nieoficjalnie off-roadowcy i w których sam bywam, widać coraz większą różnorodność. Pojawiają się między innymi auta, które nie są specjalnie przygotowane do jazdy w terenie, a nawet SUV-y, które się do tego – przynajmniej teoretycznie – nie nadają.
W środowisku mówi się dość jednoznacznie o wzroście cen samochodów terenowych, szczególnie tych najtańszych, które dają możliwość rozpoczęcia przygody w off-roadzie. Jest kilka czynników, które na to wpływają.
Dlaczego terenówki drożeją?
Panuje tu prosta, znana od dawna ekonomiczna zasada zależności podaży i popytu. Im chętniej ludzie kupują terenówki, tym jest ich mniej, a sprzedający, widząc wzrost zainteresowania, podnoszą ceny. Pandemia jest tylko jednym z czynników - wcale nie najważniejszym.
Kluczowym jest starzejący się park samochodów terenowych w niskiej cenie. Używanie ich w terenie bardzo przyspiesza zużycie, zwłaszcza korozję, stąd duże braki na rynku tanich aut, w których nie trzeba wykonywać napraw blacharskich. Dotyczy to głównie modeli z przełomu lat 80. i 90., czyli z najlepszego dla terenówek okresu, ale i szczególnie wrażliwych na rdzę.
Rynek mocno podzielił się też na samochody w stanie "do napraw" lub "do zajeżdżenia" oraz auta w stanie dobrym. Znakomicie widać to na przykładzie popularnych, prostych terenówek, jak jeep cherokee XJ czy land rover discovery I i II.
O ile modele w stanie agonalnym nadal kosztują mniej niż 10 tys. zł, o tyle zdrowe/ładne egzemplarze wycenia się już na min. 20 tys. zł, a realnie, by kupić dobre auto, trzeba na to przeznaczyć ok. 30 tys. zł. Jeszcze rok, dwa lata temu było to nie do pomyślenia w przypadku discovery I, a cherokee xj w takiej cenie były opisywane jako "stan kolekcjonerski".
Interesująco wygląda temat samochodów terenowych do wszystkiego, czyli takich, które wjadą w teren, można nimi jeździć na co dzień, ale i turystycznie. Poza wspomnianymi jest jeszcze jeep cherokee kj, który od lat był najtańszą przepustką do posiadania terenowego jeepa. Rok temu za taki model trzeba było zapłacić do 15 tys. zł, a z kwotą 20 tys. zł można było swobodnie przebierać. Dziś 15 tys. zł to poziom minimum, ale lepiej mieć ok. 20 tys. zł, by wybór był jako taki.
Wyraźnie podrożał jeep grand cherokee ZJ, najbardziej wszechstronny z tańszych modeli tej marki. Rok temu można było jeździć i oglądać samochody do 20-25 tys. zł. Dziś w tej kwocie wybór jest niewielki, a podobne jak rok temu ładne auta wycenia się na blisko 30 tys. zł. Co ciekawe, rok temu był to raczej górny pułap dla tego modelu, nie licząc pojedynczych wyjątków. Dziś wzrósł on do 50 tys. zł.
Nieznacznie, ale jednak podrożał mniej popularny hyundai galoper, który jest koreańsko-japońską alternatywą dla cherokee KJ. Podobnie jest fordem explorerem. Rok temu za 15 tys. zł można było kupić sensowne auto, dziś trzeba mieć minimum 20 tys. zł.
Zobacz także
Najlepsze już nie stanieją
Ładne egzemplarze suzuki samuraia można było kupić za 15 tys. zł. Dziś jest to absolutne minimum, by kupić egzemplarz przypominający fabryczny, który wyglądem sugeruje szansę na pozytywny wynik badania technicznego. Ładne sztuki zaczynają się od 20 tys. zł. Jest to samochód, który co prawda z wszechstronnością nie ma nic wspólnego, ale koszty jego posiadania i jazdy w trudnym terenie są minimalne w porównaniu z konkurencją. To jego największa zaleta.
Co ciekawe, takiego wzrostu cen nie da się zaobserwować na przykładzie suzuki jimny, czyli młodszego brata samuraia. Jest postrzegany jako delikatniejszy, a do tego pomimo młodszego wieku ma ogromne problemy z korozją i znalezienie egzemplarza z całą ramą jest trudne. Jednak póki samurai jest na rynku, jimny nie zdrożeje.
Co innego nissan patrol, który już teraz może być postrzegany jako inwestycja. 4 lata temu za 15 tys. zł można było kupić sensowne auto. Rok temu wystarczyło 20-30 tys. zł, by znaleźć całkiem ładną sztukę. Dziś za samochód w podobnym stanie trzeba zapłacić minimum 30 tys. zł, ale najlepiej mieć ok. 40 tys. zł.
Kolejnym przykładem mogą być tańsze egzemplarze toyoty land cruiser prado, którą do niedawna można było kupić za ok. 20 tys. zł. Dziś trzeba mieć minimum 25 tys. zł, a najlepiej 30 tys. zł, by nie kupić auta pułapki. To samo dotyczy starszej serii 70, tylko że tu ceny ładnych egzemplarzy wzrosły dwukrotnie. Aut jest coraz mniej i coraz drożej się je naprawia.
Co prawda o jeepach już wspominałem, ale dodam jeszcze jedno. Choć nie są to modele uważane za najlepsze, to marka oraz status coraz mocniej zbliżający je do klasyka sprawia, że ładne egzemplarze będą utrzymywały wysoki poziom cen. Mowa o modelach cherokee XJ oraz grand cherokee ZJ, które dziś można kupić za ok. 35-40 tys. zł. Jeśli nie wjadą w teren, nie stracą za mocno na wartości, a w dłuższym okresie mogą znacząco podrożeć. Za granicą ładne auta kosztują już nawet ponad 50 tys. zł.
Jakie terenówki nie podrożały?
Na szczęście widać także stabilizację cen niektórych modeli. Dotyczy to m.in. opla frontery. Mam wrażenie, że importerzy samochodów sprawnie odpowiedzieli na popyt i rynek jest dziś bogatszy niż jeszcze rok czy dwa lata temu, dzięki czemu ceny pozostają na podobnym poziomie. Duży jest wybór samochodów do 15 tys. zł, podobnie jak mniej popularnego modelu Monterey.
Nie podrożały auta, które nie słyną z wysokiej trwałości, za to drogo się je naprawia. Mowa o jeepie grand cherokee WJ oraz mitsubishi pajero III. Niestety propozycje za 15-20 tys. zł to samochody z roku na rok w coraz gorszym stanie, bo bywają mocno niedofinansowane.
Podobne ceny jak sprzed roku czy dwóch utrzymują także kie sorento, bo do nich podchodzi się jeszcze ze sporą rezerwą. Również terenowe modele marki Daihatsu nie podrożały i wciąż większość aut da się kupić za mniej niż 15 tys. zł.
Niestety przy obecnej tendencji 15 tys. zł może za rok lub dwa nie wystarczyć, by kupić cokolwiek z napędem na cztery koła i reduktorem. Już teraz wiadomo, że osoby, które w ubiegłym roku przełożyły zakup takiego samochodu, dziś muszą dołożyć 5-10 tys. zł minimum albo zmniejszyć swoje oczekiwania co do marki lub stanu technicznego. Najwięcej stracili ci, którzy zwlekali z zakupem samochodów w ładnym stanie. Obecnie mogą tylko łapać się za głowę, że ceny wzrosły blisko dwukrotnie.