Żuchowski: Atlanta myśli o legalnych wyścigach ulicznych. To dobry pomysł, bo można zmieniać prawo, ale nie zmieni się ludzi (opinia)

Mniejszy ruch uliczny podczas pandemii koronawirusa przyczynił się do coraz śmielszych poczynań użytkowników dróg i wzrostu liczby poważnych wypadków. Uwagę na ten fakt zwróciły władze Atlanty, które zaproponowały, by nielegalnym wyścigom nadać legalną formę na wydzielonym terenie. Pomysł nie jest nowy, ponieważ… przerabialiśmy go już w Polsce.

Nielegalne wyścigi w USA (fot. Lawrence K. Ho / Los Angeles Times via Getty Images)
Nielegalne wyścigi w USA (fot. Lawrence K. Ho / Los Angeles Times via Getty Images)
Mateusz Żuchowski

18.05.2020 | aktual.: 22.03.2023 11:31

Jak donosi amerykański kanał CBS, burmistrz Atlanty Keisha Lance Bottoms myśli nad wprowadzeniem w życie pomysłu, który zaproponował jej osiemnastoletni syn. Sposobem na zmniejszenie rosnącej ostatnio liczby incydentów spowodowanych przez nielegalne wyścigi uliczne miałoby być ich przeniesienie na specjalnie przygotowane do tego celu, zamknięte ulice.

W miejscach tych właściciele stuningowanych wozów mogliby także nauczyć się driftu i palić gumy bez obaw, że zza rogu wyjedzie odcinający drogę ucieczki radiowóz. Pomysł ten nie jest nowy. Amerykańskie media podają, że podobne inicjatywy pojawiały się ostatnio także w Sacramento czy Kansas, a do takich legalnych ulicznych wyścigów doszło tuż przed wybuchem pandemii w Chicago.

Co więcej, muszę amerykańskim mediom przypomnieć, że podobne inicjatywy sprawdzały się już w innych częściach świata. A dokładniej – w Polsce. Pierwsza impreza z cyklu "Street legal" odbyła się w Łodzi jeszcze w roku 2008. Pomysł był bardzo podobny do tego, nad czym teraz głowią się Amerykanie. Na ulicy Ofiar Terroryzmu 11 Września, która już wcześniej była popularnym miejscem spotkań dla fanów nielegalnych wyścigów, w wybranych terminach ustawiano profesjonalną aparaturę i zabezpieczenia, tak by żądni wrażeń kierowcy mogli ścigać się w cywilizowanych warunkach i nie narażać się na konflikt z prawem.

Pomysł pani burmistrz wzbudza kontrowersje i protesty części sceny politycznej. Gdy się jednak nad nim zastanowić, jest on dobry. Jeśli się go dobrze zrealizuje – nawet lepszy niż to, co było w Polsce. Z sytuacji tej można wyciągnąć pewne ponadczasowe wnioski, które można zastosować także do innych rozmów z typu "zalegalizować czy nie zalegalizować".

Co się stało z polskimi, legalnymi wyścigami ulicznymi?

Początkowe edycje łódzkiego "Street legalu" spotkały się z dużą popularnością i zmotywowały władze kolejnych miast do podobnych inicjatyw. Z czasem jednak entuzjazm organizatorów opadł. Legalne wyścigi co jakiś czas powracają na dwupasmową ulicę wiodącą przez przemysłową część Łodzi do dziś, ale już za sprawą różnych organizatorów i w różnych formach.

Od 2017 roku uliczne sprinty zyskały kolejny stopień formalizacji, ponieważ awansowały do rangi Pucharu Polski w Wyścigach Równoległych zorganizowanych pod patronatem Polskiego Związku Motorowego. Seria ta przetrwała jednak tylko dwa sezony.

Co zawiodło? Po pierwsze, na oficjalnych wydarzeniach trzeba trzymać się standardów dotyczących samochodów. Najczęściej organizatorzy wymagali ważnego OC i badania technicznego. Niby niewiele, ale często już to stanowiło za duże wyzwanie dla ścigających się aut, co odstraszało potencjalnych uczestników.

Co więcej, często na oficjalnych wydarzeniach tuningowych dochodziło do policyjnych nalotów, podczas których funkcjonariusze wnikliwie sprawdzali modyfikacje poczynione w autach i wystawiali mandaty za każde odstępstwo od normy. Uczestnicy legalnych imprez zostali więc w osobliwy sposób nagrodzeni za wyjście z wyścigowego podziemia.

Kolejnym wyzwaniem był zapewne koszt partycypacji. Nie były to duże kwoty (ok. 100-150 zł), ale w kategoriach młodego kierowcy budżetowego auta był to wydatek równy połowie baku paliwa albo nowej, sportowej kierownicy.

Ostatecznie głównego winowajcy słabej formy legalnych wyścigów ulicznych w Polsce szukałbym gdzie indziej. W mojej opinii do utrzymania popularności takich imprez zabrakło determinacji władz. Z jednej strony oczekiwały one od środowiska nielegalnych wyścigów większego sprofesjonalizowania, a z drugiej strony nie zaproponowały żadnych działań zapewniających im choćby podstawowe zaplecze.

Przy okazji pierwszych imprez z cyklu "Street legal" ówczesne władze Łodzi i miejscowy automobilklub snuły przed mediami wizję budowy specjalnego toru, który zastąpiłby zawody na ulicy Ofiar Terroryzmu 11 Września i pozwolił miejscowym kierowcom szlifować umiejętności w bezpiecznych warunkach.

Skoro jest tak dobrze, to dlaczego jest tak źle

Na władze naturalnie nie można było liczyć, ale taki tor rzeczywiście powstał kilka lat później, jednak z inicjatywy i za własne pieniądze mieszkańca Aleksandrowa Łódzkiego. Gdy jednak Tor Łódź został otwarty, szybko pojawiły się lokalne środowiska, które skupiły się na tym, by ten położony w szczerym polu obiekt zniszczyć i zaprzestać jego działalności, ponieważ ponoć przeszkadzał on okolicznym mieszkańcom. Tor na szczęście przetrwał, ale właściciel nie mógł w żadnym momencie liczyć na wsparcie władz. To jest, poza obecnością prezydent Łodzi Hanny Zdanowskiej, która wygrzewała się w blasku fleszy na oficjalnym otwarciu obiektu.

Zdjęcie Toru Łódź i domów okolicznych mieszkańców, którym może przeszkadzać aktywność obiektu (fot. Tor Łódź)
Zdjęcie Toru Łódź i domów okolicznych mieszkańców, którym może przeszkadzać aktywność obiektu (fot. Tor Łódź)

Obecny pomysł z USA wydaje mi się o tyle lepszy, że nie wprowadza niepotrzebnych komplikacji z nadzorem organizacji, regulaminami, działaczami i opłatami. Stawia na proste rozwiązanie wydzielonego terenu, na który może przyjechać każdy bez niepotrzebnej otoczki.

Krytycy będą mówić, że takie miejsce to zbędny wydatek i niepotrzebne ryzyko. Do tego tematu trzeba jednak podejść realistycznie i zaakceptować fakt, że część młodych kierowców zawsze będzie chciało się wyszaleć za kółkiem. Tak długo, jak nie będą oni mieli miejsc, gdzie mogą się wyładować bez zagrażania innym, będą to robić na drogach publicznych.

W wielu debatach, nie tylko dotyczących tego tematu, część rozmówców nie rozumie faktu, że można zmieniać prawo, ale nie zmieni się ludzkich nawyków. Bez organizacji legalnych wyścigów łódzcy kierowcy przecież i tak spotykają się nadal na przywoływanej ulicy. Nadal dochodzi tam do śmiertelnych wypadków, z których ostatni zdarzył się nie dalej jak 6 maja.

Źródło artykułu:WP Autokult
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)