Sukces za wszelką cenę: niezwykła historia zespołu Williams
Robert Kubica sprawił, że oczy wszystkich Polaków skierowały się na Williamsa. Mało kto wie, jak pełna heroicznych czynów, intryg i wielkich tragedii jest historia tego zespołu. Powinien ją poznać każdy, kto zamierza kibicować naszemu reprezentantowi w Formule 1.
Podczas gdy nie minęła jeszcze nasza radość z faktu, że Robert Kubica dokonuje spektakularnego powrotu do królowej motorsportu, przytomnie trzeba zauważyć, że zostaje reprezentantem obecnie najsłabszego zespołu w stawce. We właśnie zakończonym sezonie Williams zdołał zebrać zaledwie siedem punktów. Mercedes ma ich 655; nawet przedostatnia Scuderia Toro Rosso ma na swoim koncie 33 "oczka".
Nie zawsze tak to wyglądało. Choć ostatni tytuł mistrzowski Williams zdobył 21 lat temu i nie wygrał wyścigu od 2012 roku, jest drugim najbardziej utytułowanym konstruktorem w historii Formuły 1. Od początku swojej działalności w roku 1977 zdobył dziewięć tytułów Mistrza Konstruktorów i dał tytuł Mistrza Świata siedmiu kierowcom.
Bolesne początki
Williams jest jednym z ostatnich zespołów starej szkoły, pokroju Ferrari czy McLarena, które wzięły swoją nazwę od nazwiska założyciela. Urodzony w 1942 roku sir Frank Williams nie należy do ery pionierów Formuły 1, ale do drugiej fali. Wraz z innymi Brytyjczykami – Ronem Dennisem, Berniem Ecclestonem czy Colinem Chapmanem – zmienił on ten sport z widowiska dla pasjonatów i elit w globalny biznes, w którym do osiągnięcia sukcesu tak samo ważne jak znalezienie osiągów, stało się znalezienie sponsorów i widzów przed telewizorami.
Sir Francis Williams potrafił wszystkie z tych rzeczy. Dorastał jako biedny chłopak na północy Anglii, wychowywany przez samotną matkę porzuconą przez pilota RAF-u. Jak na Brytyjkę przystało, stosowała zimny chów, dlatego Frank po dziś dzień nie ma w zwyczaju okazywać swoich uczuć. Ale charyzmę w sobie ma – i to wielką. Nie wybrał się na studia, bo te go nie interesowały. Był zakochany. Zakochany w prędkości.
Dzięki swojej niespotykanej determinacji przebił się na scenę motorsportu. Do świata zabawy arystokracji i milionerów wszedł jako biedak. By się w nim utrzymać, musiał nieustannie pracować. Weszło mu to w krew na tyle, że nawet dziś, mając już 76 lat, nie potrafi myśleć o niczym innym, niż o pracy w zespole. Poświęcił się jej całkowicie. Wychodził na lunch, a wracał z kupionymi świecami zapłonowymi. W dniu ślubu poszedł na krótką ceremonię cywilną, ale po jej zakończeniu przeprosił gości i powiedział im, że musi wracać do swojego garażu do pracy. W wywiadach Frank mówił otwarcie: "mam rodzinę, którą kocham, ale ona wie, że jest na drugim miejscu po moim zespole. To nie ulega wątpliwości". Zespołem rządził bezkompromisowo, poświęcając się pracy. Nic dziwnego, że po dziś dzień, już jako milioner, w swoim gabinecie trzyma na biurku portret... Margaret Thatcher, która jest dla niego wzorem.
By zarobić na swoje starty, sporo się musiał nakombinować. Zajmował się handlem obwoźnym, nie tylko częściami i samochodami, ale właściwie wszystkim, co wpadło mu w ręce. Z czasem jego talent do przedsiębiorczości okazał się nawet ważniejszy niż ten do ścigania. Jako kierowca dotarł do Formuły 3, ale tam napotkał sufit tak jeśli chodzi o umiejętności, jak i pieniądze. Doszedł do wniosku, że wyżej zajdzie jako szef zespołu.
Tak w roku 1966 powstał Frank Williams Racing Cars, który swój pierwszy start zanotował pod koniec roku 1967. Przemalowany na własne barwy, używany bolid Brabhama poprowadził kolega Williamsa, z którym wspólnie wynajmowali mieszkanie – a jednocześnie jego rywal z toru wyścigowego – Piers Courage. Duet szybko piął się z przechodzonymi bolidami Brabhama coraz wyżej i w 1969 roku dotarł do Formuły 1, zdobywając w debiutanckim sezonie dwa drugie miejsca. Wyczyn ten przykuł uwagę włoskiej firmy De Tomaso, która postanowiła wejść do królowej motorsportu w następnym sezonie, powierzając swoje samochody zespołowi Williamsa. Zaprojektowany przez Gian Paolo Dallarę bolid był jednak bardzo zły. Zawodnik zespołu Piers Courage nie ukończył czterech pierwszych wyścigów, a w piątym miał wypadek, w wyniku którego zginął.
Incydent ten bardzo wstrząsnął wówczas dalej jeszcze przecież bardzo młodym, 28-letnim Frankiem. W efekcie Williams wybudował emocjonalną barierę pomiędzy sobą a swoimi kolejnymi zawodnikami. Runęła ona potem tylko raz, 24 lata później, gdy w bolidzie Williamsa zginął jeden z najsłynniejszych i najbardziej kochanych zawodników w historii tego sportu, Ayrton Senna.
Ginny, Patrick i Mohammad
Zespół Williams to jednak nie tylko jego szef. Sukces zawdzięcza on w dużej mierze żonie założyciela, Virginii. Spotkała go przez swojego ówczesnego narzeczonego, który był jednym z klientów Frank Williams Racing Cars. Choć Frank poznał ją jako dwudziestolatkę, już wtedy dała się poznać jako pewna siebie dziewczyna z bogatego domu. Zawsze dopinała swego, więc gdy zakochała się w Williamsie, nawet rychły ślub nie mógł stanąć jej na drodze. Szybko rozeszła się ze swoim pierwszym mężem i stanęła na ślubnym kobiercu po raz drugi.
Na własne życzenie przeszła z bywania na arystokratycznych salonach do życia w zespole wyścigowym. I ubóstwie. Początek kariery zespołu w Formule 1 był dramatycznie zły. Po katastrofalnym roku 1970 kolejne nie były lepsze. Po nieudanej koalicji z De Tomaso w kolejnych latach Frank korzystał ze starych bolidów marki March i różnych innych wynalazków funkcjonujących pod różnymi nazwami, od roku 1975 w końcu jako Williamsy serii FW (pierwszy był FW01, w obecnym sezonie karierę zakończył FW41).
Najlepszym wynikiem w tym czasie było drugie miejsce w GP Niemiec Williamsa FW04, ale częściej bolidy tej stajni widywano na końcu stawki. Nie ma się co dziwić – zespół był tak biedny, że regularnie stawał się obiektem kpin. Bolidy Williamsa jeździły na oponach wcześniej zużytych przez konkurencję. Swoim mechanikom Frank kazał zakradać się do bufetów innych zespołów. Długi regularnie zatrzymywały pracę w firmie. Gdy odcinano dostęp do linii telefonicznej, działalność zespołu szef prowadził z budki telefonicznej na ulicy.
Zespół utrzymywała tak naprawdę Virginia. Choć weszła do tego "męskiego klubu" jako wręcz księżniczka, udowadniała, że była jednym ze "swoich". By ratować ekipę, sprzedała swoją posiadłość w Knightsbridge. Gdy zmarła w roku 2013 na raka, dopiero po tak wielu latach Frank zrozumiał, jak bardzo ją kochał. Była przecież właściwie jedyną osobą, którą miał. Po jej śmierci przestał wracać do domu i nawet teraz, w ósmej dekadzie swojego życia, zdarza mu się nocować w fabryce.
Nawet pieniądze Ginny, jak pieszczotliwie ją nazywał, nie wystarczyły do zabezpieczenia przyszłości zespołu. Ten miał uratować niejaki Walter Wolf, który w 1976 roku kupił 60 proc. udziałów zespołu Frank Williams Racing Cars. Kanadyjski biznesmen znany był ze swojej skuteczności, która przyniosła mu wielki majątek. Szybko zorientował się on, co jest przyczyną problemu – sam Frank. Jeszcze pod koniec tego sezonu odsunął Williamsa całkiem od swojego zespołu. Zmienił zamki w drzwiach i zmienił baner nad garażem na Walter Wolf Racing.
Dla Franka to był szok. Jeszcze gorszy był dla niego fakt, że Kanadyjczyk miał rację. Nowy-stary team Waltera Wolfa sensacyjnie wygrał w swoim debiutanckim wyścigu. To było pierwsze zwycięstwo dla zespołu, o które Frank walczył przez całe swoje życie i którego dalej nie mógł zasmakować.
Williams popadł w depresję, ale jego wola walki ostatecznie okazała się większa. Założył nowy, istniejący do dziś zespół Williams Grand Prix Engineering. Znalazł nowego sponsora, ale, co jeszcze ważniejsze, znalazł nowego inżyniera, który miał stworzyć dla niego samochód – Patricka Heada. Frank do dziś mówi, że to najważniejsza osoba, jaką spotkał na swojej drodze (po czym zaraz się poprawia, że po swojej żonie).
Gdy w 1977 roku Head współtworzył z Williamsem nową siłę w Formule 1, miał zaledwie 31 lat. Mimo swojego młodego wieku wprowadził w zespół żołnierską dyscyplinę, którą miał w genach pozostawionych mu po jego zasłużonych dla brytyjskiej armii przodkach. Head okazał się być niezwykle utalentowanym inżynierem i autorem wszystkich największych sukcesów zespołu.
Pierwszy sezon nowego zespołu, w którym ścigał się on znów używanym bolidem March, przypominał poprzednie beznadziejne próby podboju F1 przez Williamsa. Kolejny sezon zespół rozpoczął już jednak z nowym, autorskim bolidem Heada i nowym kierowcą. Ten zestaw zaczął nabierać tempa. W 1978 roku Williams zdobył swoje pierwsze podium (drugie miejsce w GP USA). W roku 1979 duet kierowców Alan Jones i Clay Regazzoni otworzyli worek ze zwycięstwami. Po pierwszym tryumfie zespołu w domowym GP Wielkiej Brytanii, wygrali kolejne trzy rundy i przynieśli Williamsowi tytuł wicemistrza świata. W sezonach 1980 i 1981 Williams Grand Prix Engineering był już niekwestionowanym liderem F1.
Bolid FW06, który stanowił kluczowy składnik w osiągnięciu tych sukcesów, nie był pod żadnym względem przełomowy. Patrick Head zdecydował się na prosty, konserwatywny projekt, którego główną siłą była bezawaryjność – rzecz całkiem nowa dla Williamsa. Zgrabne, ściśle opakowujące podzespoły nadwozie miało kolejny bardzo ważny element – biało-zielone malowanie reklamujące nowego sponsora zespołu, linie lotnicze Saudi-Arabia.
Na początku lat 80. Williams nie był ani trochę bogatszy niż dotychczas i wciąż poszukiwał nowych sposobów na zdobycie pieniędzy potrzebnych mu do ścigania. Wpadł na szalony pomysł pozyskania finansów od Arabów, którzy wtedy już zaczęli budować swoje bajeczne fortuny na sprzedaży ropy, ale jeszcze niechętnie inwestowali je poza granicami swojego kraju. Na szczęście dla Williamsa, jego talent do kombinowania nie osłabł i Brytyjczyk zdecydował się na niezwykły ruch. Zaparkował swój bolid na ulicy, w miejscu, gdzie mógł zobaczyć go jeden z potencjalnych inwestorów. To wystarczyło, by połknął on bakcyla i stał się pierwszym strategicznym sponsorem zespołu, zasilając go kwotą okrągłych stu tysięcy funtów.
Arabski fundusz Albilad pozwolił zespołowi Williamsa rozwinąć się na nieznaną wcześniej skalę, ale i był powodem do wielu ciągnących się latami kontrowersji. Konsorcjum to nierozłącznie było związane bowiem z rodziną Bin Ladenów, już wtedy możnego i wpływowego klanu. Należy jednak pamiętać, że było to pro-zachodnie i nowoczesne środowisko, w którym Osama był traktowany jak czarna owca.
Życiowe spełnienie w cieniu kalectwa
Po rewelacyjnych latach 1980 i 1981 zachowawcze projekty Heada nie wystarczyły już do utrzymania konkurencyjnego tempa. Podczas gdy konkurencyjne zespoły zaskakiwały przełomowymi wynalazkami pokroju "bocznych fartuchów" przysysających podłogę bolidów do nawierzchni (Lotus), ramy z włókna węglowego (McLaren) czy turbodoładowanych silników (Renault), notowania Williamsa spadały. Rewanż przyszedł jednak szybko, w postaci bolidu FW10, a właściwie bardziej nawet FW11, który w latach 1986 i 1987 dał zespołowi dwa następne tytuły mistrzowskie.
Mimo kolejnego pasma sukcesów był to najczarniejszy okres w historii zespołu. Frank Williams wycofał się z kariery kierowcy wyścigowego ponieważ jeździł bardzo szybko, ale i zbyt ryzykownie. Nie przestał jednak tak jeździć w życiu prywatnym. Prędkość doprowadziła go do najwspanialszych momentów w życiu, ale i do najsmutniejszego. Nastąpił on na początku 1986 roku. Gdy Williams wracał z przedsezonowych testów z francuskiego toru Paul Ricard, w wynajętym Fordzie Sierra pędził pośród górskich serpentyn, by zdążyć na lot powrotny. Nie zdążył. Stracił panowanie nad samochodem i wypadł z drogi.
Kolejne tygodnie spędził na innej walce – o przeżycie. Sytuacja dotarła do momentu, w którym lekarze poprosili jego żonę o pozwolenie na odłączenie aparatury podtrzymującej życie. Frank jednak i wtedy wykazał się nadludzką determinacją. Już pół roku później pojawił się znów w padoku Formuły 1, na domowym Grand Prix Wielkiej Brytanii. Z tą różnicą, że już na wózku inwalidzkim. Pozostanie na nim do końca życia. Jest sparaliżowany od ramion w dół i nie ma władania w rękach.
Jego hart ducha nie pozwolił mu jednak użalać się nad sobą. Jak zawsze nie oglądał się za siebie, ale patrzył w przyszłość. Gdy żona zobaczyła go na wózku, powiedział jej: "Widzę to tak, Ginny. Mam za sobą czterdzieści lat wspaniałego życia. Teraz przed sobą mam kolejne czterdzieści lat wspaniałego życia, tylko już innego".
Frank miał rację. Największe sukcesy zespołu miały dopiero nadejść. Po dwóch tytułach mistrzowskich z lat 1986 i 1987, zespół całkowicie zdominował Formułę 1 w latach 90. Zdobył tytuły wicemistrzowskie w latach 1989, 1991 i 1995 oraz mistrza świata w latach 1992, 1993, 1994, 1996 i 1997. Williams stał się potężną firmą, której część inżynieryjna do dziś doradza czołowym producentom samochodów na świecie i dostarcza najnowocześniejsze technologie pokroju układów napędowych, także z alternatywnymi źródłami zasilania. Dzięki temu nazwisko Williams ma zagwarantowane miejsce w przemyśle motoryzacyjnym na wiele kolejnych dekad.
Co więcej, u boku Franka wyrosła także wspaniała córka – Claire. Choć Frank nigdy jej nie faworyzował, to ona teraz dowodzi zespołem. Podobnie jak jej matka, inne osoby w boksie traktuje jak równych sobie. Z jej oczu patrzy jednak Frank. Ma starszego brata, ale on jest już innym człowiekiem. Też pracuje w zespole, ale w zaciszu archiwum w centrali w Grove. Miejsce Claire jest tymczasem na torze wyścigowym.
Nie traci woli walki, mimo że zespół jest teraz w najtrudniejszym położeniu od wielu lat. Williams dysponuje rocznym budżetem blisko pół miliarda złotych. To ogrom pieniędzy, ale najbogatsi rywale mają dwa, jeśli nie nawet trzy razy tyle. Cytowane 40 mln zł wykładanych na Kubicę przez Orlen jest więc bardzo potrzebne, ale takie pieniądze nie zmienią losów zespołu. Czy zrobi to talent polskiego kierowcy? O tym przekonamy się już na wiosnę 2019 roku, gdy Williams rozpocznie czterdziesty drugi rok swojej fascynującej historii.