Widziałem Dakar od środka. Rajd otworzył Arabię Saudyjską na świat i ją też mogłem zobaczyć od środka
Arabia Saudyjska nie kojarzy się najlepiej Europejczykom. Radykalizm religijny i kulturowy napawa strachem, a zasady życia, które obowiązują również turystów, bardziej zniechęcają, niż zachęcają do odwiedzenia tego kraju. Jednak, odkąd zagościł tam słynny Rajd Dakar, wiele się zmieniło. Myślę, że to dzięki niemu czułem się tam swobodnie i całkowicie bezpiecznie.
Zakaz spożywania wieprzowiny, picia alkoholu, nieformalny również noszenia złotej biżuterii, chodzenia w t-shircie w miejscach i obiektach publicznych, a takich najlepiej nie fotografować, tak samo jak służb i wszystkiego, co z nimi związane. Nawiązywanie kontaktu z kobietami jest niewskazane, a za posiadanie jakichkolwiek przedmiotów i symboli religijnych można mieć spore kłopoty. To tylko niektóre z zasad, jakie lepiej przestrzegać, by z Arabii Saudyjskiej wrócić do domu.
Dostaliśmy je do przeczytania i zapamiętania przed wyjazdem. Nie napawało to optymizmem. Na odprawie na miejscu dowiedzieliśmy się, że lepiej przestrzegać ograniczeń prędkości, nie zwracać na siebie uwagi policjantów i uważać na liczne fotoradary. My jednak byliśmy w okolicach Rajdu Dakar, zaproszeni na Rajd Dakar, a to wiele zmienia.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Dakar otworzył Arabię Saudyjską na świat
Przed pojawieniem się tu Rajdu Dakar w 2020 roku, był to kraj raczej zamknięty, okryty złą sławą i dla wielu tajemnicami. Arabia Saudyjska otworzyła się jednak na turystykę i osoby z całego świata, a w szczególności pozostaje otwarta w czasie, kiedy tysiące osób przemieszcza się z dakarową kawalkadą.
Nie tylko zawodnicy i obsługa Dakaru jest tam witana uśmiechem, ale i turyści, którzy przyjechali kibicować swoim zawodnikom. Choć na każdy metr kwadratowy lotniska "patrzy" po kilka kamer, a na dzień dobry zostawiasz swoje zdjęcie i odciski palców, to strażnicy witają cię z uśmiechem na twarzy i nawet wydaje się, że szczerym.
Podobnie zachowują się policjanci, którzy poproszeni o wskazanie drogi zawsze są pomocni. Wjazd na pustynię, by zbliżyć się do trasy, nie jest w żaden sposób ograniczony, a nawet jeśli znajdziesz się zbyt blisko trasy, to na pewno policjant ci o tym powie.
Policja to nieodłączna część Rajdu Dakar. Patrol co kilka kilometrów? To za rzadko. Czasami patrole są poustawiane co kilkaset metrów, nierzadko co kilometr. Po obu stronach drogi. Powiem tak – nigdy nie widziałem tyle policji w tak krótkim czasie, jak tam i wtedy. Restrykcyjne przepisy są mocno rozluźnione, a gołym okiem widać, że istnieje jakaś nieformalna umowa między zawodnikami i ekipami rajdu a policją.
Dakarowe pojazdy jeżdżą praktycznie jak chcą, gdzie chcą, byle nikomu nie robić krzywdy. Zawracanie na autostradzie? Jeśli to fizycznie możliwe, to dlaczego nie? Dopiero po dwóch dniach zrozumiałem, że nasza kolumna samochodów też jest w jakiś sposób uprzywilejowana, choć auta miały lokalne tablice rejestracyjne. Być może dotyczy to każdego w tym czasie.
Drogi w Arabii Saudyjskiej są piękne
I dość specyficzne, bo usiane progami zwalniającymi nawet w miejscach, gdzie się tego nie spodziewałem. W ruchu miejskim co chwila najeżdżamy na jakiegoś rodzaju spowalniacz. Poza miastem towarzyszy nam piękny asfalt, równa czarna nawierzchnia i cudowne otoczenie.
W wielu miejscach w okolicach miasta Al’Ula wygląda to jak podróż po obcej planecie. Pustynie i piaskowe skały to norma. Gdzieś w oddali góry, a tylko od czasu do czasu widać jakąkolwiek roślinność. I wieże telekomunikacyjne. Sieć komórkowa i internet są dość łatwo dostępne, choć należy pamiętać, że na odludziach może być z tym problem. W miastach nie ma go w ogóle.
W miejscach, po których się przemieszczaliśmy, było sucho i w miarę równo, a o bałaganie nie było mowy. Choć nie widać tysięcy osób sprzątających, to znalezienie papierka czy puszki jest możliwe tylko w głębi pustyni, dziesiątki kilometrów od cywilizacji. W miastach i poza nimi panuje niezwykły porządek. Nigdy nie widziałem tak czystego kraju, choć nie byłem we wszystkich. Nie widziałem ani jednego obszaru będącego nieformalnym wysypiskiem śmieci, jak ma to miejsce co kilka kilometrów np. w Afryce.
Zobacz także
Z drugiej strony aż kusi, by zjechać z drogi i ruszyć na pustynię. A jest to o tyle łatwe, że w prawie każdym miejscu da się to zrobić. Czy można? Ślady terenówek widoczne już z drogi dają wprost do zrozumienia, że nikt nawet nie zadaje takich pytań. Pustyni nie da się zniszczyć. Tylko pustynia może zniszczyć nas.
Jedyne miejsca, do których wjechać nie wolno, to parki narodowe i rezerwaty. Jest ich sporo, a wiele z nich to obiekty bardzo cenne archeologicznie. Ale tego nie da się przeoczyć jak na przykład w Polsce, kiedy czerwona tablica uświadamia ci, że twoja przejażdżka po lesie to już poważne wykroczenie. W Arabii Saudyjskiej takie tereny są otoczone płotami.
Na typowej pustyni, jak to sobie wielu wyobraża, nie byliśmy, ale pojeździliśmy trochę po czymś, co bardziej nazwałbym wyschniętym stepem. W miejscach, gdzie rośnie trawa, najpewniej niedawno padało, bo krajobraz tu zmienia się błyskawicznie. Niewielka piaszczysta dolina podczas opadów deszczu w kilka godzin zmieni się w błotną pułapkę, z której wydostać was może tylko ciężki sprzęt. Albo w ogóle w jezioro.
Piasek na takich obszarach, choć mniej kopny niż na typowych wydmach, jest bardzo zdradliwy. Wygląda pozornie na w miarę twarde podłoże, a wciąga w okamgnieniu. Posiadanie terenówki do swobodnego przemieszczania się pomiędzy drogami utwardzonymi to podstawa. Zresztą, na drogach Arabii Saudyjskiej królują auta terenowe i pickupy. Marki innych samochodów są niemal wyłącznie azjatyckie, bo niemieckie są tam tylko stare ciężarówki Mercedesa Serii L – tzw. prosiaki.
Podczas wyjazdu poruszaliśmy się zamiennie land cruiserami 300 i 200. Oba auta to znakomity kompromis pomiędzy typową terenówką a wygodną limuzyną. Nie dziwi, że jest ich tu aż tyle. Zawsze w wersji benzynowej.
Co ciekawe, benzyna to paliwo podstawowe, a diesel to coś w rodzaju dodatkowego. Znacznie trudniej znaleźć olej napędowy na stacji, ale za to kosztuje nieco ponad złotówkę za litr. Natomiast ok. 2,5 zł za litr benzyny – marzenie miłośników V8. Na przykład Land Cruisera 200, który średnio na dynamicznie pokonywanej trasie potrzebuje 15 l/100 km.
Dakarowy biwak robi niesamowite wrażenie
Dakar to w jakimś sensie państwo w państwie. Rządzi się trochę swoimi prawami i jest to gigantyczna, praktycznie nietykalna machina pracująca jak zegarek. Przemieszcza się wraz z zawodnikami, a logistyka z tym związana przyprawia o zawrót głowy.
Jeśli wydaje wam się, że dwa tygodnie spędzone w tym motorsportowym miasteczku to udręka, to możecie być zaskoczeni. Na dwa sposoby. Owszem, kto nie posiada luksusowego, świetnie wyciszonego kampera jak zespoły fabryczne i bogatsze teamy, ten po kilku dniach musi się przyzwyczaić do otaczającego go zewsząd hałasu. Również w nocy agregaty prądotwórcze towarzyszą wszystkim niemal bez przerwy.
Z drugiej strony wszystko, co jest tam zorganizowane, jest na bardzo wysokim poziomie. Nawet stołówka robi wrażenie, a toalety są bardziej higieniczne niż na jednodniowych imprezach masowych w Europie. Ruch pojazdów i stanowiska serwisowe poukładano jak w fabryce. Co więcej, niemal każdą napotkaną osobę można uznać za miłą, a w razie potrzeby mniejsze zespoły dzielą się wiedzą, częściami czy narzędziami. Między sobą oczywiście. Te większe są mocniej izolowane.
Ja miałem okazję w ramach wyjazdu organizowanego przez Toyotę odwiedzić serwis fabrycznego zespołu Toyoty Gazoo Racing i przyglądać się pracy mechaników. Nie każdy zespół pozwala jakkolwiek się przyglądać, nawet z daleka.
Przykładem może być Audi, które wygrało Dakar i wycofuje się z tej dyscypliny. A mimo to przyglądanie się pracy serwisu, samochodom, a już tym bardziej robienie zdjęć jest tam niemile widziane. Każdy ma jakąś techniczną tajemnicę, a nie każdy chce się nią dzielić z innymi. Są jednak zespoły otwarte, które pozwalają niemal wejść z mechanikiem pod auto, byle mu nie przeszkadzać w pracy. Tak było w naszym przypadku, podczas odwiedzin w Gazoo Racing.
Poza samymi pojazdami, które są imponujące, największe wrażenie zrobiło na mnie to, jak młodzi kierowcy jeżdżą obecnie dla zespołu japońskiego producenta. To można sobie uświadomić dopiero wtedy, kiedy staniesz z nimi twarzą w twarz. Ci chłopcy mogliby być synami i wnukami kierowców Audi.
Lucas Moraes ma już co prawda 32 lata, ale Seth Quintero ma 21 lat, kiedy taki Carlos Sainz czy Stephane Peterhansel to odpowiednio roczniki ‘62 i ‘65. Ktoś mógłby powiedzieć, że właśnie z tego powodu Toyota nie odniosła kolejnego sukcesu w tegorocznym Dakarze. I chyba słusznie. Ten rajd rządzi się swoimi prawami.
Materiał został zrealizowany w trakcie wyjazdu, którego koszty w całości pokryła firma Toyota Motor Europe. Nie miała jednak ona wpływu na treść ani wglądu przed publikacją. Jest to niezależna relacja dziennikarska.