Test: Suzuki Swift 1.2 Dual Jet - to porządne auto, które prawie nic nie pali. Tylko dużo kosztuje
Tani nie jest, ale ekonomiczny już tak. Odświeżony Suzuki Swift powolutku pojawia się na ulicach. Jeździłem takim autem przez tydzień i poza niskim zużyciem paliwa odnalazłem wiele typowych cech Suzuki, czyli prostego samochodu jak dawniej.
Wykręcana antena, wycieraczki, które można kupić w markecie, niemal wszystko we wnętrzu na guziki, oświetlenie z żarówkami, a do tego "patyki" na zegarach - to tak typowe dla Suzuki Swifta cechy jak niedomykające się za pierwszym razem drzwi. Bo są tak lekkie, jak całe auto, które waży ledwie 949 kg z maksymalnym wyposażeniem. To tu tkwi sekret ekonomii i dobrego prowadzenia, które również charakteryzują modele tej marki.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Lifting czy nowa generacja?
Oficjalnie i formalnie Suzuki pokazało nowego Swifta siódmej już generacji. Jak się przyjrzeć, to auto różni się dość znacząco od poprzednika, ale ma dokładnie tę samą bryłę.
Tę samą szerokość, wysokość, rozstaw osi, średnicę zawracania, dopuszczalną masę całkowitą, tak dla auta jak i przyczepy, tę samą pojemność bagażnika czy zbiornika paliwa. Z technicznego punktu widzenia, bo podwozie też jest to samo, to nie jest nowa generacja, lecz gruntowna modernizacja, ale z praktycznego, to jednak nowe auto.
Niestety moim zdaniem zmiana wyglądu nie wyszła mu na plus. Bardzo lubiłem poprzednika przede wszystkim za atrakcyjny wygląd - ten mi kompletnie nie leży. Wiele osób twierdzi, że jest nijaki, bez wyrazu. Zgadzam się z tym.
Widać, że ta leżąca wysoko na samochodzie maska i trochę dziwnie nabrzmiały przód są zaprojektowane nie dla właściciela samochodu, lecz dla pieszego, którego potencjalnie miałby on potrącić. I rzeczywiście, w testach Euro NCAP Swift chroni pieszego nieco lepiej od poprzednika (75 proc. Wobec 69 proc.), ale już gorzej kierowcę, pasażera i dzieci. Ma więcej systemów bezpieczeństwa, ale mimo to wypadł równie słabo jak model testowany w 2017 roku kończąc wynikiem tylko trzech gwiazdek.
Dużo lepsze wnętrze
Kiedy wsiądziemy do nowego Swifta, poczujemy największą różnicę. Wnętrze jest znacznie przyjemniejsze dla oka, nieco lepiej wykonane, choć tak jak wcześniej materiały są twarde. Przynajmniej już nie błyszczą - dosłownie.
Gdzieniegdzie coś odstaje, ale nic nie skrzypi i na pierwszy rzut oka deska rozdzielcza jest nowoczesna, ale w sposób przyjazny dla użytkownika. Nie narzuca się wielkim ekranem i światełkami (tych nawet brakuje), a niemal wszystko, prócz nagłośnienia, jest sterowane przyciskami. Regulacja głośności jest albo na ekranie, albo na kierownicy, więc wystarczy.
Nowe multimedia to było coś, czego samochody marki Suzuki potrzebowały najbardziej. Nie są za szybkie, ale proste, intuicyjne i ładne. Według mnie tak pasujące do Suzuki, że lepsze nawet nie powinny być.
Obsługa auta też jest intuicyjna. Niemal każdą funkcję oddzielnie włączamy lub wyłączamy przyciskiem, jeśli nie na kierownicy lub centralnej części kokpitu, to przy lewym kolanie kierowcy. Jeśli czegoś nie znajdujemy, to jest to ukryte pod "patykiem" na wskaźnikach. Niestety, aby dobrać się do głębszej strefy menu, trzeba zatrzymać auto i przytrzymać patyk. A tam wyłącza się system ISA. Na szczęście nie jest bardzo irytujący i na krótkim dystansie da się wytrzymać.
W kwestii przestronności nic się nie zmieniło. Suzuki Swift to nadal samochód, w którym zmieszczą się cztery dorosłe osoby. Wygodne fotele i przyjemna w chwycie kierownica mają ograniczony zakres regulacji, a oparcia nadal pochyla się stopniowo. Nie każdy znajdzie tu idealną pozycję, nie każdemu będzie pasowało wbijanie kolana w część kokpitu.
Z tyłu osoba o wzroście 180 m usiądzie nie dotykając kolanami oparcia przedniego fotela ustawionego pod taką samą osobę, co dobrze świadczy o tym maluchu. Nieco gorzej wypada 265-litrowy bagażnik, choć jak na miejskie autko nie musi być on większy. Tym bardziej, że podawane przez Suzuki wartości bardzo często mają odzwierciedlenie w rzeczywistości, w przeciwieństwie do konkurentów. Dlatego ten bagażnik wizualnie wypada dobrze.
Silnik ten sam, ale inny
Tylko pozornie Suzuki Swift ma ten sam silnik co poprzednik, który również był oferowany z jednostką 1.2 Dual Jet Hybrid o mocy 83 KM. Jednak w nowym Swifcie ma on nie cztery, a trzy cylindry. Ma nawet tę samą pojemność 1197 cm3. Ma jednak więcej momentu obrotowego, bo 112 Nm zamiast 107 Nm.
Szkoda, że nadal współpracuje z pięciobiegową przekładnią, która sama w sobie jest dobra, nieźle zestopniowana, ale jak na dzisiejsze czasy, szósty bieg by się przydał. Nie rzutuje to aż tak bardzo na wyciszenie, bo to jest całkiem niezłe jak na Suzuki, jednak można byłoby zaoszczędzić jeszcze więcej na paliwie.
A zużycie paliwa i tak jest bardzo dobre. Na autostradzie Swift potrzebuje 6,5 l/100 km, kiedy jedziemy z prędkością 140 km/h. W praktyce zejdzie do okolic 5 litrów, bo tyle spala przy stałej prędkości 120 km/h. Kiedy podróżujemy krajówkami, to wystarczy mu 4,1 l/100 km, a w mieście ok. 5,0-5,5 l/100 km.
Bardzo wcześnie włącza się system system start&stop i w ogóle nie przeszkadza w jeździe miejskiej. Silnik ma wystarczającą moc, a więc i osiągi do takiego samochodu. Co dość istotne, nie warczy jak typowa trzycylindrówka i w żaden sposób nie chce zdradzać liczby cylindrów. Nawet wibracje są na niezłym poziomie.
Jazda Suzuki Swiftem jest dość przyjemna, niemęcząca, a prowadzenie znakomite. Niska masa robi swoje i auto trzyma się drogi bardzo pewnie. Komfortowo tłumi nierówności. Na zakrętach radzi sobie nie gorzej niż sportowe wersje maluchów sprzed lat. Nawet nie jest czułe na podmuchy wiatru. Pomimo miejskiego charakteru spokojnie można nim jechać na dłuższą trasę, a na niej odwdzięczy się niskim zużyciem paliwa.
Potrafi też miło zaskoczyć asystentami jazdy. Utrzymanie pasa ruchu i kontrola odstępu na adaptacyjnym tempomacie działają perfekcyjnie. Mam wrażenie, że Suzuki wykonało gigantyczny krok naprzód, jeśli chodzi o systemy bezpieczeństwa. Oby klienci potrafili to docenić.
Niestety nie jest tani
Podstawowa cena Suzuki Swifta to 80 900 zł, choć na stronie importera znajdujemy informację o promocyjnej 73 900 zł. I da się kupić auto w tej cenie. To bardzo duża różnica i zupełnie zmienia postrzeganie samochodu. O ile bowiem 80 900 zł to bardzo dużo, o tyle za dobrze wyposażone, oszczędne japońskie auto byłbym w stanie zapłacić 73 900 zł. Tym bardziej, że na pokładzie wersji podstawowej Premium jest mniej więcej tyle, ile konkurencja oferuje w środkowej czy topowej. Choć nie każdemu jest to potrzebne. Jak cena wypada na tle konkurencji?
Moim zdaniem powinniśmy wziąć pod uwagę głównie samochody japońskie, bo nie sądzę, by klient na Suzuki Swifta myślał o francuskich, włoskich czy niemieckich.
Bezkonkurencyjny w tej klasie jest Mitsubishi Space Star, który kosztuje już katalogowo o ponad 10 tys. zł mniej, ale nawet najbogatsza wersja nie oferuje tyle ile podstawowa Swifta. Natomiast Space Star oferuje więcej miejsca w kabinie, ale jest wyraźnie bardziej przestarzały.
Zobacz także
Według najnowszego cennika 125-konna Toyota Yaris 1.5 kosztuje 79 900 zł. Wyposażeniem ustępuje Swiftowi (choć to zależy, co kto lubi), ale ma znacznie mocniejszy silnik. Jeśli wziąć pod uwagę tę cenę i porównać ją z promocyjną dla Swifta, to różnica wynosi 6 tys. zł, ale i tak Yaris jest kuszący ze względu na silnik.
I to tyle, jeśli chodzi o japońskie modele tej klasy. To, co może przyciągnąć nowych klientów do salonów po Swifta to jego prostota i przynajmniej teoretycznie pewność, że samochód nie zepsuje się przez wiele lat. Tylko czy to będzie wystarczający argument?
- Wbrew pozorom przestronna kabin
- Wystarczająco mocny, a ekonomiczny silnik
- Systemy bezpieczeństwa
- Bardzo dobre właściwości jezdne
- Dobre wyposażenie już w standardzie
- Wysoka cena katalogowa
- Trzeba się zatrzymać, by wyłączyć system ISA
- Niewielkie wpadki w montażu wnętrza
- Brak oświetlenia kabiny z tyłu