Okazja była zbyt dobra. Sprzedawca z niemieckiego komisu oszukał czytelnika
Pan Grzegorz szukał auta dla swojej żony. Toyota avensis kombi z dieslem pod maską wpadła mu w oko, bo dopiero chwilę wcześniej wjechała na plac w niemieckim komisie. Komisant dostał pieniądze, a Pan Grzegorz dokumenty. Problem pojawił się dzień później.
11.10.2018 | aktual.: 01.10.2022 16:45
Wyjazdy na Zachód po auta to narodowy sport Polaków. Nie lubią dawać zarobić ludziom, którzy sprowadzają auta zawodowo, bo jadąc samemu widzi się więcej i można zaoszczędzić trochę grosza.
Tym tokiem myślenia kierował się pan Grzegorz, który wybrał się z kolegami do Niemiec. W Norymberdze jest zagłębie komisów. Wydzielono tam część miasta, w której każdy centymetr kwadratowy wykorzystany jest do wyeksponowania samochodu. Codziennie tysiące aut wjeżdżają tam i znajdują nowych właścicieli. Lawety zaparkowane wzdłuż ulic zapełniają się "okazjami".
Na taką okazję liczył Pan Grzegorz. Wziął ze sobą kilka tysięcy euro i chciał kupić rodzinne auto z drugiej ręki. W oko wpadła mu toyota, która pojawiła się na placu w czasie, gdy oglądał on inne auta. Sprzedawca w komisie zapewniał, że samochód jest dobry i że można nim wracać na kołach. Po oględzinach okazało się, że rzeczywiście 10-letni samochód wygląda na zadbany, a cena, którą podał sprzedawca, jest okazyjna.
Pan Grzegorz zapłacił 2350 euro i dostał dokumenty. Opony zimowe zniknęły z bagażnika, ale pozostałe elementy wyposażenia były na miejscu. Umowa była taka, że za dwa dni przyjedzie laweta i zabierze auto. Nowy właściciel toyoty wrócił do Polski.
- Dzień później sprzedawca zadzwonił do mnie i powiedział, że są problemy z autem, bo ciąży na nim jakiś zastaw bankowy i nie można go sprzedać. Na początku byłem zaskoczony i stwierdziłem, że to niemożliwe, że jest jakiś zastaw, a w dokumentach nie ma o tym słowa. Oddzwoniłem do handlarza i próbowałem się z nim dogadać. Domyślam się, że ktoś złożył wyższą ofertę od mojej i większy zarobek skłonił sprzedawcę do kombinacji - opowiada pan Grzegorz.
Jak tłumaczy, w rozmowie sprzedawca użył kilku wykrętów i skończyło się na tym, że laweciarz ma oddać dokumenty, a wtedy zostaną zwrócone pieniądze.
- Poniosłem spore straty. Pierwszy wyjazd to około 300 euro, laweciarz za pomoc zażądał 50 euro, a teraz czeka mnie jeszcze kolejny wyjazd, bo muszę kupić auto. Lekko licząc jestem stratny na 2,5 tys zł - podsumowuje oszukany mężczyzna.
Historia naszego czytelnika powinna być nauczką dla wszystkich, którzy planują wyjazd po auto.
Nieuczciwi handlarze dla nawet niewielkiego zysku są w stanie innych narazić na straty. Przed zakupem auta warto rozważyć, czy nie lepiej zapłacić nieco więcej i kupić samochód w kraju. Dochodzenie swoich praw wobec działającej u nas firmy jest łatwiejsze niż próby porozumienia się z obcokrajowcem, który dzień wcześniej zapewniał, że wszystko jest w porządku.