"Boży Rambo" jeździ Camaro. Pomagał cywilom w byłej Jugosławii

Kiedy pomoc nie docierała do ofiar konfliktu w Bośni i Hercegowinie, Helge Meyer postanowił wziąć Chevroleta Camaro, trochę go usprawnić i ruszyć na ratunek dzieciom. Mając ze sobą Biblię, nóż i kamizelkę kuloodporną, wjeżdżał wprost w strefę wojny.

Camaro w czasie jednej z wypraw
Camaro w czasie jednej z wypraw
Źródło zdjęć: © Archiwum prywatne Helge Meyera
Mateusz Lubczański

20.03.2022 | aktual.: 14.03.2023 12:53

Ta historia brzmi jak scenariusz filmu rodem z Hollywood, ale wydarzyła się naprawdę, a sam bohater napisał nawet książkę ze swoimi wspomnieniami.

Początek lat 90. to rozpad Jugosławii, który przerodził się w otwarte, międzynarodowe konflikty. Zawodowe wojsko ścierało się z partyzantami, walki miejskie przybierały na sile, a cierpiała na tym przede wszystkim ludność cywilna. Wszelkie próby dostarczenia pomocy spełzały na niczym, bowiem konwoje stały się łatwym celem dla uzbrojonych jednostek.

Zniszczenia podczas kolejnych konfliktów były ogromne
Zniszczenia podczas kolejnych konfliktów były ogromne© Archiwum prywatne Helge Meyera

Potrzeba było kogoś takiego jak Helge Meyer. Mężczyzna działał w duńskich siłach specjalnych, więc wiedział co nieco o utrzymaniu się przy życiu w warunkach bojowych. Był też bardzo religijny, a poza tym miał świadomość, że w takich warunkach, jak tam, sprawdzą się szybkie, lekko opancerzone pojazdy.

Chevroleta Camaro kupił od amerykańskiego żołnierza stacjonującego w bazie lotniczej niedaleko Frankfurtu. I o ile oficjalnie żadna armia nie wspierała Meyera ("nikt nie chciał na początku pomóc" – wspomina), tak amerykańskie siły zbrojne "nieco" zmodyfikowały samochód.

Chevrolet Camaro z tych lat nie był specjalnie dynamicznym autem — zwłaszcza pod koniec produkcji. Choć pod maską był silnik o pojemności 5,7 l, to generował on zaledwie, i to po modyfikacjach, 220 KM. By temu zaradzić, zainstalowano wtrysk podtlenku azotu, który dawał niezłego kopa na 13 sekund. Jednostka miała wtedy 440 KM. Gazu starczało na dwa takie "strzały", które nie były specjalnie bezpieczne dla takiego silnika.

Helge (w białym t-shircie) podczas jednej z wypraw
Helge (w białym t-shircie) podczas jednej z wypraw© Archiwum prywatne Helge Meyera

Dodatkowo – opony. Można było zainstalować coś porządnego, ale sam Meyer zauważa, że musiał mieć "standardowe" ogumienie, które można wymienić na Bałkanach. Każde koło było potrójnie wypełnione uszczelniaczem. Nie pozwalało to uniknąć przebicia, ale to kierowca decydował, kiedy i gdzie zatrzymać się na wymianę.

Zobacz wideo z jednej z wypraw:

Czarna farba na karoserii nie tylko pozwalała mknąć niezauważenie nocą, ale i w teorii miała odrobinę zmniejszyć widoczność auta w jakichkolwiek urządzeniach wykorzystujących promieniowanie podczerwone. Całkowicie przyciemnione były też boczne szyby, a pod przednią zainstalowano stalową płytę, która miała chronić przed pociskami. W środku nie było deski rozdzielczej, klimatyzacji, oświetlenia.

Żeby nie zwracać na siebie uwagi, samochód został wyposażony w podczerwień, czyli mógł jechać nocą bez żadnego widzialnego gołym okiem źródła światła. Wisienką na szczycie tortu była żółta, gumowa kaczuszka przyczepiona do grilla. Do tego – kilka kamizelek, hełm (podobno się przydał), nóż, Biblia. Żadnej broni palnej.

Chevrolet Camaro
Chevrolet Camaro© Archiwum prywatne Helge Meyera

"Zawsze pracuję sam" – stwierdza Helge, gdy przekazuje mi kolejne zdjęcia z wypraw. "Nie boję się żadnego człowieka, tylko Boga. Cokolwiek ktoś zrobi, mogę zrobić to samo – często lepiej" – dodaje. Cóż, jestem w stanie w to uwierzyć. Jeśli ktoś pakuje się w strefę wojny tylko z nożem i Biblią, raczej musi być pewny siebie. Amerykanie właśnie dlatego nazwali go "Bożym Rambo".

Sam Meyer wspomina, że dzięki systemowi podczerwieni udało mu się znaleźć matkę z noworodkiem w miejscowości Vares. Szukając bezpiecznego miejsca do spania, zobaczył ich sylwetki na monitorze. Byli wyraźnie niedożywieni, ale Meyer przewoził środki czystości i jedzenie. Zazwyczaj było to 400 kg. Meyer mógł potrzymać dziecko i jak sam wspomina, nie zapomni tej chwili do końca życia.

Kilkudniowe wyjazdy na trasie nawet 2 tys. km Helge finansował z własnej kieszeni. Dziś jest już na emeryturze, ale dalej jest w posiadaniu Camaro. Jego historia godna jest filmu i pojawiły się plotki o stworzeniu takiego obrazu. Na razie o przygodach "Bożego Rambo" możecie przeczytać w jego książce.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (4)