To Ferrari 348 ma 33 lata i 936 km przebiegu. Jedyny taki egzemplarz na świecie odkryłem w Zgierzu
Furorę robią wypływające co jakiś czas znaleziska Fiata 125p albo Poloneza w stanie "jak nowy". Tymczasem jedna kolekcja spod Łodzi zdobyła uwagę całego świata za sprawą egzotycznego Ferrari, które zachowane zostało w stanie takim, jak opuściło fabrykę w 1992 r. Pojechałem odkryć jego aż trudną do uwierzenia historię, która zdarzyła się naprawdę.
Zabytkowe samochody bez przebiegu to fascynujący temat: zamknięte czasem przez całe dekady kapsuły czasu, które pozwalają się przenieść już nie z punktu A do B, a do minionego, zdawać się mogło niemożliwego już do ponownego przeżycia okresu w historii. Taki unikatowy stan zachowania ma wielką wartość nie tylko sentymentalną, ale i wymierną wyrażoną na rynku kolekcjonerskim.
Licznik przebiegu, który zatrzymał się na wartości nakręconej w momencie opuszczania bram fabryki oraz takie artefakty, jak jeszcze oryginalne folie na fotelach działają, jak magiczne hasła dające właścicielowi moc wyceny niewspółmiernie od przeciętnych notowań danego modelu. Ta zasada tyczy się tak dużego fiata na polskim serwisie aukcyjnym, jak i McLarena F1 z przebiegiem 390 km, który na aukcji w Nowym Jorku w 2021 r. osiągnął wynik ponad 20 milionów dolarów.
Ferrari SF90 XX Stradale – wygląda jak milion dolarów… i tyle też kosztuje!
Co jednak fascynuje miłośników motoryzacji oraz antyków (i handlarzy), rodzi też pytania części ekspertów o realną wartość takich obiektów i ich rzeczywistego stanu zachowania wobec czasem trwającego przez całe dekady stania w bezruchu, a w związku z tym - możliwości ich wykorzystania. W końcu nawet najkrótsza wycieczka będzie kosztowała nowego właściciela utratę kluczowej części magii, a przez to i wartości takiego nabytku.
Jakie są plusy i minusy klasyka bez przebiegu mogłem się przekonać na wybitnym przykładzie ostatniego powszechnie znanego egzemplarza Ferrari 348 na świecie, który nigdy w swoim liczącym 33 lata życiu nie wyjechał na drogę publiczną, ani nawet nie został zarejestrowany. Trudno wyobrazić sobie samą tę historię, a co dopiero fakt, że ze wszystkich miejsc na Ziemi ten samochód przebywa obecnie akurat w Zgierzu pod Łodzią.
Rzeczony okaz przebywa tam nieprzypadkowo: stanowi część kolekcji dobrze znanego w polskiej społeczności miłośników klasyków i aktywnego na ich scenie Muzeum Tamte Lata. Gromadzi ono budowaną przez ostatnie 20 lat kolekcję aut z obszernego okresu historii motoryzacji - od przedwojennej po youngtimery. Obecnie w hali przy ul. Ogrodowej, dosłownie kilka minut jazdy od węzła Emilia na autostradzie A2, na zwiedzających czeka ponad 150 eksponatów.
Podobnie jak w innych miejscach tego typu, tak i tutaj klasyki bez przebiegu stanowią stosunkowo niewielką, ale stałą i wyróżniającą się kategorię. W tym muzeum tworzy je bardzo eklektyczny zbiór Wartburga, Mazdy 626 GT z prywatnej kolekcji dealera tej marki ze Skandynawii i czerwonego Ferrari.
Żywa historia
348 nie jest pierwszym modelem, który przychodzi na myśl po pytaniu o największe dzieła w historii Maranello. Oferowany był w latach 1989 - 1995 jako środkowa pozycja w gamie pomiędzy wykorzystującym ten sam silnik V8 tańszym i niekochanym Mondialem, a blisko dwukrotnie droższą Testarossą z flagowym sercem z dwunastoma cylindrami ułożonymi na płasko.
Jak sama nazwa wskazuje, 348 wywodził się z 328, który z kolei był rozwinięciem 308. Oznacza to, że pod odświeżonym nadwoziem pracowała technika już wiekowa w momencie debiutu, korzeniami sięgająca lat 70.
Między innymi z tego powodu z dzisiejszej perspektywy 348 nie jest szokująco szybkie. Przekazywane na tylną oś 300 KM daje osiągi, z którymi trudno w obecnych realiach utrzymać tempo za pierwszym lepszym nowym hot-hatchem. Cóż, poświadczanie historii w formie takiej, jak się wydarzyła naprawdę, nie zawsze jest z korzyścią dla niej samej.
W idealnie zachowanym wnętrzu zgierskiego okazu niektóre materiały zdradzają, że 348 pochodzi jeszcze sprzed okresu, w którym efekty zaczęły przynosić porządki zaprowadzane w firmie przez Lucę di Montezemolo (naznaczonym na następcę Enzo Ferrariego jako szef marki w 1991 r.). Te były widoczne dopiero w kolejnym modelu z tej linii - rewolucyjnym F355, który wprowadził legendarnego producenta na zupełnie nowy poziom pod względem technologii (5 zaworów na cylinder, automatyczna skrzynia F1) oraz jakości wykonania.
Dlaczego więc 348 jest traktowane jako obiekt kultu i wzbudza zachwyt, jakiego mogą mu pozazdrościć dużo szybsze, nowe auta? W pierwszej kolejności - to Ferrari. Każdy kontakt z wytworem fabryki z Maranello - zwłaszcza tym z już klasycznego okresu marki, i to w domyślnej konfiguracji z czerwonym lakierem Rosso Corsa oraz felgami Speedline w rozmiarze 17 cali - towarzyszy poczucie kontaktu z wielką historią motoryzacji.
W obiektywnych kategoriach 348 okazał całkiem udanym modelem: produkowano go 6 lat, w czasie których, pomimo trudnego okresu na rynku superaut z powodu kryzysu finansowego, wykręcił solidny wynik sprzedaży na poziomie 8844 egzemplarzy (podzielony na wersje nadwozia coupe "tb" i targa "ts", a po liftingu z 1993 r. - na dwa wymienione pod nazwami GTB i GTS oraz otwarte Spidery).
Ze względu na swój kontekst powstania, 348 jest jednym z ostatnich modeli w historii tej marki, w którym nadal czuć szkołę projektowania wyznaczoną jeszcze przez samego Enzo Ferrariego. W skrócie brzmi ona: auto z czarnym cavallino na masce kupuje się dla silnika, a nad resztą niech się kłopocze biuro stylistyczne Pininfarina.
Te kluczowe składniki każdego modelu Ferrari - czyli napęd i styl - bronią się przed upływem czasu z wdziękiem godnym włoskiej legendy. V8 typu F119, rozwiercone na przestrzeni 20 lat z pojemności 3 do 3,4 litra, w dzisiejszym czasie hybryd i elektryków robi jeszcze bardziej egzotyczne wrażenie: budzi się do życia z mechanicznym chrząknięciem i chętnie skacze do godnych wyczynowych jednostek prędkości obrotowych rzędu 7000 obr./min. W końcu jest to silnik z autentycznie wyścigowym DNA - jego dalsze pochodne można było znaleźć w modelach 288 GTO i F40.
To oczekiwana ścieżka dźwiękowa do obrazu, jaki jawi się przed nami. 348 reprezentuje proporcje typowego superauta: jest nisko i szeroko (szczególnie apetycznie prezentuje się tył, w którym okrągłe tylne światła zamieniono na znaną ze współczesnych mu modeli ciągnącą się przez całą szerokość żaluzję).
Do 348 wsiada się też jak do podręcznikowego superauta. Po otwarciu drzwi poprzecinanymi kolejnymi rzędami żaluzji - dzięki którym model ten bardzo skutecznie udaje przed nieświadomą publiką kultową Testarossę - do zajęcia miejsca za kierownicą trzeba się trochę nagimnastykować.
Gdy w końcu się to uda, przed oczami roztacza się widok na najbardziej pożądany znaczek w całym samochodowym świecie, a za nim na rząd analogowych wskaźników z czerwonym podświetleniem. W ich czcionce i innych detalach, jak choćby wyglądających na wyjęte wprost z magazynu z częściami Fiata kratkami wentylacyjnymi, czy w końcu niedającym się pomylić z niczym innym zapachem, to idealnie zachowane 348 mówi do naszych wszystkich zmysłów, że jest autem z lat 90.
Z miejsca przywraca wszystkie wspomnienia związane z tym okresem i przypomina to, co na przestrzeni lat z niego utraciliśmy. Jednocześnie wpół leżąca pozycja za kierownicą, ekstremalnie płasko poprowadzona przednia szyba i nawiązująca do złotej ery Ferrari dźwignia zmiany biegów prowadzona przez kołnierz wykuty z polerowanego metalu sprawiają, że na pewno nie pomylimy tego kokpitu z Fiatem Temprą.
Co to, to nie: siedzimy w aucie, które 33 lata temu było na samym szczycie motoryzacyjnego łańcucha pokarmowego i przeganiało z lewego pasa niemieckich autobahnów Mercedesa 500 E, a na torach dało popalić Hondzie NSX. W tym egzemplarzu to wszystko czuć. Przenosi on do ówczesnych trudów i blasków Ferrari oraz zaszłości z konkurentami. Symbolicznie i technicznie nawiązuje do Formuły 1 z czasów, w których jeździł Ayrton Senna, Mika Häkkinen i zaczynał Michael Schumacher. To doświadczenie, które w motoryzacyjnych kręgach jest naprawdę warte wielkich pieniędzy.
Jakich dokładnie? Po obydwu stronach Atlantyku zdrowe 348 ts zaczynają się od kwoty 60 tys. euro i przekraczają 100 tys. euro w przypadku egzemplarzy o najniższym przebiegu, co zwykle oznacza 12 - 15 tys. km. Właściciel sztuki ze Zgierza dostawał na nią jeszcze wyższe oferty, ale póki co żadna nie spełniła jego oczekiwań.
Co robić z autem, jeśli nie jeździć
Skąd taki samochód w ogóle znalazł się w jego posiadaniu? Na to pytanie odpowiada sam zainteresowany, właściciel opisywanego auta oraz Muzeum Tamte Lata, w którym się znajduje, Rafał Pietrzak. Wyjątkowe 348 trafiło do niego z Niemiec, gdzie miała miejsce niewiarygodna historia, która zdarzyła się naprawdę i poświadczona jest dokumentami z urzędów oraz serwisu Ferrari.
- Samochód trafił jako nowy do właściciela wielkiej niemieckiej firmy budowlanej, której naklejka z logo nadal spoczywa na tylnym zderzaku auta jako świadectwo tamtego okresu. Nowiutki egzemplarz odebrał z salonu, ale nie zdążył zarejestrować przed swoimi hucznie obchodzonymi urodzinami, na których chciał się pochwalić najnowszą zdobyczą. Zdołał tylko wyjechać niezarejestrowanym autem z własnej posiadłości do pobliskiego miasteczka, gdzie jego czerwona, głośna maszyna przykuła uwagę miejscowych stróżów prawa. Policja nałożyła na niego karę i zabrała mu prawo jazdy - relacjonuje Pan Rafał, który starannie odtworzył całą historię egzemplarza.
Na pewien czas potrzeba zdobycia tablic rejestracyjnych aut odeszła więc na dalszy plan, a później… tak już zostało. Niemiecki biznesmen nie przekonał się już do rejestracji swojej własności, co nie znaczy, że miał do niej uraz: po prostu została u niego tylko elementem dużej kolekcji aut Ferrari. Podobnie jak pozostałe, 348 utrzymywane było przez całe swoje życie w perfekcyjnej kondycji.
Cały przebieg podczas swojego liczącego kilka dekad związku z tym autem, który wyniósł ok. 900 km, właściciel nabił w czasie regularnego "przewietrzania" go na drogach, ale już niepublicznych. Ferrari 348 zabierał tylko na swoje rozległe włości, które obejmowały pałac oraz halę na zbierane auta. Polski nabywca auta przyznaje, że na przestrzeni ostatnich dwóch lat dołożył do tego kolejne 30 km.
- Nawet jeśli auto pozostaje niezarejestrowane, to aktywnie z niego korzystamy. Kończy się już kolejny sezon, w trakcie którego jesteśmy z nim obecni na różnego typu wydarzeniach motoryzacji klasycznej: Polskim Konkursie Elegancji w Rozalinie czy Classica Mierzęcin. Na każdej z takich imprez auto pokona przynajmniej kilkaset metrów na dotarciu z lawety na miejsce ekspozycji - przyznaje właściciel. Na chwilę pisania tego zdania licznik przebiegu pokazuje wartość dokładnie 936 km.
W schyłkowym okresie pobytu u pierwotnego właściciela samochód był coraz rzadziej eksploatowany nawet w tak symbolicznej formie, więc po sprowadzeniu do Polski nowy nabywca słusznie posłał go wprost na kompleksowy serwis. Powierzony został znanej z topowej obsługi klasyków firmy ABcar Oldtimers.
Podczas pobytu w warsztacie pod Warszawą skupiono się na pracach wokół elementów narażonych na naturalną degradację podczas eksploatacji. Zregenerowano cały układ wtryskowy: wyczyszczono go ultradźwiękami, rozebrano wtryski, wymieniono świecie i przewody.
Poza takimi niezbędnymi czynnościami postarano się jednak, by zachować jak najwięcej obszarów auta nietkniętych. Ferrari 348 to egzotyczna konstrukcja, wymagająca nawet dla niektórych cyklicznych operacji serwisowych wyciągnięcia całej ramy pomocniczej z silnikiem, ale ogólnie bardziej trwała i prostsza niż może się stereotypowo wydawać.
W najintensywniej eksploatowanych egzemplarzach 348 już dobrych kilka lat temu zaczęła pojawiać się rdza na progach i błotnikach, ale nie w tym. Pod maską, pod drzwiami czy we wnękach kół okaz ze Zgierza wygląda po prostu jak nowe auto, które zakłady w Maranello opuściło może i wczoraj. Nadal stoi na tych samych oponach, które założono mu przeszło 30 lat temu. Mało tego: w zbiorniczku pod przednią klapą nadal znajduje się oryginalny płyn do spryskiwaczy, który uzupełniono w fabryce. Stąd też kategoryczny zakaz dotykania sterującej nim dźwigni, przypominany przez właściciela każdemu, kto się zbliża do kierownicy…
Czy warto było nie szaleć tak?
Wyjątkowa historia egzemplarza przyczyniła się do niespotykanego stopnia zachowania, która wykracza poza samo auto. Wraz z nim obecny właściciel posiada wiele artefaktów, które na przestrzeni lat zwykle gdzieś się gubią lub są zatrzymywane przez poprzednich właścicieli.
W przypadku tego auta jest to komplet fabrycznych bezpieczników i żarówek (w aucie z 1992 r.!) oraz dokumentująca jego historię serwisową skórzana teczka z wybitym numerem seryjnym auta, oraz inicjałami pierwszego właściciela, czy nawet dołączany przez Włochów do auta elegancki przycisk do dokumentów.
Choć obecnie czerwony zabytek jest kierowany w Zgierzu na kolejny sen zimowy, właściciel przyznaje na głos, że myśli o jego sprzedaży. - Pozostawał w naszej kolekcji przez dwa lata i w tym czasie zdobył nagrodę najpiękniejszego okazu na Poznań Retro Show. Co mieliśmy z nim zrobić, to zrobiliśmy - relacjonuje Pan Rafał.
Obawia się przy tym, że ze względu na bardzo specyficzny charakter takiego zabytku, opuści on Polskę na rzecz któregoś z bardziej dojrzałych rynków klasyków, czyli na zachód Europy. - Polska jest ciekawym rynkiem i tysiąckrotnie bym wolał, żeby auto zostało u nas. Ale mam obawę, czy zostanie ono właściwie docenione przez nasz rynek - przyznaje.
Pytam więc, czy warto było pisać się na przygodę z autem, z którego nie można nawet korzystać. Czy w klasykach bez przebiegu da się dostrzec jakiś sens? - Małe dzieci zbierają małe resoraki, a duże dzieci duże resoraki. To samochód dla kolekcjonera, który lubi posiadać. Jeśli lubi użytkować, to wybierze inny egzemplarz, a pewnie i inny model o całkiem innym charakterze. Tymczasem to jest samochód do położenia na półce i podziwiania go w takiej formie - tłumaczy. A ja przyznaję, że jest co podziwiać.