Jazda youngtimerem [cz. 5]: kupujemy Mercedesa 190 W201
Kupno youngtimera nie jest łatwe. Warto jednak spróbować, bo tanim kosztem można wejść w posiadanie naprawdę ciekawych aut. Zobaczcie, co udało mi się kupić, za ile i w jakim stanie technicznym.
26.09.2012 | aktual.: 12.10.2022 17:01
Było późne lipcowe popołudnie. Słońce zmierzało ku zachodowi, a ja zdegustowany kolejnym obejrzanym BMW - opisywanym w poprzedniej części cyklu - przypomniałem sobie o ogłoszeniu sprzedaży białego Mercedesa 190 W201 2.0 E Kat., o którym czytałem poprzedniego dnia. Szybkie zerknięcie na ogłoszenie i telefon do sprzedającego. Okazało się, że Mercedes jest do obejrzenia akurat po drodze do domu od sprzedawcy czerwonego BMW. Zatem co szkodziło spróbować i obejrzeć.
Jeśli byłby w złym stanie, to przynajmniej miałbym czyste sumienie, że nie przegapiłem okazji, a jeśli w dobrym, to może warto było zastanowić się nad kupnem. Tym bardziej że cena była znacznie poniżej średniej.
Tym, co przyciągnęło moją uwagę w ogłoszeniu, były zapewnienia o dobrym stanie mechanicznym samochodu. Z treści wynikało, że auto jest świeżo po kompleksowej wymianie zawieszenia (wahacze, amortyzatory i inne), hamulców (tarcze i klocki) oraz po wymianie drążka kierowniczego. Sprzedawca zaznaczył, że powodem sprzedaży jest utrata pracy i brak funduszy na dalsze utrzymanie samochodu.
Minusem była instalacja gazowa oraz zły stan blacharski, co widać dobrze na dwóch pierwszych zdjęciach w artykule, które pochodzą wprost z ogłoszenia w popularnym portalu aukcyjnym. Gdy dojechałem na miejsce, powoli zaczęło robić się ciemno. Mimo to od razu na parkingu odnalazłem auto i po szybkich wstępnych oględzinach stwierdziłem, że warto poprosić sprzedawcę o zejście.
Przy starych samochodach warto zastosować taktykę wcześniejszej weryfikacji pojazdu przed kontaktem z właścicielem. Jeśli okaże się, że oferta jest zupełnie inna niż w ogłoszeniu, warto zadzwonić i powiadomić o rezygnacji. Dzięki temu unikniemy straty czasu spędzonego na słuchaniu niestworzonych opowieści o aucie, którego i tak nie chcemy kupić.
Na spotkanie przyszli ojciec i syn. Auto, jak się okazało, było od czterech lat w jednej rodzinie i kolejno jeździło nim kilka osób. W rozmowie podtrzymywali, że powodem sprzedaży była nagła utrata pracy, co tłumaczyło, dlaczego jeszcze 2 miesiące wcześniej w aucie dokonano tak wielu napraw. Czy to prawda, czy tylko opowieści rodem od handlarzy samochodów? Trudno to stwierdzić.
Oglądany egzemplarz 190 miał rok produkcji 1992. Do 2005 roku jeździł w Niemczech, ale z dokumentów nie wynika, ilu miał właścicieli. Jaśniej opisana była jego historia w Polsce. U nas od 2005 do 2008 roku jeździł w okolicach Opoczna, następnie trafił do wspomnianej rodziny.
Oględziny pozwoliły z grubsza potwierdzić stan blacharski. Plusem była zgodność zdjęć ze stanem faktycznym, co wcale nie jest takie oczywiste. Potwierdziła się potrzeba napraw lakierniczych skorodowanej lewej strony pojazdu. Błotnik i lewe przednie drzwi potrzebowały usunięcia rdzy i ponownego lakierowania.
Przy świetle latarki pobieżnie obejrzałem silnik pod kątem wycieków, podłogę (czy nie ma dziur) i stan wnętrza. Niestety, auta nie udało się odpalić – do odpalenia potrzebowało benzyny, której nie miało ani kropli. Właściciel tłumaczył, że podczas jazdy nie zauważył, że samochód samoczynnie przełączył się na benzynę i wyjeździł ją do końca. Zapaliła się pierwsza czerwona lampka ostrzegawcza w mojej głowie.
Jednak samochód mi się spodobał. Na tyle, że już następnego dnia rankiem zadzwoniłem i umówiłem się na kompleksowe oględziny. Gdy dojechałem, pojazd był już zatankowany i gotowy. Tym razem mogłem w dziennym świetle w pełni dostrzec wszystkie wady. Niestety, trochę ich było. Oprócz błotnika i drzwi w kilku miejscach były powierzchniowe rdzawe naloty – taki już urok białych Mercedesów z lakierem niemetalicznym. Jednak wszystkie szczeliny w nadwoziu były równe, a lakier sprawiał wrażenie oryginalnego.
Wszędzie śruby były jeszcze dokręcone fabrycznie, wlepki informacyjne na swoich miejscach, a podłużnice, podłoga bagażnika pod wykładziną oraz podłoga pod autem zupełnie równe. Wszystkie światła i szyby oryginalne. To oraz brak widocznych napraw blacharskich sprawiło, że zacząłem podejrzewać, że auto jest bezwypadkowe.
Możliwe jedynie, że miało drobne zarysowanie na lewym przednim błotniku, które stało się przyczyną korozji. Korodowanie na drzwiach wokół listwy jest normalne i mają to nawet bardzo zadbane, białe egzemplarze. W samochodzie brakowało również dwóch szerokich listew przy tylnym nadkolu, a przednia szyba była wyraźnie pęknięta na odcinku 15 centymetrów.
Czas zatem na jazdę próbną. I tu zaczęły się schody. Właściciel poinformował, że jest kilka drobnych problemów. I rzeczywiście były. Podstawowym był przełącznik gazu we wnętrzu, który nie łączył i potrafił odłączać zasilanie (niezależnie od wybranego paliwa). Oczywiście w trakcie jazdy. Nie muszę mówić, czym grozi nagła utrata ciągu w normalnym ruchu ulicznym. Po takiej niespodziance przełącznik trzeba było chwycić w odpowiednim miejscu i samochód znów jechał.
Drugim problemem była nieustawiona zbieżność po wymianie zawieszenia. Aż trudno było mi w to uwierzyć. Objawem było straszne piszczenie kołami podczas jakichkolwiek skrętów. Na tyle duże, że oglądali się wszyscy piesi. Sprzedawca sugerował, by nie przekraczać 60-70 km/h, bo przy wyższych prędkościach można łatwo stracić panowanie nad samochodem. Na postoju rzeczywiście widać było źle ustawione krzywe tylne koła.
Kolejny problem to wrzucanie biegów. Nie zawsze można było je dobrze wrzucić i czasem pierwszy i trzeci bieg wypadały. Ale aż tak bardzo mnie to nie przeraziło – używana skrzynia w dobrym stanie kosztuje 300-400 zł, a ja mam znajomego mechanika. Warto zwrócić uwagę, że auto miało jeszcze skrzynię czterobiegową – takie cuda Mercedes stosował jeszcze w 1992 roku. Trzeci bieg z zasięgiem aż do 160 km/h.
Jednak były też plusy – silnik ładnie napędzał auto, zawieszenie nie stukało podczas jazdy po nierównościach, a hamulce okazały się skuteczne. Od razu dało się zauważyć, jak bardzo komfortowy to samochód. Nierówności przejeżdżał znacznie lepiej niż mój kilkuletni samochód, którym przyjechałem go obejrzeć.
Wnętrze również wyglądało ładnie, poza dwiema rzeczami. Pierwszą był przetarty fotel pasażera, a drugą zepsuta, zużyta i odstająca gałka zmiany biegów (kiedyś seryjnie skórzana). W środku urzekało jednak wykończenie w drewnie i ładniejszy niż przed liftingiem modelu kokpit.
Po jeździe stwierdziłem, że warto się zająć tym samochodem i że można doprowadzić go do dobrego stanu. Za dwudziestoletniego Mercedesa z licznikowym przebiegiem 325 000 km właściciel chciał 2000 zł. Średnie ceny zadbanych, ale nie idealnych egzemplarzy na poziomie 3500-4500 zł pozostawiały spory zapas na renowację bez straty finansowej. Co ważne, pojazd miał ważny do kwietnia 2013 roku przegląd techniczny oraz wszystkie dokumenty od instalacji gazowej. Problematyczne było ubezpieczenie. Niby jeszcze ważne, ale z niezapłaconą drugą ratą.
Mimo ryzyka związanego z zakupem takiego auta chciałem je kupić. Udało mi się obniżyć cenę o 10%, czyli do 1800 zł! Przy finalizowaniu transakcji okazało się jednak, że ludzie, z którymi rozmawiam, nie są rzeczywistymi właścicielami. Samochód zarejestrowany był na innych członków rodziny. Dlatego trzeba było przejechać jeszcze 15 km, aby podpisać umowę.
Udało się i po kolejnych dwóch godzinach formalności auto było moje. W następnych artykułach przedstawię jego renowację - dziś auto jeździ i wygląda już znacznie lepiej. Z góry zaznaczam, że zdjęcia wykonywane były amatorsko i ze względu na ograniczone możliwości przestawiania samochodu nie są idealne.